10. stare przyzwyczajenia

2.8K 287 20
                                    

    Przyczyną wielu niebezpieczeństw i krytycznych sytuacji w jakich się znalazł najczęściej było podejmowanie szybkich, nieprzemyślanych i często mających niewiele wspólnego z racjonalnymi decyzji. Zdawał sobie z tego sprawę, miał wiele bezsennych nocy na myślenie o swoim chaotycznym życiu i masie różnych scenariuszy, jakimi mogłoby się potoczyć, gdyby tylko zrobił coś inaczej. Ale nawet to nie powstrzymało go przed przystaniem na propozycję Malfoya, co do której miał masę nieprzyjemnych wątpliwości i która mogła mieć masę okropnych skutków. Spychał je wgłąb umysłu, nie myśląc nad tym co go skłoniło do zawarcia sojuszu z ślizgonem, być może dlatego, że bał się prawdziwej odpowiedzi. Przyznawanie się do chwytania ostatniej deski ratunku, oślizgłej, zimnej brzytwy nigdy nie było przyjemne. 

Cisza, która zapadła po wypowiedzeniu jego słów była przecinana jedynie odległymi pohukiwaniami sów, wiatrem wprawiającym w cichy szum gałęzie drzew i ich oddechami. Blondyn wydawał się napawać tą chwilą, jakby nie był do końca pewien, czy padły one naprawdę. Gdyby Harry nie obserwował wcześniej jego twarzy tak dokładnie, nie zauważyłby na niej różnicy. Lecz nawet w nocnych ciemnościach mógł dostrzec poruszenie w oczach i lekkie drżenie warg, wyglądających na swój sposób nienaturalnie. Nie pasowało to do Malfoya, jakiego wydawało mu się, że znał - uczucie było porównywalne do zobaczenia posągu, który obserwowało się latami, ale po raz pierwszy zobaczyło żywym. Pomimo późnej pory wyglądał nienagannie, z sztywną, czarną koszulą, idealnym ułożeniem włosów i dumną postawą, jednak emocje na twarzy ukazały go po raz pierwszy w świetle zupełnie innym. 

Nie odwracał wzroku, pozwalał sobie na powolne studiowanie każdego centymetra ślizgona, dając mu czas na zebranie myśli. Widząc w nim piękne rysy i elegancką postawę zastanawiał się nad tym, dlaczego pozostawał sam - takie rzeczy nie umykają płci damskiej - aż odpowiedź przyszła z nieoczekiwanym wstrząsem. Wszystkie niedoskonałości, jakich został pozbawiony z zewnątrz zagnieździły się w jego wnętrzu, owijając się mocnym splotem wokół duszy i wyciskając z niej wszystko, co żywe, aż pozostał jedynie chłód. 

Zacisnął szczękę i odwrócił wzrok. Brak snu i porządnej kolacji miała swoje negatywne skutki, na co najlepszy dowód stanowiło kontemplowanie statusu związkowego Malfoya. Z całym mnóstwem problemów na własnych barkach nie powinno go to w najmniejszym stopniu obchodzić. Pomoże mu, ponieważ dzięki temu schwytają Śmierciożerców, a potem wszystko wróci do normy i znowu staną się szkolnymi wrogami, nie będzie łączyło ich nic poza wzajemną, pielęgnowaną przez lata niechęcią. Nawet jeżeli cokolwiek dręczyło chłopaka przed nim - nie leżało to w jego interesie. Jakby ratowanie całego cholernego, czarodziejskiego świata mu nie wystarczało.

Malfoy kiwnął głową.

—  Poinformuję cię, gdy sam się czegoś dowiem. Będziemy potrzebowali planu, ale dziś jest na to za późno. Lepiej, żeby Zabini nie zauważył ponownie mojej nieobecności.

Oschłe, stanowcze i racjonalne słowa. To, czego powinni się trzymać. Kiedy jednak blondyn zaczął się odwracać i odchodzić w stronę zamku, Harry wiedział, że nie może mu na to pozwolić. Nie dopóki nie pozna odpowiedzi na dręczące go pytanie. Wtedy być może zrozumie jego intencje i po raz pierwszy od tak długiego czasu pozwoli sobie spać spokojnie, wiedząc, że jest bliżej schwytania Śmierciożerców niż kiedykolwiek. Stłumił irytujący głos, przypominający mu, że to nie ma nic wspólnego z samymi poplecznikami Czarnego Pana i zawołał imię ślizgona, nim ten oddali się na odległość zbyt dużą, by go usłyszeć.

—  Dlaczego naprawiłeś moją miotłę? —  próbował wlać w swoje słowa tyle pewności, ile tylko był w stanie z siebie wykrztusić. Obawiał się, że efekty nie były zadowalające, ale przynajmniej przyniosły oczekiwane skutki. Malfoy zatrzymał się i obrzucił go chłodnym spojrzeniem przez ramię. Sekundę później patrzył gdzieś daleko, ponad korony drzew i wieże zamku, pozwalał księżycowi na malowanie jasnych plam na swojej twarzy i odbijanie świateł gwiazd we własnych oczach.

—  Masz mnie za aż tak złego, że nawet pomoc wzbudza twoje podejrzenia, Potter? —  rzucił głosem tak samo wyniosłym i opanowanym jak robił to zawsze, ale nie podszytym ironią, co zaskoczyło Harry'ego na tyle, że drgnął niespokojnie. I nieważne, jak bardzo chciałby w to wierzyć, nie było to spowodowane mocniejszym podmuchem wiatru. 

Chciał odpowiedzieć, że to idiotyczne pytanie. Że oczywiście, że ma go za tak złego, ponieważ kazał mu w to wierzyć przez te wszystkie lata. Oraz że pomoc nigdy nie zdawała się leżeć w jego naturze, w przeciwieństwie do niszczenia i krzywdzenia wszystkiego i wszystkich wokół. Nie powiedział żadnego z tych słów. Nie potrafiły przejść mu przez gardło, kiedy Malfoy był o krok od zaryzykowania całego swojego życia, zdradzenia własnego ojca - być może z egoistycznych pobudek. Ale przy tym musiał zdawać sobie sprawę z masy żyć, jakie ocali, jeśli ich plan się powiedzie. 

Zaledwie wczoraj wyplułby mu to wszystko w twarz, odchodząc i nie mając niczego na kształt wyrzutów sumienia. Dzisiaj byli tymi samymi ludźmi, otoczeni tymi samymi drzewami i murami zamku, a jednak czuć było pewną zmianę, choć nie potrafiłby wskazać na czym polegała. Być może w powadze głosu Malfoya, która nie pozwalała mu zebrać myśli i wprawiała w zakłopotanie.

Milczał, wiedząc, że nie jest już w stanie tego potwierdzić, ale jednocześnie nie jest jeszcze gotów by temu zaprzeczyć i mieć pewność, że nie skłamał.

— Nigdy nie podziękowałem ci za ocalenie mi życia, wtedy, na Bitwie. Teraz również nie możesz oczekiwać, że z wdzięczności padnę ci do stóp... ale nie zapomniałem o tym, Potter.

Głos ślizgona przypomniał wiatr, dochodzący z oddali i uderzający w jego skórę podmuchami mroźnego powietrza, wywołującego gęsią skórkę. Był tak spokojny jak delikatny ruch gałęzi na tle nocnego nieba i przy tym równie twardy, co grunt pod ich stopami. Oboje stali nieruchomo, czując jak mur dzielący ich tyle lat powoli zaczyna się kruszyć. Harry bał się, że niedługo zostaną pogrzebani pod jego ruinami, ale nie potrafił drgnąć choćby o milimetr i wrócić do dormitorium, jakby wszystko, co miało miejsce tego wieczoru nigdy się nie wydarzyło.

—  Do tej pory miałem.

Odpowiedział na pytanie zawisłe w dzielącej ich przepaści, pozwalając sobie na szczerość. Nie umiał przyjmować wdzięczności dotyczącej wydarzeń z Bitwy - nie wtedy, kiedy wiedział, ile osób poległo pomimo zwycięstwa. Sto uratowanych żyć nie równoważy dziesięciu straconych, tak samo bolesnych, gdy ich krzesło w jadalni nagle zostaje puste, a głos nigdy ponownie nie rozbrzmiewa w ścianach domu i powoli zaciera się w pamięci. Był zmęczony podziękowaniami i chwałą, jaką został otoczony, pamiętając, że nie był jedynym, który walczył i który tracił. Widział dzieci rzucające niewybaczalne zaklęcia i dzieci od nich padające. Czuł ziemię nasiąkniętą krwią niewinnych, tą samą, po której stąpali i wiedział, że każda z tych osób zasłużyła na znacznie więcej niż bycie jedną z ofiar. Ci ludzie i ich rodziny utraciły znacznie więcej, a on nigdy nie pokonałby Voldemorta sam. Nie bez wsparcia, ludzi, dla których walczył.

Czy Malfoy tamtego dnia czuł to samo? Czy istnieją dla niego ludzie, dla których by zginął?

Nie wiedział, ale mimo wszystkiego, co ich dzieliło nie wahał się wówczas i nie zawahałby dzisiaj, by ocalić jego.

Ślizgon odwrócił się, ponownie stojąc przed nim i przewiercając na wskroś jasnym spojrzeniem.

—  Być może nie powinieneś zmieniać starych przyzwyczajeń. —  W oczywisty sposób sugerował mu, że zło o jakie był podejrzewany w nim istniało. Tyle, że teraz Harry nie potrafił w to uwierzyć. Pamiętał, z jaką nienawiścią Malfoy patrzył na swój nadgarstek i stało się dla niego jasne, że nie chce mieć nic wspólnego z Śmierciożercami. Wciąż widział przebłyski uczuć na jego twarzy, gdy zgodził się na plan pojmania ich. Nawet jeżeli miał rację, Harry był gotów zaryzykować. Oboje mieli wiele do stracenia, ale gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z założeniami wspólnie mogliby raz na zawsze zamknąć oczy śmierci i cierpieniu wywołanemu przez Voldemorta. Kim byłby chłopak przed nim, gdyby nie jego ojciec, zaślepiony ideą czystości krwi i morderstwami?

Już teraz wydawał mu się odmieniony. Dopiero zastanawiając się nad tym dostrzegł nutę znużenia i niechęci w każdej, coraz rzadszej, uwadze o czystości krwi. Zauważył zgorzknienie znacznie głębsze od tego sprzed kilku lat i to, jak patrzył na siebie w lustrzanym odbiciu. W jego obliczu każdy wzrok Malfoya w stronę Harry'ego czy innych gryfonów zdawał się niemal przyjacielskim.

— Być może cieszę się, że ty postanowiłeś je zmienić.

Odszedł, nim zdążył pożałować swoich słów, w łóżku odtwarzając drgnięcie kącików ust blondyna tak długo, aż zasnął. 

unknown pleasures ; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz