Samuel

23 3 14
                                    


Samuel był tamtego dnia w wyjątkowo dobrym humorze. Skakał z jednego marmurowego, szerokiego na paręnaście metrów schodka na kolejny, wzdychając co chwilę. Radośnie tańczył dłonią po pozłacanej poręczy. Jeszcze tylko kilka dni musiał czekać. Tylko te kilka dni. Reszta domowników pałacu oglądała się za nim jak za człowiekiem szalonym, choć trzeba było przyznać, przecież nim był i dobrze o tym wiedział. Jednak jak można było nie oszaleć ślęcząc rok za rokiem w tym ogromnym, zimnym zamczysku? Próbował zawsze jakoś kreatywnie zająć swój czas, jeżdżąc konno w stajniach za głównym budynkiem, śpiewając, pisząc, tańcząc... Mimo tego, że większość ludzi nienawidziła go z charakteru, musieli przyznać, że był we wszystkim niezwykle utalentowanym, a w samym pałacu, choć mieszkały w nim setki, nie dałoby się znaleźć drugiej osoby o tak pięknej twarzy, o tak lśniących, dość krótko ściętych onyksowych włosach i wciągających oczach. Samuel jak już czegoś się podjął, szybko osiągał w temacie mistrzostwo i zaczynał się nim nudzić. Było tak ze wszystkim... do czasu kiedy zaczął malować. Wtedy zaznał frustracji, emocji, której nie czuł już parę ładnych lat. Paniczyk, który przyzwyczaił się do bycia genialnym w każdej dziedzinie od pierwszej próby, przeżył szok. Po raz pierwszy musiał naprawdę w coś włożyć choć trochę zaangażowania... i zrobił to. W malowanie wlał całego siebie, w końcu znalazł coś, co go nie nużyło, w czym zawsze musiał się poprawić. Czuł się jakby już był na dobrej drodze do opanowania swojego nowego zajęcia; a potem ujrzał obrazy Leonarda. Już wcześniej go podziwiał, z powodów nie związanych z sztuką, ale wtedy jego admiracja weszła już na kompletnie inny poziom. Nigdy nie mógłby dorosnąć mu, chociażby nawet do pięt, ale nie wprawiało go to w irytację, wręcz przeciwnie - kochał patrzeć się na jego pracę, odczuwając to, jak nisko stąpa w porównaniu do niego; tylko tak mógł ją prawdziwie docenić. A więc, kiedy Leonard nagle postanowił opuścić zamek Samuel nie był w skowronkach, w przeciwieństwie do jego siostry, tej wywłoki bez ani grama wdzięczności. Stracił całą wenę i znów nie miał co ze sobą począć.

Jednak teraz, kiedy Leonard wracał do domu, wszystko nagle mogło się zmienić. Mróz zamczyska zaczął odrobinkę mniej wbijać mu się w skórę, a na jego miejsce wkraczało nieznacznie ciepło. Leonard był chyba jedyną osobą, w której towarzystwie lubił przebywać, nawet przed podjęciem się przez Samuela malarstwa tak było, choć sam Leonard najwyraźniej nie pałał do niego przyjaźnią. Obecność Samuela irytowała go, w tym nie różnił się od reszty ich hołoty, ale mu to nie przeszkadzało, przyzwyczaił się. Przyzwyczaił się do bycia tym, którego wszyscy nienawidzili, naprawdę, był jednym z malutkiej garstki osób, która mogła powiedzieć te słowa szczerze.

Był teraz w drodze na bardzo ważne dla niego spotkanie. Otóż... jak już w całym pałacyku i nie tylko wiadomo, zbliżał się Łów, a Samuel już nie mógł się go doczekać, z oczywistego powodu - Leonard będzie brał w nim udział. Miał nadzieję, że będzie mógł go troszeczkę przekonać do swojej osoby przez ten tydzień, w którym będzie się odbywać. Leonard dawno nie wychodził na Łów, od czasu kiedy się wyprowadził nie był na ani jednym, więc może Samuel będzie mógł mu pomóc w tym czy owym... choć na to były znikome nadzieje... Leonard? Potrzebowałby pomocy? Ten Leonard Aarin Zaros? Człowiek, którego tak podziwiał? Niemożliwe... choć zawsze mógł pomarzyć. Był on człowiekiem, któremu mimo swoich niezliczonych talentów, Samuel nigdy nie mógł zaimponować.

Hebanowe drzwi otworzyły się z łoskotem. Wszyscy obecni w pokoju szybko zwrócili swoje oczy w Samuela, a on, kompletnie się tym nie przejął. Powoli podszedł do swojego miejsca przy stole i usiadł na misternie zdobionym krześle. Brakowało jeszcze połowy osób, w tym Leonarda. Wszyscy, którzy nie zjawią się do zachodu słońca nie będą mieli słowa co do swojego losu w trakcie Łowu. Za nich będą decydować ci zebrani, czyli między innymi Samuel.

Słonce zaszło. Do pomieszczenia wpadło jeszcze parę ludzi, przed tym, kiedy spotkanie formalnie się zaczęło. Mężczyzna o bladej cerze, siwych włosach i przekrwionych oczach zaczął wymieniać imiona, tych, których nie było w pokoju. Po kolei rozpoczęli rozpatrywać sprawę każdego z nich. Rozbrzmiały imiona Leonarda i jego siostry.

- Ja ich przygarnę - zaświergotał Samuel, dając światu swój najbardziej onieśmielający uśmiech.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz