Praktykuję słabość. #23

31 4 0
                                    

Nauka czarów nie idzie po myśli Dracona, trzyma on w ręku rozgrzaną różdżkę, dyszy ciężko, patrząc na znienawidzoną już twarz manekina do ćwiczeń. Emocje buzujące w chłopcu sprawiają, że nie jest w stanie się skupić na nauce i odtwarzaniu czarów. Wciąż krążą po jego głowie słowa ojca, mężczyzna, mimo że zawsze był antypatyczny dla każdej niżej postawionej osoby od niego, a także nie szczędził ciętego języka dla rodziny, jednak dla własnego syna wciąż był swego rodzaju autorytetem, bo z nikogo innego przykładu brać nie mógł; matka rzadko kiedy odzywała się do syna, dawni znajomi odwrócili wzrok, zaś reszta z ich rodów nie darzyła sympatią nikogo kto nie trafił do Slytherinu. Lucjusz stał się więc wzorem siły, mocy i szacunku dla Draco i to na jego zdaniu najbardziej mu zależało. Niejednokrotnie słyszał od ojca, że jest rozczarowaniem dla dumnego rodu Malfoyów, nigdy jednak nie poddawał się i próbował choćby grać przed ojcem kogoś silnego i dumnego, potrafiącego sobie radzić, to dlatego właśnie skończył skarżyć się na prześladowców ze szkoły i nie pozwalał sobie na chwile słabości przy nim. Teraz jednak nie chodziło jedynie o rozczarowanie domem w Hogwarcie, gorszą oceną niż celująca czy niepoprawnym, niegodnym Malfoya - jak to lubił mawiać Lucjusz, zachowaniem w stosunku do kogoś i czegoś. Tym razem chodziło o narażenie swojej matki. Sprawił, że musiała go bronić przez co została celem Czarnego Pana, nieposłuszną czarownicą buntującą się przeciw swemu Panu.

Draco nie poddaje się przez następną godzinę rzucając kolejne zaklęcia, obronne na przemian z ofensywnymi, by choć dodać sobie minimalnego poczucia bezpieczeństwa. Jeśli będę w stanie wykonać zaklęcia idealnie, będę mógł ją ochronić, choćby na chwilę, dając jej szansę na ucieczkę, myśli o matce skupiając się na głowie manekina. Albo chociaż V-V... Chociaż cholerny Voldemort nie będzie musiał jej karać za moją beznadziejność! Dodaje już samemu niezupełnie wiedząc czy jedynie w myślach, czy i w rzeczywistości odezwał się do samego siebie, po czym rzuca zaklęcie confringo z determinacją w głosie, machając różdżką w kierunku manekina. Pojawia się błysk światła z głogowego końca i w pierwszej sekundzie pędzi na wprost wroga jakim jest ten znienawidzony już przedmiot ćwiczebny, jednak nim zaklęcie dociera do celu, światło zmienia się w maleńką iskrę. Czar trafia w ramię nieżywego celu, odrzucając go nieco do tyłu, rozbijając się i tworząc niewielki wybuch, któremu zawtórowało podpalenie materiału, szybko wypalającego się w obwodzie około pięcio-centymetrowym.

— Szlag! Szlag, szlag, szlag! — Wykrzykuje z bólem w głosie. Kolejne nieudane zaklęcie sprawia, że opada z sił. Nie może przestać myśleć o niczym innym tylko strachu i swojej słabości. Pada na kolana, krzycząc na całe gardło z zamkniętymi oczyma. Chwyta się za głowę, doskonale zdaje sobie sprawę, że nic mu się nie udaje przez krążące po niej myśli, nie potrafi jednak ich uspokoić i neutralnie podejść do treningu. Siła Draco zawsze leżała w jego opanowaniu, co z biegiem lat gnębienia i poniżania stawało się coraz trudniejsze do wykonania. Jak mogę być spokojny, skoro Pieprzony Wąż zdecydował się na obrady właśnie w moim domu?! Krzyczy w myślach, trzęsąc się z bezradności. Oczy zaczynają go piec, a wzrok, tak jak już zauważa, staje się rozmyty i nieprzejrzysty. Łzy w pierwszych chwilach gromadzą się w kącikach jego oczu, po czym spływają w dużych, mokrych kroplach po jego twarzy, kończąc na czarnych kafelkach zamkniętej sali do ćwiczeń. Płomienie wiszących pochodni, nadających jedyne źródło światła pomieszczeniu, rozmywają się w oczach chłopca, który nawet nie stara się już opanować płaczu. Łka wpatrzony w jedną z najbardziej oddalonych, największą naprzeciw niemu pochodnię. Niemoc przechodzi na całe jego ciało, czuje osłabienie, nie może się poruszyć. 

Draco nie ma pomysłu co powinien zrobić. Czuje jedynie abominację do samego siebie, niewiedza i strach nagromadzone w ciągu spotkania twarzą w twarz z potworem właśnie w tym momencie powodują u Dracona napad paniki. Oddycha płytko, lecz szybko, pot, który pojawiał się podczas treningu był niczym w porównaniu z tym mokrym, zimnym prysznicem jego ciała w tej chwili. Drży z emocji, łapiąc się za klatkę piersiową. Nie udaje mu się wyrównać oddechu, wraca więc wzrokiem na płonącą pochodnię, tę obserwowaną przed atakiem. Wpatruje się intensywnie, taksując tworzące się przez ogień kształty. Płacze, jednocześnie śmiejąc się. Na szczęście pomieszczenie nie tylko ukryte jest pod domem, w piwnicy ale jest również dźwiękoszczelne, co pomaga Draco w powolnym uspokajaniu się, bo wie, że jest sam i nikt nie przyjdzie go ocenić. 

W końcu gdy ciemno-czerwone ściany znów są nieruchome dla oczu Draco i nie rozmazują się w nich, chłopak z ulgą siada, opierając się plecami o kamienny filar, najbliższy wyjściu i zapada cisza, przerywana jedynie głębokim, wolnym oddechem. Łzy przestają się powielać, aż w końcu żadna więcej nie spływa po jasnej skórze młodego arystokraty. Draco bierze głęboki wdech. Nie czuje się na siłach, by od razu wstać, a co dopiero, by kontynuować trening. Wciąż nie może odwrócić wzroku od uspokajającego go ognia. Dla spokoju, próbuje zobaczyć w nim jakieś realne kształty. Nareszcie wyobraża sobie paszczę lwa, która rozdziawia się, ukazując kły.

— Nie sądziłem, że zatęsknię za Hogwartem. — Odzywa się do siebie ściszonym głosem. — Wolałbym już siedzieć w pokoju wspólnym cholernych lwów niż tkwić tu. — Przymyka powieki. — Ciekawe jak spędza czas Potter w szkole. Czy ta cholerna Krukonka z nim została? Naprawdę, Potter, mogłeś zabrać się za kogoś lepszego niż ta zakochana w Diggorim kretynka. Rok temu leciała na jedną Hogwardzką gwiazdkę, a teraz na samego Złotego Chłopca. Żałosne. — Prycha na własne słowa, zamykając całkiem oczy. Nim się orientuję, po paru kolejnych kąśliwych uwagach o Cho, zasypia ze zmęczenia, ostatni raz zerkając na spokojny płomień.

Sen jest krótki, lecz męczący, w którym nie wytrzymuje widoku Harrego Pottera, wyśmiewającego go za wyznanie uczucia. Uczucia? Tak, Draco sam nie wie jakim cudem powiedział Harremu Potterowi, że jest tym, w którym się zakochuje. Potter wyśmiewa go, a za nim pojawia się cała ruda świta. Draco nie rozumie dlaczego znów wisi do góry nogami, a już na pewno nie wie jak doszło do tego, że to ten, któremu zawdzięcza pomoc podczas poprzedniej takiej sytuacji, teraz celuje w niego różdżką, z zaklęciem lewitującym na ustach.

Cho Chang cała roześmiana podchodzi do swojego nowego chłopca i przyczepiając się jego ramienia niczym rzep, nawołuje do zrzucenia ciała Dracona w przepaść. 

— Nie, błagam... Harry... — Lecz Harry nie słucha, wybucha głośniejszym śmiechem, po czym nagle sceneria zmienia się ze szkolnej, na wysoką górę, Draco zwisa teraz głową w dół z kilkuset metrowej odległości od ziemi. Patrzy z przerażeniem w twarz tego, któremu chciałby ufać. Nagle usta Pottera otwierają się, niczym paszcza ogromnego dusiciela, a z jego wnętrza wyślizguje się jeszcze bardziej wężowy Lord Voldemort, porzucając ciało Pottera niczym zrzuconą skórę węża. Przeszywające oczy patrzą z coraz bliższej odległości w te należące do Draco. Lewitujące ciało zaczyna rzucać się w powietrzu, aż w końcu gdy dzieli go zaledwie metr od Lorda Voldemorta, zaklęcie przestaje działać i Draco opada w dół, prosto w przepaść.

Draco budzi się z krzykiem.

Nie taki Ślizgon zielony jak go piszą || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz