Pokój

16 3 7
                                    

Leonard wynajął jeden z pokoi na pierwszym piętrze lokaju. Jego motywacja, by wyruszyć do miasta zgasła na tamtym deszczu tak szybko jakby to zrobił płomień świecy. Mimo kilku, już samotnych godzin przy ladzie, jego ubrania nadal były przesiąknięte wodą. Rzucił więc swoją torbę na łóżko i wyciągnął z nich suchą parę spodni, koszulę i jego drugą parę butów, troszkę martwiąc się faktem, że poprzednie zniszczył już drugiego dnia podróży.

Upiął znów włosy, których połowa opuściła już kucyk, oparł się o ścianę i już, kiedy miał zacząć lekturę swojej książki, o drzwi jego pokoju rozległ się dźwięk pukania. Był pewien, że była to Amelie, więc nie spieszył się z otwieraniem jej drzwi. Przeczytał jedną stronę, odłożył powieść na bok, przeciągnął się i w końcu raczył podejść wpuścić Amelie do pokoju. Kiedy tylko usłyszał szczęk wydany przez klucz, który obrócił w zamku... drzwi otworzyły się z prędkością błyskawicy i głośno uderzyły w ścianę. Leonard ledwo co przed nimi uskoczył. Błagał w duchu, by te nie rąbnęły na podłogę po tym gwałtownym zderzeniu.

- Masz tupet - parsknęła Amelie, przechodząc przez pokój i usadawiając się na jego łóżku.

Leonard zignorował ją i postanowił upewnić się czy drzwi są w porządku. Odetchnął z ulgą, kiedy przekonał się, że nadal stoją dzielnie w zawiasach. Kątem oka widział, jak Amelie unosi na niego jedną brew i dobiera się do jego książki. Leonard powoli zamknął drzwi, zawiedziony tym jak bardzo nie pomagały w zatrzymaniu hałasu z parteru, przekręcił klucz.

- Zakładam, że nie masz zamiaru wynajmować sobie własnego pokoju? - prychnął.

- Oczywiście, że nie - powiedziała, przewracając stronę - Wszystkie inne są już zajęte.

- O, naprawdę? - usiadł na podłodze naprzeciwko Amelie i oparł się o ścianę.

- Naprawdę - skwitowała.

Siedział tak krótką chwilę, machając ręką w rytmie muzyki słyszalnej z dołu. Ironią losu było to, że najlepsze kawałki grali wtedy, kiedy już udał się do pokoju. Zdał sobie sprawę, że suche powietrze lokalu zaczęło już go drażnić, wstał i otworzył skrzypiące okno. Rozwiesił swoje ręce za nie i głęboko odetchnął rześkim powietrzem po deszczu. Gryzące zimnem powietrze zaczęło hucznie schodzić się do małego pomieszczenia, bynajmniej mu to nie przeszkadzało, a Amelie również nie narzekała. Oparł łokieć na parapecie i spojrzał w stronę kobiety. Dłonią odchylała swoje długie hebanowe włosy ze swojego pola widzenia za uszy. Porażająca wściekłość, która mieniła się w jej oczach, kiedy wcześniej wmaszerowała do pokoju nieznacznie pobladła. Leonard zauważył, że czytała niezwykle szybko. Teraz, kiedy Amelie zgarnęła dla siebie jego czytadło, nie miał ze sobą nic do zrobienia, więc zaczął żałować, że nie wziął ze sobą choćby zwykłego ołówka i paru kartek. Ostatni raz zaciągnął się świeżym powietrzem i zamknął okno.

Poczuł się trochę senny, ale domyślał się, że Amelie z pewnością nie ustąpi mu łóżka, a nie miał akurat szczególnej ochoty na kłótnie, czy na rany po kocich pazurach. Usiadł więc w tym samym miejscu przy ścianie, co poprzednio i próbował ułożyć się jak wygodniej, jak możliwe to było przy zimnej ścianie i na świszczącej, drewnianej podłodze. Wtedy usłyszał, jak Amelie wstaje z łóżka. Otworzył jedno oko i zaczął śledzić ją wzrokiem, ta zapaliła jedną, malutką świeczkę, zgaszając resztę w pomieszczeniu, odstawiła ją na biurko. Było teraz prawie kompletnie ciemno. Podeszła do Leonarda.

- Co ty niby robisz? - spytała, patrząc się na niego z góry.

Leonard uniósł brew. Uklękła przed nim i zrównała z nim wzrok.

- Wstawaj - powiedziała.

Był niezwykle zdziwiony obrotem sytuacji, ale zrobił tak jak Amelie mówiła. Wstał, a razem z nim ona uniosła się na równe nogi. Podeszła do biurka i sięgnęła po wcześniej odstawioną książkę i świeczuszkę.

- Wiem, że wczoraj nie spałeś pół nocy - rzekła - powinieneś chociaż dziś porządnie się zdrzemnąć... Nie zrozum mnie źle, nadal jestem na ciebie wściekła przez to, że zapomniałeś o mojej egzystencji na ładne parę godzin.

- Nie wątpię - westchnął, chciał jeszcze dodać słowo „dziękuję", ale ostatecznie nie przeszło mu przez gardło.

Przeszedł od jednej ściany do drugiej i uwalił się na łóżko. - Jak ci się podoba?

- Co?

- Książka - sprecyzował, ta przyjrzała się uważnie obiekcie wypowiedzi.

- Cóż... podoba mi się styl, ogólnie to jak jest pisana, ale... sam klimat nie jest mój. Na chwilę obecną, fabuła zaczyna się rozkręcać, więc może to przemogę. Obiektywnie jest to dobra książka; subiektywnie, na razie średnio się z nią bawię. Zobaczymy jutro - powiedziała - A... i Alec to pinda.

- Lekko ujmując - zaśmiał się.

- Lekko ujmując... - stwierdziła.

- Ale jest potrzebny dla całości... - zauważyła, przewracając stronę - Idźże spać wreszcie, bo zaraz utłukę cię do snu.

- Tak, mamo - powiedział z przekąsem, przewracając się w stronę ściany, słyszał jak Amelie za nim fuknęła.

Zarzucił na siebie zwietrzałą kołdrę i wtulił się w sflaczałą poduszkę.

- Dobranoc - rzuciła Amelie.

- Mhmm... Dobranoc.

Zmęczenie z poprzedniego dnia dało mu się we znaki, usnął momentalnie.




Słońce zawitało do malutkiego pokoiku przez malutkie okieneczko, a Leonard nadal nie chciał wstawać. Obudził się już jakiś czas temu, ale małą cząstką siebie, nadal był w krainie snu. Próbował do niego wrócić, zakrywając oczy kołdrą, przy okazji, upijając się ciepłem jaki dawała i kontrastem jakie to ciepło miało w stosunku do zimna powietrza w pomieszczeniu. Zdawał sobie sprawę z tego, że jak najszybciej powinni wyruszać w drogę, ale i tak cały czas powtarzał sobie słowa „jeszcze minutka". Wnioskując po tym, że w tawernie na dole nadal była cicha, uznał że nadal było dosyć wcześnie rano, więc nie musiał się za to aż tak siebie besztać. Swojego lenistwa będzie żałował później. I tak znów zasnął...

... I znów obudził się... tak... powinien jednak już wstawać. Powoli zebrał się po pozycji siedzącej, rozciągnął się i rozejrzał po pokoju, w poszukiwaniu Amelie, ta, jako kotka, nadal drzemała na krańcu łóżka, na jego książce. Świeczka odstawiona była na podłodze. Jego ręka już miała zepchnąć ją z posłania na podłogę, tak jak noc wcześniej z drzewa na ziemię, choć teraz o wiele mniej drastycznie, ale jeden oddech wcześniej zatrzymał się. Nie wiedział przecież, do której w nocy ślęczała nad jego książką, jej też należało się trochę snu. Leonard już zaczął zastanawiać się, co robić ze swoim umysłem, czekając na obudzenie się Amelie, ale w tamtej chwili, jak na zawołanie, obróciła się na drugi bok i z turlała z książki, to na kraniec materaca, to na podłogę, spadając załapując głową o drewniany stelaż, co wydało paskudny dźwięk.

- Wszystko w porządku? - spytał.

Amelie wróciła do swojej prawdziwej formy i zlustrowała Leonarda karcącym wzrokiem.

- Pytasz się po tym jak mnie zrzuciłeś? - syknęła.

- Ale ja! Ja nie... Ehhh... - krew Leonarda zawrzała - Dobra, nieważne, zbieramy się - zarzucił do góry ramiona w geście poddania się i wyszedł z pokoju.





Zaczynam mieć ogromne problemy z nazywaniem tych rozdziałów

Send help.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz