Rana na czole

22 2 5
                                        

Ramiona wilczycy drgnęły.

 - Bo było to zniewagą! Matrona...

 - Matrona była, będzie i jest głupia. Chyba bardzo podoba wam się patrzenie na to jak osoby z waszego klanu bezsensownie umierają – słysząc te słowa, wilczyca zaskomlała. Najwidoczniej Amelie ugodziła ją w czuły punkt – Cóż... ja na pewno nie bawiłam się szampańsko kiedy mój przyjaciel, Alain, konał przez jednego z waszych.

Amelie mówiąc te słowa nosiła kamienną maskę, ale paru sekundach ciszy - pękła. Zacisnęła zęby i odwróciła wzrok od wilkołaka. Próbowała opanować złość, którą wywołały jej własne słowa, które nadal nie dotarły w pełni do Leonarda. Doszukiwał się w obliczu Amelie kłamstwa, fałszu, ale niczego takiego nie znalazł.

Naprawdę? Ten... ten Alain? Ten złotowłosy, zawsze chodzący z głową chmurach żartowniś?  Absolutnie tego nie chciał, ale do głowy zaczęły mu zlatywać ich wszystkie chwile spędzone razem, wszystkie głupie pomysły, łącznie z wyzywaniem sokolich braci na pojedynek w łucznictwie i corocznym okradaniem winiarni. Działo się to zawsze w ten sam miesiąc, tego samego dnia. Piątego roku pod rząd, bezszelestnie przemykając do piwnicy z najstarszymi, najcenniejszymi okazami, oprócz wzmożonej ochrony zauważyli coś nowego – kartkę, na której widniały słowa:

„Proszę, przestańcie"

~ Podpisano - Właściciel, który boi się o swój biznes.

Oboje buchnęli śmiechem, mimo tego, że treść wiadomości nie była ani w jednej mierze śmieszna. Tak oto, zwrócili na siebie uwagę całej winnicy. Po wyjściu z piwnic, unikając kling strażników, wyskoczyli przez pierwsze okno i biegli przed siebie, tylko wiatr wiejący im we włosy wie jak długo. Przystanęli dopiero uzyskawszy pewność, że już nikt ich nie goni; na już nieco przyciemnionej polanie. Noc spędzili oglądając bezchmurne, gwiaździste niebo. Byli bezlitośnie trzeźwi jak na tamtą datę, ale i tak, dobrze się bawili.

Leonard uchodził zazwyczaj za stonowanego człowieka. Tylko Alain był w stanie wkręcić go w taki idiotyzm. Dawno się nie widzieli, nie wiedział nawet czy nadal mógłby nazwać go przyjacielem. Mimo tego, jak daleko oddalili się od siebie, wieść o jego śmierci sprawiła, że na chwilę zapomniał jak się oddycha. Amelie zapewne czuła się o wiele gorzej od niego. Była tak samo blisko z Alainem, jak kiedyś Leonard, tylko że ona nie wyjechała, zmieniając go tylko w wspomnienie. Trzymali się razem aż do śmierci Alaina, Leonard był tego pewien.

Zapanowała cisza, wyglądało na to, jakby miała pozostać w pokoju na dłuższy czas, jakby pozwalała im wszystkim odetchnąć. Wilczyca zwróciła się plecami do Amelie, Leonard myślał, że wraca do swojego ustronnego kąta, ale nagle obróciła się na pięcie i wymierzyła pięść w twarz Amelie.

 - Więc wykorzystujesz imiona zmarłych towarzyszy jako argumenty? Bardzo wygodnie. Słuchaj uważnie, bo zaraz wyśpiewam ci kołysankę z imion tych, których ja straciłam.

Ta po otrząśnięciu się zakręciła dłonią, momentalnie posyłając wilczycę na ziemię. Srebro jest naprawdę skuteczne na wilkołaki, szczególnie zaklęte srebro, które wijąca się w bólu psina nosiła na palcu. Amelie położyła dłoń na kolanie, a wilczyca w końcu złapała dech i doczołgała się do najodleglejszego punktu pokoju od Amelie.

Tamten cios ani nie wyglądał na silny, ani nie miał prawa takim być przez obecny stan wilka, jednak krew nadal poleciała ciurkiem po czole Amelie - znów. Pochodziła z tej samej rany, którą Leonard dopiero zdał sobie sprawę, że desperacko próbowała zasłonić włosami przez ostatnią godzinę. Z tej samej rany, którą zrobiła sobie spadając z Artemidy. Powinna zniknąć już dawno, ale jedyne co udało się jej osiągnąć to zasklepić się i znowu otworzyć. Zauważając wzrok Leonarda, znów przykryła ją lśniącymi pasmami hebanowych włosów. Dlaczego nie goiła się...? Zupełnie jakby...

Leonard z szybkością błyskawicy poderwał się na nogi i złapał dłoń, którą zaciągała włosy na czoło. Próbowała ją odtrącić, ale Leonard, choć był to dla niego nie lada wysiłek, nie zamierzał puścić. Drugą, odsunął jej włosy z rany. Na jej widok ściągnął brwi i zrównał swój wzrok z tym Amelie. Chwilę potem poluzował swój chwyt, nadal nie przerywając kontaktu wzrokowego. Amelie szybko wyrwała się z już lżejszego uścisku, sycząc. Leonard zauważył zdziwiony wyraz twarzy wilkołaka w rogu pokoju, ale nie zwracał teraz na nią uwagi.

- I kto niby pije wodę z rynsztoku? – zawtórował – Myślałaś, że nie zauważę?

Amelie nie odpowiedziała, masowała swój nadgarstek. Leonard pochylił się nad nią niżej. Amelie ani drgnęła.

- Kiedy ostatnio piłaś krew?

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz