Ledwie co zaczęło świtać, a Leonard już zbudził Amelie – zrzucając ją z drzewa. Koty zawsze spadają na cztery łapy, prawda? I teraz tak się stało, choć szczerze, miał nadzieję, że jednak tym razem sytuacja potoczy się nieco inaczej.
- Czyś ty oszalał? – jęknęła kotka.
- Nie – skwitował Leonard, zeskakując z drzewa – Jeśli wyruszymy teraz, na późne południe i wieczór prawdopodobnie będziemy mieć już inny środek transportu niż nasze nogi - dodał.
- No nie gadaj – parsknęła Amelie, teraz w formie człowieka.
Odwróciła się i bezceremonialnie zaczęła marsz w stronę wioski.
Zaczęło padać, nie, - lać, tak bardzo, że trudno było uwierzyć, że mieli jakąkolwiek osłonę w formie drzew. Na początku tylko lekko mżyło, a potem, dosłownie w sekundę, wszystkie oceany postanowiły się na nich wylać. Ściana wody była taka potężna, że trudno było cokolwiek za nią dostrzec. Płaszcze Leonarda przemókł praktycznie w sekundę, a peleryna Amelie mogła praktycznie nie istnieć. Z każdym krokiem czuł, jak woda przelewa mu się w butach. No właśnie, Leonard nienawidził podróży. Szli tak przez kilka godzin, choć dla Leonarda były to tygodnie. Zaczęli się już martwić, czy aby nie przeoczyli wioski, jednak udało im się do niej dotrzeć. Mieli serdecznie dość, powinni kupić jakieś konie i jechać dalej, ale teraz mieli to kompletnie w nosie. Weszli do pierwszej, a zarazem pewnie jedynej tawerny na tym odludziu. Amelie zajęła im stolik, a Leonard poszedł pod kontuar, zamówić im po piwie, w duszy wiedząc, że nie skończy się na jednym. Cała okolica pewnie nie miała nic lepszego do roboty niż się upijać, bo lokal był strasznie przepełniony. Leonard musiał się przeciskiwać, by dotrzeć do Amelie, co nie było łatwą sztuką, w rękach, miał dwa piwa, które nie chciały zostawać w swoich kuflach. Kiedy już usiadł na swoim krześle, naprzeciw kobiety, była w nich tylko połowa pierwotnej zawartości. Posłała mu niepocieszone spojrzenie i cmokając sięgnęła po swój.
- Jeśli tak ci się nie podoba stan rzeczy, następnym razem, ty możesz tam zamiatać – zaproponował Leonard; jego głos niknął wśród krzyków innych gości tawerny.
- Podziękuję – odrzekła, upijając łyk.
Leonard rozejrzał się po klienteli.
- Mam nadzieję, że nikt nie będzie grzebać nam po kieszeniach – oznajmił Leonard
- Marne twe nadzieję – uniosła brew i upuściła puste już naczynie na stół – Ktoś będzie próbować, a jak już do tego dojdzie, poobijam mordę – wzruszyła ramionami.

CZYTASZ
Łów
FantasySamotnie żyjący malarz spędza swój czas w spokoju, w swoim domu na skraju morza. Jego codziennością jest monotonia, ale nie szczególnie mu to przeszkadza. Nagle, pewnego dnia, odwiedza go stara znajoma i kompletnie przewraca jego życie do góry nogam...