Sen nie przychodził, a zamiast niego, do głowy Leonarda zaczęło schodzić coraz więcej obaw. Wstał, narzucił na siebie pierwszą lepszą kurtkę i wyszedł na zewnątrz. Rano mógł nie mieć czasu pożegnać się z plażą, więc postanowił zrobić to teraz. Usiadł wilgotnym piasku i obserwował fale. Niebo nie było już kompletnie czarne, tylko lekko granatowe, co oznaczało, że długo walczył w bitwie o przywilej zaśnięcia, i że do południa było coraz bliżej, może, niedługo, za jedynym zamachem pożegna też swoje wschody słońca? Jedna, samotna mewa towarzyszyła mu do czasu, kiedy jaśniejąca gwiazda wzeszła nad horyzont. Teraz, Leonard był już nie byle jak zmęczony. Kiedy kątem oka, wracając do swojego pokoju, zobaczył kanapę od razu rzucił się na nią i odpłynął w zaledwie sekundy, przykrywając się prymitywną kołdrą, jaką była jego kurtka.
Obudziły go kroki nadchodzące z korytarza. Potarł oczy, by szybciej się wybudzić i usiadł prosto. Oczywiście, była to Amelie.
- Skąd pomysł by spać na kanapie? W ogóle, kiedy ty się tu prześlizgnąłeś? – zaśmiała się.
Nie miał cierpliwości się z nią liczyć o tak wczesnej godzinie, ale, niestety, musiał.
- Obraziłbyś się, gdybym umyła się w twojej wannie? – spytała.
- Nie, skądże – odparł, przeciągając się.
Sam chciał się odświeżyć przed podróżą, ale znając Amelie, długo nie opuści jego łazienki, więc kąpiel spisał na straty. Zastanawiał się nad tym jak niektórzy ludzie znoszą życie z takimi kobietami, z kimkolwiek. Jego irytowała już tylko świadomość tego, że ktoś przebywa w tym samym domu co on, a teraz był to nikt inny niż Amelie, choć musiał przyznać, że zachowywała się normalnie. Było to dość niepokojące. Zazwyczaj już doszłoby do bójki, ale na razie nie miała miejsca między nimi jeszcze żadna kłótnia. Biorąc pod uwagę to, że czeka ich teraz kilkudniowa, wspólna podróż – ten stan rzeczy szybko ulegnie zmianie.
- Cha cha cha! Leonardzie nie wiedziałam, że wydajesz tyle na kosmetyki! Ale powinieneś wybierać trochę ciekawiej wiesz? Trochę różnorodności nie zaszkodzi. Dlaczego wszystko jest różane? – usłyszał nieco stłumiony, rozbawiony głos.
Od tej chwili Leonard musiał się powstrzymywać, aby nie wparadować do tej łazienki teraz, zaraz i nie wyrzucić wszystkich swoich kosmetyków razem z Amelie - za okno. Trwało to około półtorej godziny.
Kiedy Amelie w końcu wyszła z łazienki, Leonard już kompletnie stracił ochotę na kąpiel. Posłał kobiecie krótkie, nienawistne spojrzenie, kiedy przemykała do swojego pokoju. Zawczasu zaczął się pakować. Nie chciał targać ze sobą za dużo niepotrzebnych klamotów, zabrał tylko w jego umyśle, niezbędniki. Kilka koszul, płaszcz, dwie pary spodni, buty na zmianę i jedną książkę, którą mógł czytać nieskończenie wiele razy, a przynajmniej sądził, że mógł. Znał ją praktycznie na pamięć, gdyby go o to poprosić, zacząłby cytować postaci bez błędu, no, oprócz rozdziału o kradzieży całego dobytku ojca głównej postaci, to on sprawiał, że znał tą książkę „praktycznie" na pamięć. Był ten kawałek bowiem tak nudny, że Leonard zawsze go pomijał. Nie wnosił niczego do fabuły, więc dlaczego miałby go czytać, skoro jest był nużący? Nie wiedział, dlaczego autor tak zmarnował swój czas by go napisać. Tak czy siak, z tym rozdziałem, czy bez, książka była jedną z ulubionych Leonarda. Mimowolnie uśmiechnął się do niej przed tym, gdy zniknęła w torbie.
- Więc zdecydowałeś się? – spytała stojąca w drzwiach Amelie, z jej włosów nadal kapała woda.
- Jak widzisz – westchnął, zasuwając suwak torby.
- A więc uzyskałam moją odpowiedź przed ustalonym czasem - oparła głowę o framugę - ale znając ciebie, pewnie będziesz wolał poczekać do południa z wyjazdem – uśmiechnęła się.
Leonard wiedział, że nie musiał jej odpowiadać, po samym jego wzroku była w stanie dobrze ocenić co on myśli. Oczywiście, że wolał jak najdłużej oddalać w czasie wyjazd.
- Szkoda, wychodzić tak od razu na skwarne godziny. Nie jestem jeszcze na zewnątrz, a już czuję jak się pocę.
- Jestem przyzwyczajony do tych temperatur.
- A ja nie – rzuciła Amelie.
- Mogę się domyślić. Przydałoby ci się trochę opalić – otaksował ją od góry do dołu, patrząc na jej nienaturalnie bladą skórę.
- To byłoby trudne – odparła – W naszych stronach zdobyłam już miano Bladoszka – jej twarz pokazywała zażenowanie.
- Blada loszka? Nie powiem, trochę średnia ta obelga, ale szanuję tego, co próbował – zaśmiał się Leonard, doprawdy, ile żył na tym świecie i nie słyszał nigdy niczego głupszego.
- O, nie, dlaczego w ogóle ci o tym powiedziałam – Amelie wyglądała na zdegustowaną i rozbawioną w tym samym czasie.
Leonard przestał się śmiać. Nie obraziła się?
- Od kiedy zachowujesz się względem mnie tak... - nie był w stanie się wysłowić.
- Wybaczyłam ci, Leonardzie, i tyle – oświadczyła bez krzty szyderstwa czy kłamstwa w głosie.
- Niestety, ja ciebie nadal nienawidzę, nie wierzę ci – wzruszył ramionami.
- Niestety – westchnęła – ale możemy nad tym pracować w drodze na miejsce, nieprawdaż?
- Nie widzę tego – parsknął złośliwie.
- Sprawię, że zobaczysz.
Leonard już nic więcej nie powiedział, tylko uniósł nieznacznie brwi. Amelie uśmiechnęła się i wyszła z drzwi pokoju, znikając w korytarzu. „Wybaczyłam ci, Leonardzie i tyle". Jak mógłby w to uwierzyć? Szczerze, chciał, ale nie potrafił. Po tylu latach nienawiści, czy mogła tak po prostu mu wybaczyć? A on jej? Czy dałby radę? Te rozmyślenia zaczęły go denerwować, a teraz, czekało na niego kilka dni patrzenia się w jej twarz, zastanawiając się, czy jest to twarz kłamcy.

CZYTASZ
Łów
FantasySamotnie żyjący malarz spędza swój czas w spokoju, w swoim domu na skraju morza. Jego codziennością jest monotonia, ale nie szczególnie mu to przeszkadza. Nagle, pewnego dnia, odwiedza go stara znajoma i kompletnie przewraca jego życie do góry nogam...