Hipokryta

10 2 2
                                    

Leniwie, drugi raz pociągnęła dłonią po powietrzu. Po chwili niewyraźny i chwiejny obraz dwóch braci wyostrzał, a ci mogli odetchnąć.

- Doprawdy, jesteście niereformowalni.

Dwaj uczniowie uśmiechnęli się nieśmiało, puszczając mimo uszu zdanie, które już dawno wsiąkło w ich kości.

- Mam nadzieję, że do czasu mojego powrotu do pałacu, poprawicie się w zaklęciu odległego lustra – przyjęła fasadę powagi.

Ten o ciemniejszych włosach uniósł dłoń i otworzył usta, jakby za chwilę miał zaprotestować, ale ostatecznie wydał tylko z siebie osowiały jęk. Drugi szturchnął go łokciem w bark.

- Z czym do mnie przychodzicie? – spytała, choć naprawdę już wiedziała co chcieli jej przekazać.

Spochmurnieli. Oczywiście, złe wieści.

- Mówcie wreszcie – syknęła.

- Rada odbyła się wcześniej – powiedział sokolooki.

- Domyślam się, że to nie koniec wieści – mruknęła. – A więc do jakiej drużyny jestem przydzielona?

- Samuel przydzielił Leonarda i ciebie do swojej – oznajmił ten po prawej.

- Oczywiście... świetnie – zacisnęła dłonie w pięści. – Dlaczego nie wstawiliście się za mnie?

- Sami dopiero co wróciliśmy do pałacu – odezwali się razem.

Amelie cmoknęła z niezadowoleniem.

- A was kto wziął?

- Sibylle – westchnęli.

- Też nie macie lekko – zaśmiała się cicho. – Dobrze, kończmy to już. Zobaczymy się w pałacu, Dalej, Ciszej. – Obaj uśmiechnęli się. – Na treningu używania maany, znaczy się. – I już się nie uśmiechali.

Za chwilę, dwóch postaci już nie było, a dym rozproszył się zgodnie z prądami wiatru. Amelie złapała się za głowę, wbijała krótkie już paznokcie w skronie. Popatrzyła się w kierunku gospody, z której okna niedawno wyskoczyła.

„Co ja w ogóle wyrabiam?"

Dosłownie uciekała od swoich problemów. Musiała wstać, zebrać się w sobie, wrócić do tego pokoiku i... jeszcze nie wiedziała jak do końca zaradzić sytuacji, w której się znalazła, ale przynajmniej mogła wykonać pierwszy krok. Wstała, otrzepała się z mchu, który jakiś czas temu jeszcze spokojnie rezydował na dachówkach. Wzięła głęboki oddech. Spojrzała w niebo, jakby szukając w nim siły. Nie znalazła jej, ale i tak obróciła się i od razu na swojej drodze zauważyła przeszkodę, którą miała pokonać.

Przed nią stał Leonard. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech, on zrobił to samo.

- Nie dasz rady tego zrobić, przyprawiasz sobie tylko więcej cierpienia. – rozłożył dłonie.

- Dobrze o tym wiem. Wiem też jak wielkim jesteś hipokrytą. – odchrząknęła.

- Ogromnym. – oznajmił, im obu znaną odpowiedzią.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz