Harry całym sercem nienawidził tego, jak dobrze wyglądał Lucjusz.
Chociaż ramiona miał nienaturalnie wykręcone, a dłonie skrępowane, jasne włosy lśniły w wątłej wiązce światła różdżki. Droga szata była poszarpana, ale materiał wyglądał zbyt szlachetnie, by odbierało mu to urok. Blada, ale wyglądająca zdrowo cera i oślizgły, pełen kpiny uśmiech zastygły na wargach mimo przewagi liczebnej jego przeciwników. Tylko brak swobody ruchów przypominał, iż jest niewolnikiem, a nie władcą całej sytuacji.
Gryfon poczułby się znacznie lepiej widząc go ukorzonym, lub chociaż tak wynędzniałym fizycznie, jakim uczynił Draco. Wiedział jednak, że to nie czas na podobne rozmyślania. Moment, w którym wstał zatarł się w pamięci, ale widząc jak zimne spojrzenie Lucjusza omiata wzrokiem całe pomieszczenie, odruchowo zasłonił swoim ciałem młodszego Malfoya, w ułamku sekund odzyskując pełną świadomość. Było to oczywiście zupełnie bezcelowe wobec tego, co miało się wydarzyć, ale bał się reakcji chłopaka na jakiekolwiek cierpkie słowo z ust ojca.
Gdyby go zdenerwował, a Draco rzuciłby się właśnie na niego, rozwiązałoby to właściwie większość ich problemów. I byłoby całkiem pożądane, ale Harry wiedział, że nie mogli liczyć na takie szczęście. Ślizgon najpewniej wróciłby do metodycznego zadawania sobie bólu, cierpiąc znacznie bardziej, przygniatany satysfakcją w oczach Lucjusza. Nadchodziła decydująca chwila, której wcześniej nie mógł się doczekać, ale teraz, gdy to działo się naprawdę, a nie w jego pełnym złudnych nadziei umyśle, był przerażony i chciał odwlec ją jak tylko się da.
— Co za miła niespodzianka. Pewnie myśleliście, że ucieszy mnie widok syna, jeszcze przed tym, jak nie wytrzyma i się zabije. Doceniam starania Zakonu, lecz przed sobą widzę jedynie zdrajcę — westchnął przesadnie głośno, wwiercając spojrzenie w Pottera, bo choć wszystkie swoje słowa kierował do Dracona, on był tym, którego miały zaboleć bardziej. Chwilę później jego głowa odskoczyła na bok, by zaraz odwrócić się w stronę napastnika z ustami wykrzywionymi w najbardziej gorzkim z grymasów.
— Nie pozwoliliśmy ci się odezwać — Harry'ego zaskoczyła twarda nuta w głosie Remusa. Całkowita odmiana od zwykle przyjaznych i pełnych ciepła słów, tak samo jak nienaturalne było zobaczyć jego rękę wymierzającą cios w oślizgłą twarz mężczyzny. Powinien był zmartwić się zmianą w zachowaniu profesora, spowodowaną najpewniej przykrymi wspomnieniami, ale zbyt przyjemnym było obserwowanie zaskoczenia powoli przemalowującego się w ból Śmierciożercy. Najchętniej by to powtórzył, gdyby potrafił zmusić własne ciało do jakiegokolwiek ruchu.
— Nie przypominam sobie, bym potrzebował pozwoleń od wilkołaka — pogardliwość tonu Lucjusza była doskonale słyszalna, ale dotarła do niego w jakiś sposób przytłumiona, gdy marzenie o śmierci tego człowieka przekształciło się w świadomość rzeczy, jakie musiały zostać przed tym dokonane. Osunął się w dół, powoli i bezszelestnie, by nie zwrócić na siebie uwagi kłócących się mężczyzn. Szarpnął za ramię ślizgona, zmuszając go do spojrzenia w swoją stronę i zaczął gorączkowo szeptać, choć słowa najprawdopodobniej zlewały się w niezrozumiałą całość przez płonące w nim napięcie.
Przez twarz blondyna przemknął krótki wyraz bólu, ale wtedy to niemalże ucieszyło Harry'ego, tak długo, jak stanowiło odmianę od ciągnącej się w nieskończoność, wcześniejszej obojętności. Nie przestawał więc mówić, potrząsał nim, zmieniał ton z czułego na zdenerwowany, próbował wszystkiego, byleby dostrzec iskrę jakiejkolwiek emocji w jasnych oczach. Nieważne, jak trudne to będzie, nieważne, jak bolesne — Draco musiał stać się człowiekiem, chociaż na kilka krótkich minut.
Musiał odzyskać człowieczeństwo, by zaraz je utracić. Ponieważ nawet gdy obłęd opuści spustoszony umysł, on pozostanie mordercą własnego ojca.
CZYTASZ
unknown pleasures ; drarry
FanfictionHarry Potter pokonał Voldemorta, ale pojmanie wszystkich jego popleczników w chaosie po bitwie okazało się znacznie trudniejsze. Nie zamierzają wycofać się w cień, z wciąż żywą nienawiścią i pragnieniem zemsty - a on znajduje sojusznika w osobie po...