Jane

18 3 9
                                    


               Jak to było do przewidzenia, Leonard został wysłany po kolejną kolejkę. Jednak, osoba ją zlecająca, mianowicie Amelie, nie wiedziała, że Leonard nie ma zamiaru być jej chłopcem na posyłki.

Usiadł przy barze i nie miał w planach wracać do stolika. „Jeśli Amelie naprawdę chciała się napić, niech sama sobie przyjdzie do lady". I przez parę dobrych kolejek właśnie z takim sposobem myślenia Leonard nie ruszał się z miejsca, zdając sobie sprawę z rosnącej irytacji pewnej wkurzającej kobiety w głębi lokalu, za jego plecami. Niemal słyszał jej nerwowe stukanie paznokciem o drewno przez kakofonię śmiejących się czy wrzeszczących na siebie ludzi, kufli lądujących na ziemi i nikłych dźwięków wydawanych przez parę lutni. Po czym, okazało się, że jednak naprawdę słyszał stukanie paznokcia o drewno, ale jego źródłem nie była gdzieś skryta w cieniu Amelie, ale siedząca po jego prawej kobieta, uważnie lustrująca jego oblicze... i nie tylko. Uśmiechnęła się do niego, widząc, że zauważył jej uwagę. Jej włosy były koloru blond, lekko kręcone, spływały długością do jej nazbyt odsłonionych, dorodnych piersi. Nie żeby Leonard się na nie patrzył, one po prostu były nie do niezauważenia, były wszechobecne. Na sobie miała zwykłą, długą, czerwoną suknię z bardzo głęboko wyciętym dekoltem. Sama w sobie wyglądała na bardzo tanią, ale sposób w jaki nieznajoma ją nosiła, sprawiał, że wyglądała, jakby należała do królowej. Była to jedna z tych osób, która byłaby w stanie zmienić na sobie zwykły ręcznik w nie byle jaką kreację.

- Nie widziałam cię tu jeszcze – oznajmiła.

- Widzę, że jesteś tu dobrze obeznana – rzucił, odwracając się lekko w jej stronę.

Kobieta założyła nogę na nogę i machnęła ręką.

- Ah... Trudno nie być obeznanym w takiej małej mieścinie – westchnęła – Ciekawa jestem, co taki piękny mężczyzna jak ty robi na takim zadupiu – Nim Leonard się obejrzał, nieznajoma przybliżyła się do niego znacznie.

- Mam wrażenie, że w trakcie twojej wypowiedzi, słowo znane jako „subtelność", wyskoczyło za okno.

- Oj, nie miej mi tego za złe – zaśmiała się – Mówią mi, - ty parszywa suko, moja pani i Jane. Jestem ciekawa jakie miana ciągną się za tobą – podała Leonardowi rękę na powitanie.

- Mi mówią Leonard Aarin Zaros, zwykle Leonard, niekiedy słyszę wersję „ten cholerny drań" – przyjął rękę Jane – I tylko tędy przejeżdżam – odpowiedział na jej wcześniejsze pytanie.

- Och... Szkoda, miałam nadzieję, że będę mogła cieszyć się twoim towarzystwem jeszcze chwileczkę – westchnęła.

- Przykro mi – oświadczył teatralnie.

Jane zaśmiała się. Pewna równie skąpo odziana dziewczyna nagle pojawiła się za jej plecami, mówiąc jej coś na ucho. Jej ekspresja skwaśniała.

- Obowiązki wzywają, niestety, muszę już cię opuścić, a nawet nie zdążyłam się z tobą napić – oznajmiła – Żegnaj, Leonardzie.

- Spokojnie, wypiję za nas obu – prychnął, sprawiając, że na ustach kobiety zawitał przelotny uśmieszek.

Po tym jak już zdążyła się oddalić przez drzwi na tyłach tawerny, ktoś zaczepił go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Uniknąłeś kuli, kolego – skwitował klient lokalu.

- Nie wątpię.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz