To nie Twój czas #22

33 3 0
                                    

 — Dobrze zatem. Wiecie co teraz powinniście zrobić. I przygotujcie się, gdy już będę miał w rękach przepowiednię, nadejdzie czas na Dumbledore'a. Wszystko ma swój czas. — Chłodny ton głosu Voldemorta przewierca się głęboko w umysły posłusznych mu śmierciożerców. — Tak, a teraz możecie odejść. — Kończy zebranie, wszyscy niczym na znak, jednocześnie podnoszą się z krzeseł . Drżący Draco, wciąż wystraszony samą obecnością wielkiego Lorda, jako jedyny wstaje z opóźnieniem, mocniej odpychając od siebie krzesło, które szoruje po posadzce, wywołując, wydawałoby się, jedyny hałas w całej posiadłości. Wszyscy zastygają w bezruchu, a Draco zaczyna oddychać płycej, wlepiając wzrok w nieposłuszne mu krzesło. Czuje nagle dłoń na ramieniu, wzdryga się ale spostrzega, że to jego matka. Uspokaja się odrobinę i przełyka ślinę, czując przy tym ból w gardle. Zdaje się, że uszy dopiero teraz odetkały mu się i znów w sali rozbrzmiewają kroki gości. Matka lekko, dodając mu odwagi, przyciąga na siebie jego wzrok. 

Widząc jej oczy, głębokie, brązowe, zatroskane, Draco unosi brodę ku górze, nareszcie zdolny do poruszania się. Odchodzi od stołu, mimo wszystko omijając wzrokiem miejsce, w którym wciąż zasiada Lord Voldemort. 

— Zatrzymaj się, chłopcze. — Przez sekundę wszyscy, niczym za sprawą zmieniacza czasu, kamienieją w miejscu, zanim do Dracona dociera, że to do niego zwrócił się Czarny Pan, Narcyza upada na kolana, składając ręce w prośbie.

— Proszę, błagam, Panie nasz, to jeszcze dziecko, on...-

— Cisza! Nie przypominam sobie, bym pozwolił Ci się do mnie zwracać. — Lodowaty ton głosu niemal zmroził krew w Malfoyowskich żyłach.

— Ale, Panie mój...!

— Zamilcz już, Narcyzo! — Odzywa się nagle Lucjusz, przypominając o swojej obecności. Draco widział go wcześniej już przed wyjściem, a jednak mężczyzna postanowił wrócić, widząc zatrzymanie swojej rodziny. Kobieta milknie, a jej głowa opada z bezradnością. Podchodząc bliżej można było dostrzec gromadzące się w kącikach jej oczu łzy. Mimo to, stara się być silną i dodać synowi odwagi. 

— P-Panie... — Mamrocze Draco, ledwo przezwyciężając strach, by się odezwać do samego Lorda, z przerażeniem patrząc na matkę. Narcyza ruchem dłoni przypomina mu o należnym ich Panu ukłonie, więc chłopiec poprawia się, nisko skłaniając. Voldemort uśmiecha się w swój wywyższający sposób, zadowolony ze strachu jaki wzbudza w kolejnym z Malfoyów. Nakazuje chłopcu podejść bliżej, samemu zasiadając wygodniej. Powolnie poruszający się chłopak, trzęsący się to najwspanialszy widok dla Wężoustego. Draco przeszedł obok matki i będąc już bliżej Pana, ponownie się pokłonił.

— Chłopcze, mówiłem już, że będę dla Twojego zachowania tolerancyjny, jednak nie nadwyrężaj mojej dobroci. Gdy mówię podejdź, robisz to natychmiast. Nie chcesz mi kazać czekać, prawda? — Syczy niby spokojnie.

— O-oczywiście, Panie. Prze-przepraszam. — Mówi w pokołonie. 

— Twoi rodzice Cię przedstawili, jednak chciałbym abyś zrobił to osobiście, chłopcze.

— J-jestem Draco Lucjusz Malfoy, mój Panie... Twój pokorny sługa. — Na ostatnie słowa Dracona, Czarny Pan ponownie wykrzywia wąskie usta w półuśmiechu. 

— Dobrze zatem. Skoro jesteś mi oddany, możesz mi to udowodnić. Chyba nadszedł już dzień, w którym pozwolę Ci przyjąć mój znak. — Oczy Draco rozszerzają się w przerażeniu. Nie chce Mrocznego Znaku na sobie. Nie chce tu w ogóle być. Milczy jednak w strachu, patrząc na ciemną marmurową, błyszczącą podłogę. Odzywa się znów za niego matka.

— Panie, to tylko dziecko, błagam, dajmy mu jeszcze trochę czasu.. — Nim skończyła zdanie, blask z różdżki Voldemorta rozświetlił na sekundę pomieszczenie, a klątwa cruciatusa trafiła prosto w nią. Kobieta krzyknęła z bólu, Draco zamroczony strachem nie wiedział co się właśnie wydarzyło, odskoczył jedynie do tyłu, jak najdalej od uniesionej różdżki. Narcyza przeraźliwie krzyczała, dławiąc się własnym językiem i śliną - klątwa była zbyt nagła, by móc choćby psychicznie się na nią przygotować. Lucjusz odwrócił wzrok od małżonki. 

— Narcyzo, ostrzegałem Cię już. Czy śmiesz wydawać mi rozkazy? Zabronisz obdarowania Dracona moim znakiem? Może to ty powinnaś nas wszystkich prowadzić? Powiedz, Narcyzo. 

— Panie mój — odezwał się Lucjusz — prawdą jest, iż cała moja rodzina jest Ci oddana. Wierzymy w Ciebie i pragnę osobiście to udowodnić, co zrobię po wykonaniu nadanego mi przez Ciebie, Panie, zadania. Czy nie byłoby lepiej, gdyby mój syn otrzymał od Ciebie Znak w momencie udowodnienia mojej wierności?

Voldemort spojrzał na Malfoya, potem na jego rodzinę; wijącą się z bólu żonę i przerażonego młodego syna. Uśmiechnął się i uwolnił Narcyzę spod władzy swej klątwy. Opadła twarzą na podłogę z trudem powstrzymując ślinę. Draco niewiele myśląc rzucił się w stronę matki. Opadł kolanami na zimny marmur, sprawdzając natychmiast jej stan. 

"Dobrze", odpowiada tylko i rozpływa się w czarnych cieniach, wraz ze swoimi przemyśleniami o służącej mu rodzinie. 

Narcyza stara się wyrównać oddech, syn mocno trzyma jej dłoń, wciąż zadając pytania o jej stan. Kobieta mówi pokrzepiająco, że nic jej nie jest, w tym czasie głowa rodziny, Lucjusz, szybkim krokiem zbliża się do nich, zwracając na siebie ich oczy i nim żona zdąży się odezwać, uderza on syna prosto w twarz z otwartej ręki. Na policzku Dracona pojawia się duży, czerwony odcisk dłoni ojca.

— Lucjuszu...!

— Przynosisz nam same nieszczęścia. Narażasz własną matkę na gniew Czarnego Pana, bo nie potrafisz nawet mówić za siebie. Jesteś zakałą tej rodziny. Robimy z matką wszystko, by nie dać się ukarać, a wystarczy kilka godzin od Twojego przyjazdu, by ukarano ją cruciatusem. — Łapie syna za kołnierz i ciągnie ku górze. — Czy ty myślisz, że to wszystko to tylko głupia zabawa?! — Unosi go ponad ziemię, ze wstrętem wypluwając słowa. Narcyza próbuje wstać, ale nie ma na to jeszcze wystarczająco siły, jej prośby o zostawienie syna w spokoju nic nie dają. Malfoy rzuca synem o podłogę, dalej od matki. Draco uderza ciężko na kość ogonową i łokcie, którymi pomógł sobie, by nie uderzyć głową o marmur. Nie patrzy na ojca. Zaczyna odczuwać wstręt do samego siebie, powtarzając w głowie słowa ojca. "To naprawdę moja wina... To przeze mnie mama cierpi", myśli powstrzymując łzy. Czuje wciąż na sobie mrożące spojrzenie ojca. Matka dalej stara się uspokoić i opanować sytuację, powoli podnosząc się na kolana. Lucjusz jednak nie odpowiada jej już i jedynie podaje dłoń, pomagając jej wstać i utrzymać się na nogach.

Dracon wstaje z podłogi i nie patrząc na rodziców, mija ich z cichym "przepraszam", kierując się do wyjścia. 

Nie taki Ślizgon zielony jak go piszą || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz