Parszywa Gryfońska Miłość! #11

126 8 3
                                    

      Spędzanie czasu z Blaisem na każdej przerwie i w każdej możliwej wolnej chwili stało się dla mnie rutyną. On stał się moją rutyną. Znów mogłem być bardziej sobą sprzed przydziałów do domów. Znów zaczęło się liczyć moje zdanie wśród starych znajomych. Nikt ze Ślizgonów już na mnie źle nie reagował, a przynajmniej nie otwarcie - czułem się wśród nich jak wśród tych właściwych. Niemalże do nich należałem, z czym nie zgadzał się mój harmonogram zajęć, Pokój Wspólny czy dormitorium. Choć w wieży bywałem już coraz rzadziej, Blaise często nalegał, żebym spał u niego, na co chętnie przystawałem, bo mogłem się w końcu wyspać, bez głupich żartów Gryfonów, takich jak wyniesienie mojego łóżka, czy pobrudzenie pościeli.

      Mimo wszystko dalej się tam pojawiałem od czasu do czasu, a także na lekcjach skazany byłem na obecność reszty Gryfonów. I Pottera. Byłem przekonany, że będę musiał się postarać, by nie wdawać się w konfrontacje z cholernym Potterem, a jednak nic nie musiałem robić. Skończyło się patrzenie na mnie, próba rozmowy ze mną. Już nie chciał grać mojego bohatera. Nie miałem pojęcia dlaczego tak bardzo mnie to dotknęło. Jedna rozmowa i jeden dzień wystarczyło, żeby Wielki, Wspaniały Harry Potter poddał się. Wydał na mnie wyrok i chyba po prostu zostałem wygnany z jego życia. To nic nie znaczyło. Liczył się teraz Zabini. Tak długo, jak tylko chciał się liczyć.

      Oczywiście, wciąż nie jestem w stanie uwierzyć w jego wielką miłość do mnie. Na pewno tylko się bawi. Ale moje życie jest łatwiejsze i przyjemniejsze. Całował się niesamowicie, sprawiając, że robiło mi się cieplej i momentami myślałem, że chcę więcej. Ale mimo wszystko, choć walczyłem z samym sobą, bo nie chciałbym, żeby szybko się mną znudził, albo wkurzył, że z nim nie sypiam - nie mogłem do tego dopuścić. W głębi duszy wiem, że to nie jest dobry moment na swój pierwszy raz. Nie chodzi o to, że nie chcę, żeby to był Blaise, bo tak naprawdę się tylko bawi. Nie obchodzi mnie to. Seks nie jest czymś niezwykłym dla mnie i nie staram się czekać na jakąś wyimaginowaną, idealną osobę, z którą będę aż po grób. Ja po prostu boję się bólu i wolę na razie go uniknąć. Aż do momentu, kiedy faktycznie powie mi, że to mu się nie podoba. Wtedy się zgodzę. W końcu trzeba jak najdłużej trzymać się tego błogiego spokoju i przerwy w obrywaniu. Szkoda tylko, że to nie kobieta. Perspektywa skrzywdzenia mojego tyłka nie jest zbyt interesująca.

      Nie spodziewałem się tego ale stanie przy Zabinim chroniło mnie nie tylko przed Ślizgonami, ale i przed wszystkimi innymi. Crabbe i Goyle znów traktowali mnie z szacunkiem, najbardziej po tym, gdy dzieliłem się z nimi słodyczami przysyłanymi przez rodziców. Parkinson przypatrywała się mi niemal przez cały czas. Czasami miałem wrażenie, że przez to zapomina o mruganiu. Teodor Nott, mój dobry, czarnowłosy przyjaciel z dzieciństwa jako jeden z nielicznych zdawał się być w stu procentach przekonany, że powinienem być w Slytherinie, a Gryffindor to jakaś wielka pomyłka. Znów stał przy moim boku, jak kiedyś. Znów czułem się jak Malfoy. Zacząłem się zastanawiać czy nie zacząć znów namawiać ojca na przyjrzenie się tej sprawie i poprosić, by ktoś raz jeszcze rozpatrzył możliwość wymiany Tiary na coś poprawnie oceniającego. Nott mnie do tego najgłośniej przekonywał - nie pasowałem mu nigdy na Cholernego Gryfona.

      Minęło już kilka tygodni odkąd zacząłem przesiadywać wśród Ślizgonów. Niemalże każdy z Gryffindoru teraz patrzył na mnie jak na mordercę i najgorszego bandytę. Chodziłem w końcu uśmiechnięty. Awansowałem z bycia Nikim, poniżanym i nienawidzonym za samą egzystencję, do bycia "Przyszłym Mordercą" lub "Cholernym-Źle-Przydzielony-Ślizgonem", znienawidzonym za pewne kontakty z Czarną Magią. Bawiła mnie ta cała reakcja tłumów na moją nagłą przyjaźń z Zabinim i resztą. Każdy teraz bał się ze mną zaczynać, by nie mieć problemów ze Slytherinem, a ja czułem się teraz jakbym to ja był przywódcą tego domu. Wszystko wydawało mi się dobrze układać - na Pottera już niemal nie zwracałem uwagi. Nie wracałem do naszej ostatniej rozmowy, a przynajmniej nie myślałem o niej już tak często jak na początku. Czasami tylko, nie mogąc spać, myślałem co by było gdyby był wtedy faktycznie ze mną szczery i gdybyśmy obaj podali sobie te cholerne ręce na zgodę... Na znak nowej, prawdziwej znajomości. Potem odpędzałem te rozważania. Za dnia zaś myślałem tylko o Zabinim, o tym jaki potrafi być przekonujący i jak bardzo podoba mi się, że na każdym kroku podkreśla, że mnie chce.

Nie taki Ślizgon zielony jak go piszą || DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz