I znowu te jasnoniebieskie oczy. Znowu te przeklęte jasnoniebieskie oczy.
I znów ta sama scena. Obnażona przed jej oczami soczysta tętnica.
Chciała ją przeciąć, rozerwać, przekłuć... ale zanim straciła przytomność umysłu, uderzyła gdzieś indziej. Odtrąciła jego rękę, przy okazji szastając ją swoimi ostrymi pazurami. Mgła przesłoniła jej oczy, ale nadal wiedziała w jakim miejscu pokoju znajdowało się okno. Wyskoczyła przez nie, ale nie z tego samego powodu, co ostatnio. Gdyby chciała to zrobić z intencją zabicia się – jej ciało by na to nie pozwoliło, ale ona chciała uciec, dlatego po spędzenie w powietrzu długości jednego piętra, złapała się o balustradę balkonu pokoju niżej. Osoba go zamieszkująca od razu podbiegła do oszklonych drzwi, próbując ocenić źródło straszliwego hałasu, który wywołała Amelie. Widząc ją, od razu wybiegła, wyciągając dłoń, by poratować ledwo co trzymającą biedaczkę. Ta nawet na nią nie spojrzała, oparła obcas o parkiet i wybiła się od niego, lecąc parę metrów do okna kolejnego budynku z gracją kota. Kobieta, wcześniej próbująca jej pomóc wrzasnęła. I to przeszło jej mimo uszu, teraz nie słyszących nic prócz głośnego szumu. Szybko pięła się w górę po rynnach i balustradach, aż w końcu znalazła się na dachu o szarej dachówce. Tam oparła swoje plecy o nie i złapała się za głowę. Niebo wydawało się czerwone. Pewnie i jej tęczówki zasłonił szkarłat. Wyciągnęła przed siebie swoje ręce i spojrzała na dłonie, długie, ostre pazury. W ustach czuła jak jej kły uwierają w jej dziąsła. Musiała się zebrać w sobie, ogarnąć. W jej głowie huczało, w jakiejś cząstce przez jej ranę, która nadal się nie goiła i pewnie przez jakiś czas nie zacznie. Powinna bardziej uważać w tym stanie.
Znowu chciała podjąć tą skazaną na nic próbę...
Zamrugała. Jej pole widzenia się przejaśniło. Pazury i kły znikły, ale nadal nie miała siły ruszyć się z miejsca. Zużyła ją całą, próbując powstrzymać siebie od rzucenia się na Leonarda. Wtedy poczuła magię w powietrzu. Znała tą maanę. Uniosła się na rękach i wyprostowała. Sokoli bracia. Chcieli się z nią porozumieć. Przygryzła wargę, wiedząc, że przed chwilą potwierdził się najczarniejszy scenariusz. Zamachnęła się dłonią, a przed nią, z dymu wydobywającego się z kominów miasta zaczęły układać się kształty, w końcu schodzące się w dwie postacie. Nie spokrewnione ze sobą, lecz zabójczo podobne. Ten po lewej, krótko ścięty, jasny blondyn, miał brązowe, ogromne sokole oczy, w których nie dałoby się wyszukać białek, drugi o odrobinę dłuższych i ciemniejszych włosach, oczy też miał koloru orzechów, ale mniejsze, ludzkie. Oboje próbowali z całych sił utrzymać zaklęcie, co przyniosło mały uśmiech na twarz Amelie. To było fascynujące, jak po tylu długich latach treningu, żaden z tej dwójki nigdy nie nauczył się przyzwoicie panować nad maaną.

CZYTASZ
Łów
FantasySamotnie żyjący malarz spędza swój czas w spokoju, w swoim domu na skraju morza. Jego codziennością jest monotonia, ale nie szczególnie mu to przeszkadza. Nagle, pewnego dnia, odwiedza go stara znajoma i kompletnie przewraca jego życie do góry nogam...