-Ej! Powoli chłopaku- Martin starał się hamować zapędy Andreasa to samodzielnego stawania.
-Powiedziałeś, że będę mógł próbować już wstawać- oburzył się Wellinger.
-Tak, powiedziałem, ale nie podskakuj z tego wózka, bo będzie tylko gorzej.
-Czyli mogę?
-Możesz, ale po pierwsze powoli, a po drugie masz się trzymać poręczy, jasne? Jak cię będzie coś boleć to nie zgrywaj bohatera, tylko powiedz. Zrozumiano?
-Zrozumiano.
Andreas nie zamierzał go słuchać. Sam doskonale znał swoje możliwości i wiedział, że będzie w stanie to zrobić. Jego dłonie były tak mocno zaciśnięte na poręczach, że miał wrażenie jakby kości miały mu przebić skórę. Bał się jak wtedy, kiedy miał pierwszy raz wejść na boisko i zagrać mecz. Bał się tak samo jak wtedy, kiedy uświadomił sobie, że stracił swoją szansę na szczęśliwe życie ze Stephanem.
Z drugiej strony chciał tego bardzo. Chciał wreszcie zobaczyć efekty swojej rehabilitacji i dać sobie, mamie siedzącej na sali i Stephanowi powód do radości, kiedy już wróci.
-Dobra, teraz albo nigdy- powiedział sam do siebie i zaczął powoli się podnosić. Martin stał za nim i z niepokojem patrzył na trzęsące się kolana Andreasa. Wiedział, że chłopak jeszcze nie był na to gotowy, ale liczył na to, że się miło rozczaruje. I właśnie tak było. Trochę czasu to zajęło, ale Andreas dał radę. Stał na własnych nogach, o własnych siłach. Nie trzymał się już poręczy, tylko stał i patrzył na swoje nogi.
-Boże, zrobiłem to. Ja to naprawdę zrobiłem!- krzyknął na całą salę czym poderwał swoją mamę na równe nogi.
-Udało ci się kochanie! Wiedziałam, że prędzej czy później dasz radę- wyjęła telefon i zrobiła mu zdjęcie- Wyślemy je zaraz do Stephana.
-Nie, jutro jak przyjedzie to pokażę mu to na żywo. Nie mówmy mu nic, zrobię mu niespodziankę.
-No dobrze, niech będzie.
-Okej, wystarczy. Siadaj, tylko powoli. Jutro sprawdzimy ile dasz radę stać.
-Możemy sprawdzić dzisiaj. Daj mi się jeszcze chwilę.
Martin dał się przekonać, ale zaczął szybko tego żałować. Postępy w rehabilitacji Andreasa były o wiele większe niż powinny być na tym etapie. Znaczyło to tyle, że koniec jego rehabilitacji nastąpi o wiele szybciej niż się spodziewał i jego plan może nie wypalić. Trzeba było brać się do roboty.
Piątek i przyjazd Stephana był dla Martina jak dzień sądu ostatecznego. Musiał wrócić do swojego domu i przez 3 dni udawać, że wcale nie zżera go cholerna zazdrość. Za każdym razem, kiedy już myślał, że złapał Andreasa nadchodził koniec tygodnia i pojawiał się on albo matka Andreasa. Dość tego. Skoro zaczynanie od Andreasa się nie udało, to trzeba zacząć z drugiej strony. Jak nie drzwiami to oknem. Idealna do tego okazja nadarzyła się już w momencie przyjazdu Stephana, tylko Martin jeszcze o tym nie wiedział.
Martin razem z Andreasem czekali na Stephana na werandzie. Wszystko było gotowe na jego przyjazd.
-Nie musisz tu ze mną być. Możesz już jechać- powiedział Andreas i spojrzał na Martina z dołu.
-Nie, poczekam jeszcze chwilę. Nieładnie się nie przywitać- On nie powinien być rehabilitantem tylko aktorem.
Stephan nie kazał na siebie długo czekać. Nie minęły dwie minuty, a przez dużą czarną bramę, wjechało czerwone auto. Andreas od razu zauważył uśmiech ukochanego z siedzenia pasażera. Zdziwił się, kiedy oprócz Stephana z samochodu wysiadł też kierowca. Rozpoznał w nim współlokatora Stephana.
-Cześć kochanie!- zakrzyknął Stephan i od razu wbiegł po schodach, żeby uściskać Andreasa- Jak się czujesz?
-Świetnie. Już nie mogę się doczekać, aż coś ci pokażę. Martin to prawdziwy cudotwórca.
Na samo słowo "Martin" Stephanowi jeżyły się włosy na karku.
-Taaak? To kiedyś muszę się o tym przekonać.
-Na pewno się przekonasz- uśmiechnął się szyderczo Martin.
-Stephan, przywiozłeś tutaj kogoś, to może byś nas przedstawił?- ponaglił go Andreas
-Przepraszam. To mój współpracownik Erik, a to Andreas i jego rehabilitant Martin.
Po krótkiej wymianie uprzejmości Erik i Martin pojechali w swoje strony. Stephan tłumaczył obecność Erika pod ich domem tym, że chciał ich ze sobą poznać. A poza tym to Erik był wielkim kibicem Bayernu, więc spotkanie z Andreasem było dla niego gratką.
-Boże, jak dobrze być w domu- Stephan padł na kanapę w salonie i zakrył głowę poduszką- Te nadąsane sztywniaki doprowadzają mnie do szału.
-Trzeba było zostać piłkarzem. Zamiast nadąsanych sztywniaków miałbyś rozhisteryzowane kibicki- Andreas zrzucił poduszkę na ziemie.
-Wolałbym kibicki.
-A ja chcę ci pokazać coś, co na pewno cię ucieszy. Zostań tutaj, a ja cię za chwilę zawołam na górę i przyjdziesz, okej?
-Dobrze.
Stephan zastanawiał się jaką to niespodziankę mógł przygotować Andreas. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że Wellinger w tajemnicy przed nim kupił im jakieś zwierze. Nie żeby Stephan ich nie lubił, ale w obecnej sytuacji Andreas nie był w stanie się sam opiekować czymkolwiek. No może oprócz żółwia i rybek.
-Juuż!- rozległ się głos Andreasa.
Stephan podniósł się na równe nogi i prawie połamał sobie nogi biegnąc po schodach.
-Uwaga, wchodzę.
Tego Stephan się nie spodziewał. Nie spodziewał się zobaczyć pustego wózka i kul rzuconych na podłogę. Nie spodziewał się zobaczyć stojącego przy łóżku na własnych nogach Andreasa. Nie pamiętał kiedy ostatni raz był w takim szoku. Opadła mu szczęka i odjęło mu mowę. Andreas patrzył na niego i czekał na jakąkolwiek reakcję.
-Ta-daaaam- Andreas rozłożył ręce.
-Ja... Ty... Ty stoisz. Sam.
-Bardzo błyskotliwe stwierdzenie.
-Boże, ty stoisz- Stephan zdecydowanie bardziej ekscytował się tym niż sam Andreas. Podszedł do Andreasa i musiał się mu przyjrzeć z bliska. Gdyby miał długie spodnie, to Stephan pomyślałby, że ma przy nogach jakieś wspomagacze. Ale nie, miał krótkie spodenki, spod których wszystko było widać idealnie.
-Wiesz jak ciężko było mi to ukrywać przez te kilkadziesiąt godzin?
-Ukrywałeś to?! Czemu mi nie powiedziałeś?
-Bo chciałem zobaczyć twoją minę. Wyglądałeś jakby cię porazili prądem.
-Mam ochotę cię trzasnąć, a z drugiej cię przytulić.
-Najpierw to musisz mi zrobić zdjęcie, bo dzwonił mój menadżer, że wypadałoby wrzucić jakieś pozytywne zdjęcie dla kibiców.
Stephan obserwował komentarze pod zdjęciami dodanymi na wszystkie oficjalne profile drużyny. Takiego optymizmu we własnym narodzie nie widział chyba nigdy. Te wszystkie miłe komentarze, wsparcie i życzenia zdrowia wywoływały u Stephana łzy wzruszenia.
Nie tylko on ten wieczór spędzał przed komputerem. 21 kilometrów na wschód od jego domu Martin zrobił w swoim pokoju prawdziwe studio stalkerskie. 2 laptopy, 2 telefony i drukarka. Była mu potrzebna bo miał nadzieję znaleźć na Stephana jakiegoś haka.
I znalazł.

CZYTASZ
US
Fanfiction"Jedź, nie mogę pozwolić ci tutaj zostać. Poradzę sobie, a jeśli nie to najwyżej zatrudnimy kogoś, kto będzie mi pomagał". Czy te słowa brzmią jak początek końca? Tak. Kontynuacja "Love Policy" i "Only You".