26. skowyt

1.9K 201 26
                                    

        Słowa zlewały się w jedną całość, żadne z nich właściwie nie interesowało Harry'ego. Umysł przesłaniała mu wizja tego, co miało zaraz nastąpić, chwila, na którą z utęsknieniem czekał od kilku bezsennych nocy i każdej sekundy szarych dni. Całą siłą woli musiał powstrzymywać się od zerkania w stronę Draco, teraz mamroczącego coś uparcie, ale wciąż tkwiącego w tej samej pozycji, w jakiej go zostawił. 

— Nie. — Ochrypłe słowo, ledwo zrozumiałe, ale wyraźnie przebijające się wśród innych opuszczających nieprzerwanym ciągiem sine wargi chłopaka. Harry ignorował je, odcinając się od wszystkiego, co otaczało go i Śmierciożercę. Było za późno na zaprzeczenia. Teraz stawał przed jedynym, co mu pozostało i wiedział, że przyjdzie dzień w którym się za to znienawidzi i wiedział, że Malfoy być może nigdy mu nie wybaczy, ale nie mógł się wycofać. Jeżeli nie wypleni obłędu z spojrzenia ślizgona, nie będzie w stanie na nie dłużej patrzeć bez utraty własnych zmysłów. 

Z początku patrzenie w świdrujące, zimne oczy Lucjusza nie było łatwe, miał ochotę patrzeć gdziekolwiek, byle nie na niego, ale wytrzymał i wytrzymywał jeszcze na długo po tym, jak płomienie zamigotały i zgasły, wiążąc ich przysięgą. Poczuł coś dziwnego w swojej klatce piersiowej, jakby głos starszego mężczyzny osiadł tam, by na wieki przypominać o tym wieczorze, choć doskonale wiedział, że i bez tego nigdy go nie zapomni. Potem przesunął się w bok, odsłaniając ojcu syna, bezbronnego, skrzywdzonego i samotnego na posadzce. Kiedy ich spojrzenia się spotkały nie było w tym nic kojarzącego się z ciepłem i miłością, przedstawiali zwierzynę i myśliwego, sylwetkę wysoką i dumną przeciw wychudłej, słabej i pełną żarzącej się nienawiści wymieszanej ze strachem.

Poczuł pieczenie w klatce piersiowej i dopiero to uświadomiło mu, iż wstrzymywał oddech odkąd tylko Lucjusz wycelował w chłopaka różdżkę, obracając ją delikatnym ruchem palców i uśmiechając się kącikiem ust. Mijały sekundy, może minuty a oni nie drgnęli, wszyscy zamknięci w niemym oczekiwaniu, marionetki w przedstawieniu, za którego sznurki pociągał tylko jeden mężczyzna, choć przyszedł tu w kajdanach i krew nadal skapywała z drobnych ran, jakie pozostawiły. Harry nie mógł stwierdzić, czy naprawdę słyszy ich miarowe spadanie na posadzkę, rozpływanie się wśród kurzu i wspomnień minionych lat, czy jedynie sobie to wyobraża, ale odgłos ten doprowadzał go do szału.

— Zrób to w końcu! — był zaskoczony brzmieniem własnego głosu, wściekłego i głośnego, rozchodzącego się echem po pomieszczeniu. Nie wiedział nawet, kiedy te słowa opuściły jego usta, jakby jakaś siła przejęła nad nim kontrolę, doskonale za to czuł zaniepokojone spojrzenia członków Zakonu na swoim drżącym ciele. W przeciwieństwie do ich wstrząśniętych nagłym wybuchem chłopaka twarzy, Lucjusz pozostał spokojny. Wywrócił oczami, jakby miał do czynienia z upierdliwym dzieckiem, ale nie odpowiedział. Poprawił rękawy szat opadające na nadgarstki i broczące się ciemnoczerwoną cieczą, a potem wypowiedział zaklęcie.

Było inne od tych, jakie do tej pory słyszał. Uroki, których sam używał były zwykle krótkie i chwytliwe, a ten przypominał bardziej inkantację, skomplikowany zlepek słów parzący wargi i protestujący wypowiedzeniu. Czynił głos Lucjusza chrypliwym, a jednocześnie rozedrganym, przypominał skowyt miliona cierpiących duchów ukryty pod grubą warstwą mroku, jaki roztaczały słowa w połączeniu z granatowym płomieniem wsiąkającym w pierś Draco. Patrzenie na to było odrażające, a jednocześnie hipnotyzujące i Harry nie potrafił patrzeć na cokolwiek innego aż do końca, gdy ciało blondyna opadło bezwładnie na podłogę, wcześniej wstrząsane przeraźliwymi szarpnięciami. Przenikliwy ból od zaciskania paznokci na wnętrzu własnych dłoni dotarło do niego dopiero wraz z pierwszym oddechem opuszczającym pierś ślizgona. Żył i wówczas wydawało mu się to jedynym, co tak naprawdę miało znaczenie.

unknown pleasures ; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz