21. nie jest sobą

2K 203 71
                                    

      — Nie możecie trzymać go w klatce jak jakieś zwierzę! — Harry zacisnął pięści, nie próbując nawet ukrywać buzującej w nim złości. Nie mógł dać jej odejść, bo tylko paląca wściekłość potrafiła przysłonić gorzki posmak rozpaczy, zalewającej falami, gdy tylko jej na to pozwolał. Odwrócił się na pięcie, wlepiając na wpół oskarżycielskie, na wpół oszalałe smutkiem spojrzenie w profesora. — Remusie, jak możesz na to pozwalać? 

Mężczyzna pokręcił głową, jego oczy były stanowcze, choć twarz wykrzywiał grymas współczucia. W momencie, w którym stało się jasne, iż Lupin nie zamierza się za nim wstawić, gryfon stracił jakąkolwiek nadzieję. Wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, spuszczając wzrok na własne stopy. Choć kochał każdą osobę obecną w pomieszczeniu i jeszcze kilka godzin temu był w stanie poświęcić dla nich życie w walce z Śmierciożercami, teraz nie potrafił znieść litości na ich twarzach. Litości uwłaczającej i zatrważająco wręcz zbędnej, gdy pomimo niej mieli zamiar trzymać osłabionego Draco w ciasnym, zatęchłym pokoju w jednej z siedzib Zakonu.

— Harry, proszę, uspokój się. Nie myślisz racjonalnie. Pan Malfoy nie będzie trzymany w klatce, a zamknięcie go na jakiś czas jest jedynym sposobem na bezpieczeństwo zarówno nasze, jak i jego samego.

— On jest ranny! Potrzebuje lekarza! — warknął, przełykając gulę żółci, kiedy znaczenie własnych słów do niego dotarło. Uczucie było tak samo koszmarne, jak za każdym razem, gdy ktoś z jego winy tracił życie, zdrowie lub, jak w przypadku ślizgona, umysł. Powracające o wiele częściej niżby sobie tego życzył myśli, iż mógłby temu zapobiec, gdyby trzymał ich wszystkich z daleka od własnych problemów były odrażająco znajome, jak starzy przyjaciel, uwielbiający zaciskać silne palce na krtani Harry'ego, aż ten dławił się poczuciem winy. Do tego wszystkiego okropne, rytmiczne uderzenia z strony pokoju, w którym go zamknęli. Przez prowizoryczne okno w ścianie, jedyne, jakie posiadało pomieszczenie, widział, że Malfoy wciąż w obłąkańczym szale uderza własną głową o posadzkę, ciemna krew zdobiła jego palce, gdy szarpał nimi za jasne, brudne włosy. Ten widok bolał bardziej, niż mógłby się tego spodziewać.

— Na Merlina, jeśli wpuścimy do niego lekarza, on go zabije — głos Snape'a był podirytowany, ale brunet i tak był zdziwiony tym, ile udało mu się wytrzymywać jego wybuchy, na przemian pełne agresji i rozpaczy, by przejść w błagalne tonacje. Mistrz Eliksirów opuścił swoje dotychczasowe miejsce, wychodząc z cienia i wzniecając tumany kurzu na starych, grubych dywanach ciężkimi krokami. — Niech dotrze do twojego małego móżdżku, że Draco nie jest teraz sobą. Zaklęcie, które rzucił Lucjusz, jest być może gorsze od samej śmierci.

Nie chciał tego rozumieć, nie chciał dopuszczać owej myśli do swojej świadomości, nawet bez tej informacji będącej w chaosie wywołanym strzępami niedawnej bitwy. Co jakiś czas słyszał wrzask Bellatrix, widział upadające ciała, wspominał lepką krew na własnych rękach, ale nic nie wybrzmiewało mocniej od pustego odgłosu, z jakim Malfoy osunął się na ziemię, by zaraz krzyczeć jak zranione zwierzę, wstrząsany cierpieniem pierwotnym i niewyobrażalnym. Wtedy nie obchodziło go, że depcze po martwych ciałach, gdy biegł w jego stronę i potykał się na kałużach posoki, wtedy jedynym, co wypełniało mu umysł było nieokiełznane pragnienie bycia przy nim, nawet jeżeli ostatecznie na nic się to nie zdało. Czuł drapanie w gardle i wiedział, że będzie mieć na szyi siniaki w miejscu, w którym Draco zacisnął na niej dłonie, ale nawet to nie potrafiło go od niego odciągnąć. Porzucił wszystko, by dostrzec w uwielbianych oczach jedynie szaleństwo, bez najmniejszego wspomnienia człowieczeństwa.

Część Śmierciożerców uciekła. Mniej liczny Zakon nie miał czasu kontrolować każdego z nich, pochłonięty szałem walki i osobistymi zemstami, a ich czarne sylwetki zbyt dobrze zlewały się z cieniami, tak dobrze, że wkrótce się nimi stały. Harry miał ochotę upaść i wyć, krzyczeć i wyrywać własne włosy, tak samo jak Draco. Jak mógł żyć dalej z myślą, iż człowiek, który mu to zrobił wciąż pozostawał na wolności, żywy i pełen satysfakcji, jak, gdy jego syn w tym samym czasie cierpiał katusze, próbując uwolnić się z ciała, które nie było już niczym więcej niż ciałem, pozbawionym duszy i zaciskającym wokół niego stalowe szpony bólu?

unknown pleasures ; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz