Rozdział 4

138 16 12
                                    

Rzucał wzrokiem wzdłuż głębokiej, żywej czerwieni ogniska, która łagodniała i przechodziła powoli w bledszy odcień. Barwa ogniska tak szybko się zmieniała. Wyglądało to tak jakby Horacy patrzył na zmierzchające niebo, ubarwione różami i żółci nadchodzącego zmroku. Jednakże zmrok dawno już zapadł.

Granica dnia już dawno została przekroczona i nadeszła czerń. Była wszędzie. Horacy znajdował się blisko niej. Patrzył w bok, aby się przekonać jak bardzo była długa. Ciągnęła się daleko. Dalej niż mógł sięgnąć jakikolwiek wzrok.

Dla lepszego widoku, odsunął się od ogniska i znów spróbował dojrzeć jej końca. Wtedy po raz pierwszy dotarła do niego świadomość, że bez względu na swoje wysiłki, i tak nie zdoła przebić spojrzeniem ciemności, która oddzielała go od Willa. Przed chwilę śmiał się pod nosem z własnej naiwności.

- Znajdę cię, Willu. Kocham... cię... kocham... cię... - wyjęczał z trudem jak mantrę. W chwili, kiedy rozpoznał słowa, które wypowiedział na głos, całe jego ciało przepełniło się radością. Poczuł jak od stóp do głowy przenikają go strzelające iskry. Nigdy w życiu nie czuł podobnie czystej miłości. Owszem, kochał Cassandrę, ale to była miłość zmysłowa, do kobiety która była mu bardzo bliska. A miłość do najlepszego przyjaciela była równie czymś wyjątkowym. Słowa były bezsprzecznie zbyt ubogie, aby wyrazić to co czuł względem Willa. - Cholera. To takie trudne - wmawiał sobie.

Halt leżał z zamkniętymi powiekami, udając iż zmorzył go sen. Doskonale słyszał słowa młodego rycerza. Coś w nim wezbrało i musiał dać temu ujście. Łza spłynęła mu z twarzy, wprawiając w drżenie całego ciała.

Znajdę cię, Willu, gdziekolwiek cię zabiorą.

- Czy jest ci zimno, Halt? - zapytał po chwili Horacy, zdziwiony zachowaniem starszego zwiadowcy.

Halt leżał, odwrócony plecami do młodszego towarzysza i ciepłego ogniska. Robił co mógł, aby oddalić od siebie przygnębienie.

- Nie przejmuj się tym - odparł cicho, całkiem naturalnie. Coś w tym doświadczeniu wydawało mu się zbyt święte, aby dzielić się tym z kimkolwiek. Zresztą pewnie i tak nikt nie byłby w stanie pojąć jego emocjonalnego znaczenia.

Skruszony Horacy powrócił do obserwacji otoczenia, gdyż ton głosu zwiadowcy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co do tego, co chciał przekazać.

Ten rozdział był całkowicie nie planowany. Napisałam go pod wpływem chwili, idąc na żywioł, więc wtłoczył się chamsko pomiędzy te, które były opracowane w planie wydarzeń.

Zmartwychwstanie Zwiadowcy (tom III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz