Jaki ładny dzień. # 19

73 5 0
                                    


        Popołudnie Draco spędza w ciszy, siedząc przy drewnianym stoliku pośród ksiąg, z dala od wszelkich drażniących głosów, wprost przepadających za dokuczaniem i znęcaniem się nad innymi ludźmi, którzy w bardziej lub mniej konkretny sposób się im narazili. Siedzi w bibliotece, w której zastał maksymalnie pięć innych osób – przynajmniej tylu właśnie się doliczył i, o ile nikt nie chował się za regałami, nie mylił się. Odpręża go zapach delikatnie pożółkłych kartek, dzięki którym jest w stanie zniknąć choć na krótki moment z realnego świata i stanąć ramię w ramię z samym Godrykiem Gryffindorem i jego towarzyszami, szykującymi się na niezwykłą przygodę, którą Draco zna już bardzo dobrze, czytając nie po raz pierwszy książkę "Jak powstały codzienne zaklęcia", napisaną przez anonimowego czarodzieja, o którym chodzą pogłoski i opowieści, że był pierwszym uczniem wspaniałej czwórki oraz, że to prawdopodobnie właśnie on sprawił, że Ci zechcieli stworzyć Szkołę Magii i Czarodziejstwa.

Przerzucając kolejne strony, Draco wreszcie dochodzi do końcówki, zawsze sprawiającej mu przyjemne dreszcze, przypominające te pojawiające się gdy człowiek naraża się na niebezpieczny, aczkolwiek tak przyjemny czyn, że wytwarza się w nim adrenalina. Chłopak zawsze podziwiał wielkich czarodziei i nie zmieniło się to nawet w momencie, gdy uczniowie domu Gryffindora okazali się osobami jednymi z najbardziej niszczących go, zarówno psychicznie jak i fizycznie, sprawiając, że jego myśli wciąż krążyły wokół pytań, czy to właśnie teraz zostanie pobity i czy ma minimalną szansę na ucieczkę? 

Historie, o których Draco tak bardzo lubił czytać, należały przede wszystkim do Wielkiej Czwórki Hogwartu. To właśnie przy różnych heroicznych powieściach o nich, udaje mu się zapomnieć jak słabym jest człowiekiem i nie myśli o trudach codziennych dni, które z czasem są coraz cięższe do zniesienia. 

W końcu po raz enty kończy czytanie ostatniej ze stron, na której czytelnik widzi pokrzepiające słowa; by być w czymś dobrym należy jedynie trenować i nie bać się błędów! Podmiot liryczny, którym zdaje się być autor, podpisuje te słowa jako słowa jako słowa Roweny Ravenclaw. Chłopak podnosi się z krzesła i dopiero wówczas, zbierając swoje pergaminy z zadaniem domowym oraz książki, będące niezbędnymi do jego wykonania, orientuje się, która to godzina, i że jest spóźniony na spotkanie z Zabinim. Wzdycha, mocno trzymając w uścisku swoje rzeczy i postanawia ruszyć szybkim krokiem do swojego chłopaka, zostawiając czytaną jeszcze chwilę temu, księgę na stole z myślą, że skrzaty i tak zaraz ją odłożą na miejsce.  

        Draco przechodzi przez obraz starszego maga, idąc tak na skróty. Skrzydło szpitalne jest już za rogiem, w który skręca, jednak ku jego zaskoczeniu, coś, a konkretniej ktoś, blokuje mu drogę swoim ciałem, na które z niemałym tempem wpada, rozrzucając pergaminy i samemu upadając wraz z tą postacią pod sobą. Automatycznie przechodzi w tryb przepraszania, szybko podnosząc się i z pokorą trzyma wzrok spuszczony. 

 — Przepraszam! Naprawdę nie wiedziałem, że ktoś tędy przechodzi! Przepraszam! 

 — Draco? 

 — H..Ha- Znaczy, Potter? Ugh... — Podnosi głowę, patrząc na podnoszącą się postać. Nie wie, co powinien teraz powiedzieć. — Wiesz... Ja naprawdę Cię nie zauważyłem. Przepraszam za to... I wybacz, ale się śpieszę. — Mówiąc to, szybko się schyla, by pozbierać wszystko co mu wypadło i narobiło niemałego bałaganu na odcinku korytarza. Harry nie odzywa się, tylko również pochyla, by pomóc zestresowanemu blondynowi w zbieraniu. Żaden się nie odzywa, aż kończą zbierać rozrzucone kartki. Harry wyciąga rękę ze wszystkim co udało mu się podnieść. 

— Dziękuję. — Mówi cicho Draco, lekko skłaniając głową. Już chce kontynuować drogę do celu, jakim w tym momencie był Zabini, leżący w sali, której drzwi znajdowały się dosłownie dziesięć metrów od niego, jednak nim udaje mu się zrobić drugi krok, ręka Pottera łapie jego nadgarstek.

— Jutro wszyscy jadą do domów, na święta. Ty też pewnie jedziesz, prawda? — Pyta, na co Draco posłusznie kiwa głową. — Rozumiem. Teraz pewnie idziesz do Zabiniego? — Kolejne kiwnięcie. — No to chyba dobrze, że faktycznie jesteś z kimś, kogo kochasz. Nawet jeśli to ktoś taki jak on. Tak... Nie martw się, już Ci daję spokój. Chyba muszę odstawić rycerskość na bok i przestać chcieć pomagać tym, którzy tego nie chcą.

— Potter-

— Nie, nie. Nie chcę Cię wcale pouczać, ani nic w tym stylu. Wybrałeś. Nie mam wpływu na Twój wybór. Mam tylko nadzieję, że więcej nie spotkam was w takiej sytuacji jak poprzednio... — Nastaje między nimi niezręczna cisza. Harry puszcza w końcu nadgarstek Malfoya i postanawia przerwać tę drażliwą ciszę. Drapie się jednocześnie po głowie, nie mogąc mimo wszystko ukryć zmieszania. — Wiesz, w zasadzie od wczoraj jestem z Cho. Wydaje mi się, że w końcu wszystko małymi kroczkami się układa, prawda? 

  Draco nie odpowiada. W jego głowie w kółko słyszy tylko to jedno zdanie. 

   Jestem z Cho. Jestem z Cho. Jestem z Cho.

Draco mruczy coś niewyraźnego pod nosem, co Harry słyszy jako "Przepraszam, muszę już iść". Mija milczącego bruneta i szybkim krokiem zbliża się do Skrzydła Szpitalnego. Wchodzi, z impetem otwierając drzwi. Kieruje się prosto do łóżka Blaise'a, po drodze tylko prychnięciem witając się z panią Pomfrey. Biała sala rzuca swój jasny blask na jego szkliste oczy. Rzuca książki na stolik obok głowy Zabiniego i nim ten zdąży się odezwać, wyraźnie wściekły na jego spóźnienie, łapie obiema dłońmi jego twarz i przyciąga do siebie w mocnym pocałunku. Blaise w pierwszym momencie nie wie co się dzieje, jednak po kilku szybkich sekundach, czując słodki smak ust Dracona, sam mocniej go do siebie ciągnie. Draco wcale nie zamierza się cofać – na moment się od niego odrywa, łapiąc oddech, by zaraz znów zaatakować jego usta. 

Gdy w końcu się od siebie odrywają, Draco, patrząc mu prosto w oczy, mówi pewnym głosem.

— Kocham Cię, Blaise. Proszę, wyzdrowiej szybko. Chcę być blisko Ciebie przez cały czas, gdy tylko wrócę. Tak bardzo Cię kocham i pragnę... — i znów wbija się w wargi bruneta, powstrzymując łzy i niemal żądając od niego bliskości. 

Nie kocham Cię. Nie kocham... Nie kocham!


Nie taki Ślizgon zielony jak go piszą || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz