"Odwiedziny"

955 61 30
                                    

Obudziłaś się w białym, nędznym pomieszczeniu, otaczały cię blade ściany, twój obraz przed oczami wydawał się być rozmazany jak przez gęstą mgłę. Słyszałaś swój oddech, na twarzy spoczywała maska inhalacyjna, w uszach słyszałaś pisk, spowodowany słabym kontaktowaniem z światem zewnętrznym. Gdy starałaś sobie coś przypomnieć, wspomnienia się urywały, czułaś przeszywający ból głowy, jakby zaraz miała Ci się roztrzaskać na milion kawałków.

Powoli pisk ucichał, słyszałaś lepiej, a z obrazu zniknęła mgła. Do twoich uszu dobiegły dźwięki z korytarza, zauważając białą lampę nad tobą zmróżyłaś oczy. Momentalnie przypomniałaś sobie co się działo, zanim się tu pojawiałaś. Żółte światło ognia, żażący się budynek, straż wyważająca drzwi. Wystraszona chciałaś się zerwać z szpitalnego łóżka, jednak nie mogłaś. Czułaś ból w niemal każdej partii ciała, co zdecydowanie utrudniło Ci poruszenie chociażby dłonią.

Do twoich uszu dotarł dźwięk krzypnięcia drzwiami, więc lekko zerknęłaś w ich stronę. Stała tam szczupła kobieta, na jej twarzy widniały niewielkie zmarszczki, co zdradzało jej wiek. Na ramiona lekko opadały brązowe, powoli siwiejące włosy.

"Oh! Obudziła się pani, jak się czuje?" Zapytała lekko ochrypłym, jednak miłym głosem. Podeszła do Ciebie z uprzejmym uśmiechem i na monitorze sprawdziła twój stan.

"C-co się stało?" Zapytałaś z trudem, gdyż nawet to sprawiało Ci ból. Płuca piekły cię niemiłosiernie, a gardło jeszcze nigdy nie było takie suche.

"Pani sąsiad zadzwonił po straż zauważywszy, że budynek stanął w płomieniach" odpowiedziała pielęgniarka, spoglądając na badania. "Niestety domu, jak to opisali nie da się już odratować. Gdy Pani wyjdzie że szpitala, należy zacząć szukać domu. Przez ku szczęściu nie poważnie zatruciem tlenkiem węgla musi Pani spędzić tydzień w szpitalu. Przykro mi.."

Z trudem westchnęłaś, potrzebowałaś czasu, by przyswoić do siebie wiadomość, że obecnie jesteś bezdomna. Gdy kobieta wyszła z sali, patrzyłaś w nie widoczny punkt na białym, jednak lekko żółkniejącym suficie. Przez znajdującą się na twojej twarzy maskę jedyne co słyszałaś to twój nie równy oddech. Czułaś się bardziej senna niż zazwyczaj, jednak rozbudziło cię powolne pukanie do drzwi.

Drzwi lekko się uchyliły, a zza nich powoli wyszedł Vincent, tym samym wchodząc do pomieszczenia. Podszedł do Ciebie bez słowa, klęknął obok. Na jego ustach nie zawitał uśmiech, co nie zdarzało się często. Nie wyglądał na zmęczonego, nigdy na takowego nie wyglądał.

"Jak się czujesz?" Odezwał się, jak zawsze spokojnym tonem. Jego głos zawsze był taki sam, to go też charakteryzowało. Jego wzrok był pusty, nie okazywał emocji.

"Jak gówno." Odpowiedziałaś przez suche gardło. Wzrokiem szukałaś zegara, z trudem odczytałaś godzinę. Była równa północ. Ponownie spojrzałaś na Vincenta, zastanawiając się, jaka moc zmusiła by człowieka do przechodzenia tutaj O późnej godzinie.
"Po co tu przyszłeś? Masz jutro pracę."

"Już zapomniałaś moje słowa? Nie potrzebuje snu. Wolę przychodzić do kochanki." Uśmiechnął się lekko przymrórzając oczy. Usiadł na drewnianym krześle, podsuwając je bliżej łóżka. "Powiadomie jutro Scott'a O twojej sytuacji. Powinien zrozumieć."

"Dadzą Ci kogoś na zastępstwo?"

"Możliwe, jednak dam sobie radę. A za tydzień, jak cię stąd wypuszczą, przeprowadzisz się do mnie."

Ujął lekko twoją dłoń i pocałował ją czule, zupełnie jak przy pierwszym spotkaniu. Nie przeszkadzało Ci to, uśmiechał się do Ciebie, wpatrując się zupełnie białymi oczami. Mimo że sama nie chciałaś sobie tego przyznać, przez te kilka dni, gdy wydawało Ci się, że umarł, stęskniłaś się za tym wzrokiem i szerokim uśmiechem. Wrócił, czego się nie spodziewałaś.

"Jak tu.." Nie mogłaś dokończyć, każde słowo cię dusiło.

"Mogę powiedzieć tyle, że nabrałem lekarzy mówiąc, że jestem twoim mężem. Inaczej by mnie nie wpuścili. A teraz już, dla własnego dobra nie mów nic. Widzę twój ból, nie wysilaj się. Za często coś Ci się dzieje, najwięcej urazów masz na psychice, jako przyczyna nich, mogę to śmiało zakomunikować. Wypoczywaj. Dla własnego bezpieczeństwa wyjdę, nawet nie powinni mnie O tej godzinie wpuszczać."

Spoglądając na ciebie jeszcze raz, wyszedł z pomieszczenia. Nie poruszyłaś się, wciąż leżałaś. Lekko przymknełaś oczy z nadzieją zaśnięcia, jednak usłyszałaś hałas z korytarza. Kroki były wyraźniejsze, nie pomagało to w zaśnięciu. Otworzyłaś oczy, przez uchylone drzwi mogłaś ujrzeć postać. Rozpoznałaś tę twarz, mimo zmęczenia, opanowała cię równocześnie radość, jak i wzruszenie.

Nie byłaś w stanie nic powiedzieć, słyszałaś to jedynie w swoich myślach:

Czy to Ty Jeremy..?


It's Just Lust (Purple Guy X Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz