Przerwa świąteczna mija Draconowi na ćwiczeniach, które prowadzą do kolejnych, większych rozczarowań samym sobą i nowych frustracji, gdy ciągłe treningi wydają mu się coraz bardziej meczące i coraz mniej udane. Codzienne spotkania z przeróżnymi, często poszukiwanymi przez Departament Przestrzegania Prawa, poplecznikami Voldemorta, których wydawało się ciągle przybywać.
Posiłki jedzone z rodzicami w ciszy, co niby nie było żadną nowością u Malfoyów, a jednak wydawało się inne, gorsze. Nawet matka nie patrzyła na syna, co bywało dla niego jego jedynym wsparciem od lat. Zniknęło nawet to, myśli Draco, zerkając na matkę znad pełnego talerza. Wzdycha, grzebiąc widelcem w przyrządzonym przez skrzata makaronie. Aromat ziół jest intensywny, w normalnych okolicznościach mógłby zachwycić się idealnie przygotowanymi delikatnymi duszonymi krewetkami, z wyczuwalnym posmakiem białego wina wytrawnego z Sauvignon Blanc, tworzącym wraz z resztą przypraw i dodatków finezyjne doznania smakowe. Teraz jednak Draco oczekuje, aż głowa rodziny zakończy swój posiłek, by móc wrócić do swojego pokoju. Wstał dzisiaj wcześniej, by poćwiczyć w spokoju z samego rana i resztę dnia spędzić w zamknięciu i nie mógł się doczekać ponownego spotkania z łóżkiem. Planuje skupić się teraz na teorii i materiałach, które czekają go po powrocie do szkoły. Nakłuwa widelcem suszonego pomidora i wodzi nim pomiędzy makaronem. Na talerzu panuje nieład. Chłopak coraz bardziej niecierpliwi się. Zauważa, że jego ojciec pogrążył się we własnych myślach i jedynie trzyma sztućca w dłoni, nie kontynuując obiadu. Ile jeszcze mam tu bezczynnie siedzieć! Zastanawia się w coraz większej irytacji. Nienawidzi tych momentów zawieszenia swojego ojca, a zdarzają mu się częściej, niż kiedykolwiek w przeszłości. Oczywiście teraz miał znacznie ważniejszy powód do pogrążania się w zamyśleniu - nie chodziło już o zwyczajny status rodziny, pieniądze czy władzę, a o życie i śmierć w posłudze Voldemortowi.
Nareszcie mężczyzna wraca do rzeczywistości, co można zauważyć po rozszerzających się źrenicach i śpiesznym, nagłym ruchu głowy. Lucjusz spojrzał na małżonkę, ślizgając wzrokiem po stole. Kobieta również nie ma apetytu, połowa obiadu zostaje nietknięta, zaś sztućce odłożone równomiernie do siebie na talerzu w geście ukończenia posiłku. Dłonie ma ukryte za stołem, odłożone na kolanach, nie jest to dla pozostałej dwójki zauważalne, jednak Narcyza kręci obrączką na palcu. Lucjusz sunie spojrzeniem od żony przez resztę pomieszczenia aż po syna, siedzącego naprzeciw niemu, na drugim końcu prostokątnego stołu. Widząc jego "zabawę" jedzeniem, prostuje się i przyjmuje srogi wyraz twarzy. Wie, że chłopak zauważy tę niemą reprymendę i ma rację - Draco natychmiast zmienia postawę. Siada sztywno, automatycznie układając się według zasad savoir vivre wpajanych mu od najmłodszych lat. Dopiero teraz Lucjusz odsuwa krzesło i podnosi się. Narcyza patrzy za mężem. Draco siedzi jeszcze chwilę nieruchomo, aż słyszy zamykające się za ojcem drzwi od jadalni. Wypuszcza, sam nie wie od kiedy, wstrzymywane powietrze. Słyszy jak i jego matka podnosi się, i mówiąc krótkie "powinieneś więcej jeść, Draco.", również wychodzi. Chłopak jednak nie zamierza tego usłuchać. Wychodzi drugimi drzwiami, by nie natknąć się na żadnego z rodziców i idzie do swojego pokoju - czas odpocząć od treningów i pouczyć się teorii. No i w szkole wciąż musi mu iść doskonale.
Draco siedzi pośród książek na swoim wygodnym materacu z pianki termoelastycznej, idealnie układającym się pod jego pośladkami, zachęcając do położenia się i zapomnienia o wszystkich problemach. Pomieszczenie oświetla białym światłem żyrandol, uwodząco przypominający wielki brylant, jednak światło przebijające się pomiędzy krzywo zasłoniętą turkusową welurową zasłoną, leci swoją ciepłą odcienią wprost na policzek Draco, kłócąc się o swoje istnienie z bielą światła żyrandola, przy każdym ruchu chłopca. Otwarte księgi zaklęć z rodzinnej biblioteczki, a także stos leżących obok książek szkolnych tworzy nierówną ścieżkę od Draco po stolik tuż obok łóżka z zeszytami, w których wypisał już nowe uwagi do jego referatu z Zaklęć, który dostał do zrobienia na dodatkową ocenę od prof. Fitwicka. Idealnie pasowało mu, że właśnie teraz, gdy ćwiczy zaklęcia, może sobie spisać swoje myśli i jeszcze dostanie za to ocenę. Obok referatu leżał segregator z wypisanymi przez Draco recepturami na udane eliksiry, te z poprzednich zajęć, a także te, które już przećwiczył, a dopiero po powrocie go czekają. Lubi mieć wszystko wypisane i na swoim miejscu. Została mu jeszcze do przejrzenia po raz kolejny lekcja z Historii Magii i mógłby śmiało zacząć opuszczać zajęcia w Hogwarcie i przychodzić jedynie na zaliczenia - perfekcyjnie wkuł wszystko na pamięć, aż do końcowych tematów dla zajęć jego przyszłego miesiąca.
Wzdycha zmęczony i odsuwa od siebie książkę. Odwraca wzrok w stronę, coraz ciemniejszego światła zza zasłony, przegrywający siłą przebicia z mocnym oświetleniem w pokoju. Draco podnosi się z łóżka i rozciąga się krótko, wychodząc z odrętwienia. Podchodzi do okna, odsłania miękką zasłonę, by ujrzeć piękny obraz nieba. Księżyc wysoko unosi się, wygląda tak dostojnie w bezkresie nieba.
— Jutro święta. — Mówi głośno i wyraźnie, słowa kieruje do samego ciała niebieskiego. W głębi serca obawia się jutra i nie ma pojęcia jak powinien się zachować, gdy znów spojrzy w oziębłe oczy ojca. Czy w ogóle powinien zapomnieć o tym dniu? Czym mniej wkurzy ojca?
Draco odesłał skrzaty z kuchni, by samemu coś przygotować. Jednak gdy już skończył, poranna próba sprawienia przyjemności matce poszła na marnę, gdy przyrządzone przez niego świąteczne śniadanie zostało mu wyrwane przez panoszących się wilkołaków. Fenrin Grayback jest przywódcom wilkołaków i pozwala sobie na pozostanie w rezydencji Malfoyów dzięki rozkazom Voldemorta, który Lucjuszowi nakazał trzymać go blisko.
— Co jest, do cholery!? Zabierajcie swoje łapska z mojej kuchni, natychmiast! — Draco podnosi głos, starając się brzmieć jak najpodobniej do Swojego ojca. Grayback, który jako pierwszy wilkołak wszedł do kuchni, odwraca się do chłopca.
— Wyśmienite śniadanie zrobiłeś. Tylko trochę go za mało dla nas, nie sądzisz? — Ruchem dłoni wskazuje na pozostałą dwójkę wilkołaków. — Chyba nie do końca nauczono Cię jak traktować gości.
— Chyba nie nauczono Cię, jak się zachowywać w cudzym domu, psie. Lepiej waruj czy tam wyprowadź się gdzieś na spacer. — Prycha, nie zważając na zbliżającego się do niego wilkołaka. Przecież nie może mi nic zrobić, skoro jest u nas w domu, prawda? Zapytał sam siebie, natrafiając na niepewność.
Wilkołak nie zatrzymał się, będąc tuż naprzeciw chłopca - idzie twardo na niego, zmuszając go do cofnięcia się. Z każdym krokiem w tył Draco traci pewność siebie i gdy już chce po prostu uciec jak najdalej, zostaje złapany za nadgarstek, szarpnięty i rzucony ze sporą siłą na ścianę. Fenrir trzy,ma
— Wiesz, dzieciaku... — Odzywa się wilkołak, z twarzą oddaloną od twarzy Draco maksymalnie o kilka centymetrów. — Lubię takich jak ty. Bezczelny, arogancki, rozpieczony gnojek. — Wciąż nie puszcza jego ręki, za której nadgarstek wcześniej go złapał, a nawet używa jej do przyduszenia chłopaka. Przybliża nos do jego przyduszanej szyi. — Mogę Cię nauczyć jak powinieneś się do mnie zwracać. — Draco próbuje się wyszarpać, ale brakuje mu siły. Pozostali już wyszli, niewiadomo kiedy, zabierając ze sobą jakieś przekąski, pozostawiając po sobie jedynie bałagan. — Jesteś za bardzo podobny do swojego ojca. To obrzydliwe. Ale mogę to zmienić. — Wysuwa spomiędzy warg swój długi język i oblizuje szyję Draco, który nie mogąc się bronić, piszczy ostatkiem sił, czując jak odlatuje z braku tlenu. Wilkołak jednak nie gryzie go. Puszcza bezwładne ciało, które osuwa się na podłogę tuż przed nim. Draco zanosi się kaszlem, z całej siły odpychając się dalej od wilkołaka. Ten tylko na niego patrzy, dzikim, zwierzęcym spojrzeniem. Draco odzyskuje oddech, wstaje najszybciej jak może, wspomagając się kuchennym blatem i ucieka z kuchni. Jedyne o czym myśli, zamykając się w pokoju, to ile miał szczęścia, że ten kundel nie przemienił go.
Draco nie wychodzi przez resztę dnia ze swojego pokoju, nikt też nie przychodzi do niego. Teraz rozumie, że powinien był zapomnieć o świętach. Gdy dochodzi północ, siedzi na parapecie, wpatrując się w księżyc. W sypialni panuje cisza, pomijając burczenie jego brzucha.
— Wesołych Świąt, mamo. — Mówi, wpatrzony w księżyc, wspominając zapachy jedzenia, które towarzyszyły mu rankiem, gdy po raz pierwszy sam chciał coś ugotować. Jego zazwyczaj cicha sowa, zaczyna trzepotać skrzydłami i wydawać sowie dźwięki. Draco wzdycha, zeskakuje z parapetu, łapie pergamin do ręki, chwyta za pióro.
— Wiem jak Cię dziś wypuszczę. Masz specjalne zadanie. Polecisz do Hogwartu. — Mówi do sowy, która nagle ucicha, patrząc na niego bystrymi oczyma.
Wesołych świąt, Harry.
DM
![](https://img.wattpad.com/cover/170532379-288-k726810.jpg)
CZYTASZ
Nie taki Ślizgon zielony jak go piszą || Drarry
PovídkyGdy jesteś przyszłym dziedzicem fortuny swojej bogatej rodziny i masz wszystko, czego tylko zapragniesz, nieoczekiwane sytuacje, na które nie masz wpływu - mogą Cię pogrążyć bardziej niż się tego spodziewasz. Ale przecież gorzej już być nie może, pr...