Wyjazd

20 2 7
                                    


Dopiero teraz Leonarda zaczęło gryźć to, jak długo zwlekali z udaniem się w drogę. Mieli zrobić to w poprzednie późnego południa, a zrobili to południa następnego, przynajmniej dobrze, że nie późnego. Kupili parę koni, klaczki, obie gniade, obie miały tej samej długości skarpetkę na prawym tyle, a rozpoznać można było je tylko odmianach na głowie, jedna miała strzałkę, a druga latarnię. Tą pierwszą, Amelie nazwała Artemidą i mimo tego, że dopiero co wtedy ją nabyła, bardzo się przywiązała do nowego rumaka, cały czas gładząc jej lśniącą sierść. Leonard nie miał zamiaru nazywać swojej, prawdopodobnie sprzedałby ją krótko po dotarciu na miejsce, ale Amelie męczyła go, by i tak wymyślił jakieś imię. No i od tamtej chwili Leonard jeździł na koniu o mianie „Rozlane mleko". Amelie prosiła go by je zmienił, tłumacząc, że obraża nim klaczkę, ale ten nie miał tego w planach, bynajmniej, był bardzo zadowolony ze swojego pomysłu.

Kupując je, nie wiedzieli jednej rzeczy, bowiem były one istnymi demonami szybkości. Nie spodziewali się tego kompletnie, znajdując je w jakiejś ubogiej stajni w ubogiej wiosce. Jednak kiedy ta dwójka zobaczyła długie, puste pole, zanim ktokolwiek zdążył zaczerpnąć oddechu... ruszyły przed siebie tak wściekle, że, choć Leonard nie chciał się do tego przyznać, prawie zleciał. Może jednak nie jechali tak szybko? Może tak mu się tylko zdaje, przez to że długo nie jeździł? Zastanawiał się tak, po czym zobaczył, że Amelie ledwo utrzymuje się w siodle. Wtedy już czysto do niego dotarło - pędzili jak burza. Opór powietrza spychał go do tyłu, słyszał tylko szum wiatru, na którym powiewały jego długie włosy, uszy miał zatkane. Nie wykluczone było to, że miał szansę dobrze się tak bawić, gdyby nie to, że siodło było niewygodne, a klacz miała dziwny galop, pewnie przez to jak zajeżdżana była w tamtej walącej się stajni. Z pewnością, ta klaczka miała w sobie duszę wojownika, Leonard już prawie nie chciał sprzedać tego koślawo galopującego Rozlanego Mleka. Znowu spojrzał na Amelie. Ta, mimo tego, że nadal wyglądała jakby miała upaść na trawę pod nią, rozłożyła ręce na boki i Leonard mógł się domyślać że wrzeszczała z podekscytowany, jechali tak szybko, że w ogóle jej nie słyszał. "A walić to" pomyślał Leonard, robiąc to samo...

Gdy polana zakończyła się, a dwie klacze wyjechały do lasu, do Leonarda doszła wiadomość, że szybko będzie musiał pozbierać się w siodle zanim wyjdzie na spotkanie groźnym gałęziom. Złapał za wodzę i przeklinając, próbował zwolnić Rozlane Mleko jak najbardziej był w stanie. Nie było to dużo. Nadal rwała szalonym galopem, ale bynajmniej nie takim co wcześniej.
Pierwsze trzy drzewa przy leśnej ścieżce, a twarz Leonarda już piekła wściekłe od ran zadanych gałęziami. Nie brzmiało to zbyt poważnie, ale cóż, było to prawdą. Trzy kolejne i Amelie z łoskotem zetknęła się z leśna ścieżką, chwilę wcześniej zahaczyła peleryną o drzewo.

ŁówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz