4. co z tobą nie tak, potter?

3.6K 342 52
                                    

         Draco zacisnął pięści, nie mogąc znieść podekscytowanych, gryfońskich głosów ani minutę dłużej. Do tej pory spokojnie czekał, parę metrów od sporej grupki zapalonych kibiców drużyny Wooda, wysłuchując wszystkich pochwał w stronę zawodników i przede wszystkim - Pottera. Od czasu do czasu odburkiwał coś na słowa Zabiniego i wykrzywiał usta w grymasie niezadowolenia przez nieustające odgłosy przeżuwania z jamy ustnej, prawdopodobnie większej od samej Komnaty Tajemnic, Goyle'a. Ale jego wzrok nie oderwał się nawet na chwilę od sprawcy całego zamieszania, z błyszczącymi zielonymi tęczówkami i włosami rozwianymi wiatrem. 

Podczas meczu naprawdę nie obchodziła go wygrana. Miał gdzieś punkty, idiotyczny pościg za złotym zniczem, przewagę Domu Lwa. Pewnie poczułby ulgę, gdyby Potter złapał skrzydlatą piłkę od razu i ukrócił całe to przedstawienie, pozwalając mu na szybszy powrót do dormitorium, gdzie zaszyłby się do końca dnia i wyklinał wszystko, co tylko przyszłoby mu na myśl. 

Lecz nie teraz. W tej chwili żałował, że nie wyciągnął ręki na to kilka centymetrów, że dał wciągnąć się w gryfońską sztuczkę, która oczywiście poskutkowała jego wygraną. Pozory uczciwości, zachowywane jedynie wtedy, gdy wiedział, iż wygrana należy i zawsze należała do niego. Draco poczuł przypływ irracjonalnej złości, widząc jego szeroki uśmiech i wszystkie te ręce pokrzepiająco poklepujące Złotego Chłopca. Większość nauczycieli już się rozeszła, przed tym gratulując drużynie dobrych wyników i wyrażając szczere nadzieje, iż po meczu ponownie skupią się jedynie na edukacji. Nienawidził dumy, na którą Potter zawsze mógł liczyć w gestach i spojrzeniach bliskich mu osób. Czuł, jakby czyjaś stalowa ręka zaciskała mu się na wnętrznościach, ilekroć pomyślał, ile razy razy to na niego tak patrzono. 

I nie wiedział już, czy nienawiść jaka w nim kwitła odkąd pamiętał była przeznaczona wyłącznie dla gryfona, czy faktu, iż odgrywał rolę złoczyńcy. Był cieniem i niechcianą obecnością w historii kogoś innego, porównywanym przez ojca do niego zbyt wiele razy, by jemu samemu nie weszło to w nawyk. Grał w quidditcha, bo on to robił - Lucjusz kupował mu najnowsze modele mioteł tylko po to, aby przekonać siebie i swojego syna, iż nawet to nigdy nie uczyni go lepszym. Był ślizgonem, dzieckiem Śmierciożercy, czarną postacią, której śmierć nie obejdzie nikogo tak długo, jak żył ich bohater. Harry Potter, który przeżył. Harry Potter, który ocali ich przed ludźmi takimi jak Draco. Wolałby, by robił to celowo. Gdyby rywalizacja była rywalizacją, nie pogonią Malfoya za byciem chociaż wystarczającym dla wszystkich wokół, a jeśli chciał być wystarczający, musiał być jak Potter. I w momencie, w którym zrozumiał jak wiele mu brakuje, jak pełen wad jest i że jego przeznaczeniem nigdy nie było bycie tym, który ratuje, a jedynie tym, który niszczy i zawodzi - wtedy znienawidził otoczkę wokół bruneta. Kłujące kolce nienawiści zacieśniały się wokół niego jeszcze mocniej, gdy Potter wcale mu jej nie ułatwiał. 

O wiele łatwiej nienawidzić zniszczonych i złych, takich jak on, od dobrych i odważnych, jak Potter.

Rzucił miotłę w stronę Crabbe'a. Nie obchodziło go, że chłopak był właśnie w trakcie przeżuwania cukierków, a kij trafił w brzuch, powodując bolesny grymas. Ignorował jęki niezadowolenia i cięte słowa, gdy odpychał ludzi, torując sobie drogę do gryfona. Podwinął rękawy szaty, stając przed zdezorientowanym brunetem i mierząc go najzimniejszym spojrzeniem, na jakie było go stać. Stalowa furia, długa, czarna szata falująca pod wpływem zrywającego się wiatru i szmaragd oczu za okrągłymi oprawkami. Jedyne, co miało wtedy znaczenie.

Dawne przyzwyczajenia nie lubiły umierać. Myślał, że zakopał je głęboko w sobie, jak wszystko inne co przypominało mu, kim był. Naiwne wierzenie - to nigdy nie odpuszczało, wyciągało rękę po więcej i nie dawało zapomnieć. Tak i teraz, zupełnie jak jedenastoletni chłopiec, nie potrafił zwalczyć w sobie pragnienia pokonania rywala, choć raz, ale wystarczający, by przekonać innych i samego siebie, że jest coś, cokolwiek, wart.

unknown pleasures ; drarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz