Harry z ponurą miną siedział w lochach, trzęsąc się z zimna oddziałującego na niego zewsząd - zimna posadzka, brak słońca ogrzewającego go przez okna, własna złość, odczuwalna jak kubeł lodowatej wody ilekroć myślał o sytuacji, w której się znalazł.
Im dłużej wyobrażał sobie, że zamiast bezsensownego ślęczenia tutaj, jest teraz wśród gryfonów, spożywających kolację w akompaniemencie głośnych śmiechów i rozmów, tym bardziej żałował piętnastu minut zmarnowanych na oczekiwaniu. Co więcej, oczekiwaniu na kogoś, o kim wiadome było, iż się nie zjawi. Jak ostatni idiota zrezygnował z całkiem przyjemnego, spokojnego wieczoru z powodu irracjonalnego strachu, jakby Malfoy miał pójść do Snape'a i powiedzieć mu o nieobecności Pottera na korepetycjach, na które się nie umawiali. Uważał się za całkiem inteligentnego, aż do dzisiejszego dnia.
Ślizgon nie mógłby poskarżyć się o to, że został wystawiony, bo sam był tym, który wystawiał. Co oczywiście było do przewidzenia, gdyby tylko brunet pokusił się na wysilenie szarych komórek. Z początku sądził, że się spóźni - jak miał w zwyczaju każdy, kto lubił sądzić, że jego obecność jest na tyle pożądana, by ludzie przymykali na to oko. Po dziesięciu minutach niezręcznego oczekiwania przed salą do eliksirów dopadły go pierwsze oznaki zwątpienia, aż zegar wybił kwadrans po dziewiętnastej. Prychnął, przeklinając w myślach Malfoya, Snape'a, eliksiry a nawet siebie samego, nim ruszył w górę schodów.
Już z daleka wyczuł kuszącą woń potraw serwowanych na kolacji, jego brzuch zareagował głośnym, żenującym burknięciem. Postanowił wymazać wspomnienie ostatnich chwil, zapychając usta skrzydełkami i sokiem dyniowym. Tak, brzmiało jak dobry plan. Albo oznaki zbyt długiej znajomości z Ronem, dla którego jedzenie stanowiło rozwiązanie dla każdego problemu.
Dzieliło go zaledwie kilka metrów od wejścia do upragnionej stołówki, gdy poczuł silne szarpnięcie za kaptur długiej szaty. Zmarszczył brwi, nim odwrócił się, by zobaczyć sprawcę - lub sprawczynię - całego zdarzenia. Widząc bladą twarz, wąskie wargi i zimne oczy zacisnął zęby, żałując, że kilka sekund temu po prostu się nie wyrwał i nie dotarł do przyjaciół. Arystokrata prawdopodobnie czułby zbyt wielką odrazę, by chociażby oddychać w obecności szlamy i Weasleya, nie mówiąc o odzywaniu się w ich pobliżu. Dziecinne zaczepki odeszły w niepamięć dobre parę miesięcy temu, ale spojrzenia, którymi się wymieniali leżały bardzo daleko od przyjaznych.
- Wybierasz się gdzieś, Potter? - skrzyżował ramiona, mierząc go pogardliwym wzrokiem i nie zwiastującym niczego dobrego krzywym uśmiechem. Harry zauważył, że jego szata była nasiąknięta wodą, ale nie miał zamiaru o to pytać. Jedynym, o czym był w stanie myśleć było jedzenie, którego zabraknie, jeżeli się nie pospieszy. Za sprawą zaklęć puste talerze zaraz napełniały się ponownie, ale twórca czaru nie doceniał pojemności żołądka jego rudowłosego przyjaciela.
Spiął się wbrew sobie, przybierając postawę mającą stwarzać pozory pewności siebie. Zmrużył oczy, przez co szczupła, wysoka sylwetka ślizgona nieco się rozmyła. Nie miał czasu nawet na myślenie o tym, skąd Malfoy się wziął obok niego w tak krótkim czasie. Jeżeli przez cały ten czas przebywał w lochach i nie dał mu o tym najmniejszego znaku... brzmiało to dokładnie jak coś, do czego blondyn byłby zdolny, a jednak nie powstrzymywało zimnej furii gotującej się we wnętrzu Harry'ego.
- Na kolację, jakbyś nie zauważył, lub może nie wiedział do czego służy stołówka. Ciebie pewnie karmią eliksirami na bycie zadufanym w sobie dupkiem.
Słowa gryfona zdawały się nie robić na nim najmniejszego wrażenia. Oczy nadal było stalowoszare, wpatrzone z taką samą mieszaniną obojętności i wyrachowania, do akiej nawykł.
- Nie sądzisz, że jesteś ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać o eliksirach? - zimne spojrzenie rozbłysnęło słabą iskrą rozbawienia, tylko po to, by w kolejnej sekundzie wrócić do matowej osłony nie przepuszczającej żadnej emocji. Harry zadrżał z irytacji, wciskając dłonie w kieszenie szaty. Nie chciał, by jego rozmówca dostrzegł, że zacisnął je w pięści, dając mu tym samym znaku o oddziaływaniu kilku wypowiedzianych słów na to, jak się czuł. Przy okazji ciężej byłoby wyciągnąć jedną z nich, gdyby potrzeba uderzenia Dracona stała się jeszcze bardziej nieznośna. Nigdy nie był zwolennikiem nieuzasadnionej przemocy, ale każda reguła ma swoje wyjątki.
CZYTASZ
unknown pleasures ; drarry
FanfictionHarry Potter pokonał Voldemorta, ale pojmanie wszystkich jego popleczników w chaosie po bitwie okazało się znacznie trudniejsze. Nie zamierzają wycofać się w cień, z wciąż żywą nienawiścią i pragnieniem zemsty - a on znajduje sojusznika w osobie po...