35. On jest zbyt pewny siebie

6.6K 618 306
                                    

Harry

*****

- Ale ja nie mam dokąd pójść - powiedział z przerażeniem Louis. Zaczął drżeć, a jego głos powoli się załamywał.

Wszyscy byliśmy w szoku po słowach, jakie wypowiedział Aiden. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Zgrzytnąłem zębami i zacisnąłem dłonie w pięści. Tak tego nie mogłem zostawić.

- Nie masz prawa! - zawołałem, przedzierając się przez tłum, aby stanąć najbliżej niego. - To niesprawiedliwe, nie masz do tego podstaw. Louis nic nie zrobił, aby zasłużyć na wygnanie.

- Owszem, zrobił - odparł niezrażony moim gniewem, który aż buchał z mojego ciała. - I ty doskonale wiesz co takiego. Ciesz się, że pozwalam ci zostać. Omega ma się wynieść do jutra. Gdy tego nie zrobi, potraktuję go jak intruza.

Aiden chciał się już odwrócić plecami i odejść, ale nie mogłem mu na to pozwolić. Louis był i nadal będzie częścią naszego stada i nikt tego nie zmieni. Wiedziałem, że Louis nie miałby się gdzie podziać. Wszyscy przyjaciele pochodzili z tego stada, a rodzinę miał we Francji. To co zrobił Grimshaw było ciosem poniżej psa.

- Aiden! - zawołałem głośno, powstrzymując się od tego, aby nie skręcić mu głowy, kiedy stracił czujność.

- Tak, Harry? Chcesz przyłączy się do Omegi? Droga wolna...

- Wyzywam cię Aiden. Nie zasługujesz na to, aby być naszym dowódcą. Jesteś tylko marną podróbą Alfy i zaraz udowodnię ci, jak bardzo.

- Śmiało, Styles. Pokaż, na co cię stać.

Gdy skończył to mówić, przemienił się w wilczą postać. Nie przejmował się nawet ubraniami, które skończyły jako strzępy. Po tłumie rozeszło się westchnienie i żywe rozmowy. Ludzie rozstąpili się, tworząc wokół nas okrąg.

- Harry, proszę nie rób tego - powiedział cicho Louis, chwytając mnie niepewnie za rękę. - On jest zbyt pewny siebie, boję się o ciebie, proszę.

- I to go zgubi, Lou - odparłem tylko, przez chwilę spoglądając na niego.

Louis wyglądał na przerażonego. Jego twarz była blada, a w niebieskich oczach pokazały się łzy. Dolna warga niebezpiecznie drżała, co wskazywało na to, że Omega jest o krok od wybuchnięcia płaczem. Tak bardzo był przerażony.

- Nie martw się, kochanie - szepnąłem, aby słyszał mnie tylko on. - Aiden to szaleniec. Nie pozwolę, aby zrobił ci krzywdę, pokażę mu gdzie jego miejsce. Zostań z Liamem i uważaj na siebie i nasze maleństwo. - Dłonią delikatnie dotknąłem wypukłego brzuszka Louisa w którym znajdował się nasz mały wilczek.  Następnie potarłem lewy policzek Omegi i ucałowałem go w czoło. - Trzymaj się Liama.

Wzrok przeniosłem na swojego przyjaciela, który stał zaraz obok. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Liam skinął głową i kiedy odszedłem od Louisa, to on zajął miejsce przy jego boku. Coś powiedział Omedze, a następnie obaj wlepili we mnie swoje spojrzenia.

Nigdy nie byłem zbyt dobry w walce. Od czasu do czasu wraz z Liamem mierzyliśmy się ze sobą i to zawsze on wygrywał. Był najlepszy, więc nigdy nie dziwiłem się, dlaczego został przywódcą stada. Teraz musiałem stoczyć prawdziwą walkę, co nie napawało optymizmem, lecz nie miałem wyjścia. Ściągnąłem powoli bluzę, bluzkę, buty, skarpety i spodnie. Nie chciałem ich zniszczyć, gdyż na pewno będę ich potrzebował.Gdy byłem gotowy, przemieniłem się w wilkołaka.

Byłem większy od swojego przeciwnika, lecz masą mięśni nie przewyższałem go. Aiden z całą pewnością był dobrze zbudowany. Jego mięśnie pracowały pod warstwą skóry i futra, kiedy leniwie krążył po okręgu.

Pierwszy atak przypuścił, kiedy się tego nie spodziewałem. Był szybki i przez moją nieuwagę zostałem ugryziony. Walce towarzyszyły powarkiwania i krzyki tłumu. Słychać było piski za każdym razem, kiedy któryś z nas został ugryziony, bądź podrapany. Z początku wygrywał Aiden. Zadawał ugryzienie za ugryzieniem w ogóle się nie męcząc. Dopiero po długich minutach uników i moich żałosnych prób dorwania go, udało się. Chwyciłem jego łapę, zaciskając mocno szczęki. Coś zachrzęściło, lecz nie skupiałem się zbytnio na odgłosach. Chciałem jak najszybciej to skończyć.

I skończyłem. Po kilkunastu minutach łapy Aidena ugięły się pod ciężarem ciała i padł na ziemię, podrywając w górę drobinki pyłu. Wokoło zrobiło się tak strasznie cicho, że mogłem usłyszeć bicie własnego serca, które uderzało bardzo szybko. Oblizałem zakrwawiony pysk i podszedłem do pokonanego. Żył. Aiden z trudem łapał powietrze. Spojrzał na mnie, nie odwracając wzroku. Próbował się podnieść, lecz podgryzłem mu łapy. Miał leżeć, teraz znajdował się tam, gdzie jego miejsce. Po kolejnej próbie zrozumiał mój przekaz. Podkulił ogon, wciskając go między swoje nogi, przybierając uległą postawę.

Przemieniłem się w człowieka, cały czas patrząc na przegranego. Odszedłem o dwa kroki i w tłumie odnalazłem postać Louisa. Liam stał obok niego i obejmował go ramieniem. Usłyszałem za sobą szmer. Szybko spojrzałem za siebie i zauważyłem, że Aiden próbował mnie zaatakować. Uniknąłem jego rozwartych szczęk.

- Skazuję cię na wygnanie, Aidenie Grimshawie - powiedziałem głośno i wyraźnie. - Zakazuję ci powrotu, nie chcę cię nigdy widzieć. Masz czas do jutra.

Kończąc swoją wypowiedź, kopnąłem go w pysk, aż spomiędzy ostrych kłów wydobył się pisk. Stopa, z racji tego, że była bosa nieco mnie zabolała. Podszedłem do swoich bliskich. Chciałem założyć chociaż spodnie, lecz Lou mi to uniemożliwił, uwieszając się na mojej szyi. Odwzajemniłem uścisk i szeptałem cicho, aby go uspokoić. Czułem, jak bardzo był zdenerwowany.

- Już dobrze, skarbie. Jesteśmy bezpieczni, słyszysz? Już nigdy nie będziesz musiał patrzeć na tego potwora. Nigdy więcej.

Między słowami składałem drobne pocałunki na jego głowie. Gdy nieco ochłonął, potwornie się zarumienił z racji, że nie miałem nic na sobie. Powoli założyłem spodnie i bluzkę, na końcu wsuwając stopy w buty.

- Czego teraz oczekujesz od nas, Alfo? - zapytał ostrożnie jakiś mężczyzna z tłumu. - Jakie są nowe zasady?

- Wracamy do starych porządków - powiedziałem, zamiast na niego, spoglądając prosto w oczy Liamowi. - Oddaję przywództwo Liamowi, prawowitemu przywódcy.

Sięgnąłem po dłoń Louisa, splatając nasze palce razem. Byłem szczęśliwy, że udało mi się obronić najważniejsze osoby w moim życiu. Po walce bolało mnie całe ciało, ale czułem, że powoli się regenerowałem. Zapewne zajmie to kilka dni, ale nie było tragedii. Louis był już bezpieczny, Lou i nasze dziecko.

- Wracajmy do domu, Lou - szepnąłem. - Jesteś bezpieczny.

*****

Witajcie, kadeci!

Miłego dnia!

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Sweet but not mine ~Larry A/B/OOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz