Rozdział 22

103 11 10
                                    

Woźnica raz tylko spojrzał na powóz za sobą, gdyż zaniepokoiły go jęki dochodzące spod pledów. Gdy upewnił się, że okryty ranami młodzieniec śpi pośród kołyszącej się żywności i nie sprawia problemów, powrócił do kontrolowania zdradzieckiego gościńca.

Droga była szerokim korytarzem, który stanowił problem z licznymi bezdrożami, utrudniającymi podróż ze względu na swój tajemniczy, wręcz złowrogi charakter. Wczesnym popołudniem spojrzenia całego oddziału przerzuciły się z krajobrazu przeciągających się wertepów na światło przeciągającego się słońca.

Woźnica szarpnął za wodze i konie natychmiast przyspieszyły. Straż przyboczna jechała równo, w ustalonych pozycjach, a między konwojentami panowała niezgłębiona cisza.

Nagły wstrząs wybudził Horace'a z długiego snu. Zmęczone powieki uniosły się nieznacznie, aby móc przywitać się z zamaskowanym mężczyzną, który przypatrywał mu się z zaciekawieniem z pozycji przysiadu. Miał sympatyczny urok spojrzenia i łagodny wyraz twarzy. Przeciągająca się grzywka niemalże wpadała mu do oczu. Wyglądał na młodego wojownika i wydolnego zabójcę.

Horacy nie chciał wystawiać swojej cierpliwości na próbę. Koniec końców zawstydził się. Naciągnął na głowę koc i ukrył się przed wyrzutami świata. Ciężar chwili był spowodowany obawą przed zakapturzonymi mężczyznami w czarnych płaszczach, którzy otaczali go zewsząd. Rycerz miał wrażenie, że nie osłoni się przed wzrokiem zamaskowanego. Czuł jak jego uporczywe wgapianie się wypala dziurę w tkaninie oddzielającą go od intruza.

Po chwili przestało mu na tym zależeć. Z tego, co mówił Gilan, Will też był ich więźniem, więc uspokoił myśli i skupił się na tym, aby przywrócić wspomnienia. W tym celu postanowił przyjrzeć się niebu z zapytaniem czy nie widziało gdzie ukryły się widma jego umysłu.

Kiedy wyłonił głowę, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, wojownik w czarnym płaszczu zniknął. Horacy odetchnął. Wówczas poczuł się spokojniej. I właśnie wtedy przyszedł mu do głowy pomysł.

Odkrył z siebie sterty pledów i najciszej jak potrafił przeprowadził się na skraj powozu. Potem spróbował wyskoczyć, co zakończyło się tym, że przeturlał się w gąszcz przydrożnych krzewów, uciekając od grupy Kosiarzy Umysłów, którzy nie mieli o niczym pojęcia.

Młody rycerz uśmiechnął się do siebie od ucha do ucha, bo jednak Kosiarze Umysłów nie byli tacy bystrzy. A mimo tego, wszyscy którzy ich znali, traktowali ich z przestrachem. Dlatego też zastanowił się, co mogło być ich najgroźniejszą bronią. No i najważniejsze pytanie brzmiało: gdzie byli Halt i Gilan?

Gdy powóz z zakapturzonymi mężczyznami oddalał się, Horacy w końcu usiadł, czując pod palcami omszałą ziemię i czym prędzej, próbując naśladować zwiadowców, wycofał się z miejsca zbrodni w głąb lasu.

Podłoże było ślizgie. Gdy zaczął biec w nieznanym kierunku, nawet się nie obejrzał, gdy po raz ostatni dane mu było usłyszeć echo niknącego brzmienia jadącego powozu i tupotu koni. Choć wyczuwał, że brzmienie mimo słabnącej mocy przenikało go na wylot. Mogło to być spowodowane tym, że nie miał pojęcia, co robić. Dlatego wydawało mu się, jakby jego zmysły zostały wyostrzone.

Ostatni raz rzucił okiem w stronę rozciągającego się strzelistego lasu. Nagle drzewa jakby się rozstąpiły i Horacy z pewnym lękiem zanurkował w głąb iglastego zagaju, w którym pełno było plecionek pająków.

Jego paniczny lęk przed małymi pomieszczeniami musiał zostać odsunięty na dalszy plan. Tak naprawdę przez całe swoje życie otarł się o ryzyko śmierci więcej razy niż potrafiłaby zliczyć. Czy wobec tego jego fobia miała rację bytu?

Więc dlaczego jego oczy zrobiły się wilgotne? Nie skupiając się na kierunku swej drogi omal nie nakrył się własnymi nogami. Czuł się słaba i chory na ciele. I w tamtym momencie przypomniał sobie tą sytuację, w której razem z Willem pokonywali ciemne jaskinie, podążając za odszczepieńcami z Tennysonem na czele. Brakowało mu najlepszego przyjaciela. Brakowało mu Halta i Gilana.

Horacy nie biegł w linii prostej. Śmigał w różne strony pomiędzy wyciągniętymi gałęziami. Pędząc ile sił w nogach, wykonywał zgrabne uniki i skoki ponad przeszkodami, aby wydostać się z ciasnej pułapki lasu.

W zagajniku było mnóstwo splątanych ze sobą roślin, które jednak uniemożliwiały mu bieganie w rynsztunku.

Kiedy udało mu się wybiec na przyboczne gościńce, wiatr szarpnął jego włosami. Podążając za drogowskazem, skierował się dalej w kierunku miasta.

Później wyczerpany i niemalże pozbawiony siły, opadł bez lęku na pobocze. Potrzebował odpoczynku. Miał nadzieję, że uda mu się po drodze spotkać jakąś oberżę.

Zmartwychwstanie Zwiadowcy (tom III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz