"Nie każda powieść musi się źle kończyć"

1K 74 40
                                    

Minęło kilka dni od katastrofy, której byłaś świadkiem. Ciągle przez oczami miałaś widok martwych ciał, nie mogłaś pojąć, że twoi jedyni znajomi zalali się krwią. Henry, w sprężynowym kostiumie królika, stojący z wyższością nad ciałem Vincenta, nie umiałaś sobie tego przyznać, ale tęskniłaś za nim. Mimo jego zachowaniu przez większość znajomości nie był dla Ciebie kimś ważnym, zawsze, gdy O nim pomyślałaś, czułaś tęsknotę.

Jednak po tym, jak dowiedziałaś się O morderstwach, w oczach stawały Ci łzy. Dla Ciebie śmierć była czymś okropnym, po twoich plecach biegły ciarki, gdy tylko sobie O niej pomyślisz.

Nie mogłaś pojąć informacji, że postanowili nie zamykać lokalu, najbardziej frustrowała cię ilość pracowników. Brak szefa czynił się chaosem w lokalu, a jeszcze bardziej smucił cie fakt, że już nigdy nie spojrzysz na Jeremy'ego I Scotta.

Spojrzałaś na zegar, powolna, zbliżająca godzina dziesiąta zmusiła cie do wyjścia. Kubek po herbacie schowałaś do już trochę psującej się zmywarki I wyszłaś z domu. Szłaś na piechotę, auto oddałaś do naprawy, w najbliższym czasie nie miałaś jak jeździć do pracy.

Było dość chłodo, lekki wiatr powiewał liśćmi, po ulicy jechały śpieszące się samochody, po chodniku szli ludzie, każdy szedł innym tempem, każdy się różnił od siebie, ty powoli docierałaś do lokalu.

Na parkingu dla personelu stało kilka aut, ty jak zawsze powolnym krokiem weszłaś do budynku. Parę znajomych twarzy pracowników i grupa klientów. Z ciekawości skierowałaś się w stronę biura, dziś miał być wybrany nowy szef, czego byłaś ciekawa. Zapukałaś powoli do drzwi, nikt nie odpowiedział.

Delikatnie ujęłaś klamkę, ku twojemu zaskoczeniu drzwi były otwarte. Otworzyłaś je, gdy ujrzałaś stojące tam osoby, łzy stanęły ci do oczu.

Vincent I Scott.

Vincent I Scott kłócący się, nie zdający sobie sprawy z twoje obecności. Pisałaś na kolana z łzami w oczach. Dopiero wtedy ucho czy zwróciły się w twoją stronę. Oboje zaskoczeni spojrzeli po sobie, potem na Ciebie. Uniosłaś wzrok, zerkając na nich.

"To.. Nie jesteście wy.." mówiłaś z złami, podczas gdy ci na Ciebie patrzyli. Scott klęknął przy tobie.

"(T/l), miło Cię widzieć." Uśmiechnął się do Ciebie i pomógł Ci wstać, sadzając Cię lekko na krześle. Z twoich oczu płynęły łzy, nie mogłaś do siebie przyswoić ich obecności.

"Wy.. Nie żyjecie.." spojrzałaś na nich, starając się opanować. Scott klękał przy tobie, jednak Vincent nadal stał, jednak uśmiechnął się do Ciebie.

"Skarbie, dlaczego się nie cieszysz na mój widok?" Powiedział to dokładnie tym samym tonem, jak przy waszym pierwszym spotkaniu, jak i z tym samym uśmiechem. "Nie umarłem. Oboje żyjemy. Nie wmawiaj sobie czegoś innego, nie warto zmieniać przebiegu historii. Ciesz się z powodzonego planu."

Nie mogłaś uwierzyć jego słowom, widziałaś na własne oczy jego martwe ciało. Nie wiedziałaś nic o planie, przez co patrzyłaś na niego pytająco.

"Jaki plan?" Zapytałaś, ocierając łzy dłonią, nie mogłaś sobie tego poukładać w głowie. Był to chaos, wspomnienia miotały twoim umysłem.

"To było dosyć skomplikowane, otóż wiedzieliśmy, jaki był cel Henry'ego, zabić Harrisa. Wiedział, że się tu zjawisz, dlatego chciał zabić też mnie, aby zrzucić na niego winę. Ale wiedzieliśmy o jego planie, dlatego postanowiliśmy go przechytrzyć. Fałszywa scena śmierci, znam się trochę na sztucznych ranach. Dlatego to wykorzystałem. Henry nie musiał mnie zabijać bo myślał, że zrobił to on. Zadzwoniłem do Ciebie, byś nie przychodziła, zrobiłaś to, w planach szefa było poproszenie Cię o nocną zmianę. Jednak podduszenie Harrisa nie było sztuczne, jakimś cudem udało mu się to przeżyć, na szczęście spodziewał się tego." Tłumaczył powoli Scott, który widocznie cieszył się z udanego planu.

"A.. O co chodziło z napisem na podłodze? Purple Murder?" Zapytałaś zszokowana, słuchając O planie. Musiałaś to sobie przyznać, nie mogłabyś wpaść na coś takiego.

"Musiałem się jakoś podpisać, wybrałem właśnie to. " Zaśmiał się typowo jak na swój charakter Vincent. "To był dobry pomysł, sama musisz przyznać."

Podeszłaś do niego, uderzając go pięścią w klatę. "To było głupie!" nie było to mocne uderzenie, ale niektórych mogło zaboleć lub odrzucić. Jednak jego reakcja była inna, nie ruszył się, nadal stał w miejscu. W twoich oczach stały łzy, mężczyzna przyciągnął Cię do siebie, lekko gładząc Cię po głowie.

"Przepraszam, że musieliśmy Cię w to wmieszać, ale nie masz już czym się martwić." Szepnął Vincent, podczas gdy Ty nie reagowałaś na jego słowa.

"Nie róbcie mi tak więcej." Łkałaś, nie zwracając uwagi na to, że Vincent Cię obejmował w bardziej troskliwy sposób, niż robił to za każdym innym razem.

"Nie martw się, nic ci się już nie stanie.."





It's Just Lust (Purple Guy X Reader)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz