Rozdział 8

134 19 10
                                    

Will miał wrażenie, jakby po jego twarzy spływały strugi potu. Gorąco stało się nie do zniesienia.

Dręczyciele śmiali się głośno i nawet rzucili się na niego z większym entuzjazmem. Will zaczął ich odpychać. Chcieli go zastraszyć. Chcieli go zniszczyć. Nie mógł im na to pozwolić, nawet jeśli prócz pustki w pamięci i sercu nie miał nic.

Wstał na złamanie karku, aby zmierzyć się z przeciwnikami, nie zważając na leżącego u jego stóp nieprzytomnego więźnia.

Mężczyzna w czarnej pelerynie w kapturze, stojący pośrodku grupy zareagował dość szybko. Podniósł na Willa swą olbrzymią dłoń, wbijając się mocno w jego ramię, by zadać mu kolejny ból. Druga dłoń trzepnęła go tak mocno w głowę, niemal że go ogłuszając na sam początek. Wpierw padł cios, dopiero potem zwiadowca uświadomił sobie co się stało. Choć nie mógł dostrzec żadnych twarzy, wiedział że natknął się chyba na największych zbrodniarzy.

Pozbawiony równowagi, sił i chwilowej świadomości, po raz kolejny upadł na ziemię wprost na twarz, a potem otoczyli go, uświadomiając mu beznadziejność jego sytuacji.

Will zadrżał lękliwie i czmychnął myślą do Zacka. Pragnął jego pomocy. Ciągnąca się w dal, niewidoczna przestrzeń była niczym innym jak piekielną ciemnością, otchłanią, z której się nie wracało. Właśnie to widział przed oczami.

Z zamkniętymi oczami próbował się podnieść, co sprawiłało mu ból fizyczny. Dyszał, leżąc na brzuchu i starając się złapać choć trochę powietrza do płuc. Jego usta były czerwone. Ból w ramieniu się potęgował.

- Jeszcze dostaniesz za swoje, szpiegu! Czyim jesteś donosicielem!? - wrzasnął rwącym głosem mężczyzna stojący pośrodku. Widok kolejnego konfidenta napawał go taką furią, iż miał ochotę rozerwać swą zdobycz na strzępy.

- Nie wiem i czym mówisz - stęknął zwiadowca.

Mężczyzna pochylił się nad Willem, chwycił go za koszulę i uniósł go wysoko na dystans, by zwiadowca nie mógł patrzeć mu w twarz. Nie miał czasu na kolejnego więźnia, ale obawiał się, że zadane rany nie wystarczą, żeby go osłabić. Z trudem rzucił nim o twardą ziemię. Will wylądował w połowie ma ciele drugiej ofiary, lecz nawet się nie poruszył.

Wycieńczony ciosami podciągnął się na łokciach i usiadł ciężko na ziemi, krzywiąc się z bólu. Myślał, że znów upadnie. Chciał krzyknąć w niebo, lecz obawiał się, że jego wrzask nie sięgnie nawet ściany. To było naiwne z jego strony. Zewsząd nie było słuchał żadnego dźwięku. Płacz nie wystarczył, by wyrazić to, co czuł. Ostatecznie pokonany, postanowił oddać się w ręce surowych dręczycieli.

Padł następny cios. Zaraz potem kolejne mocne łapt tłukły go mocno i nieustępliwie. Próbował się obronić, zasłaniając głowę i twarz ramionami. Przez chwilę stracił wzrok, słysząc już jedynie samego siebie. W umyśle ujrzał jak biegnie ile sił w nogach, przed siebie. Wtedy doznał kolejnego bólu i odzyskał widzenie. Po raz kolejny pragnął ich powstrzymać, lecz jegi jedynym atrybutem w tej chwili był lęk. Wyciągnął dłoń, chcąc się poddać. Jeden z nich przewiązał mu nadgarstki.

Bolała go głowa, a to dlatego, że miał tam pierwsze pojawiające się krwiaki. Wszystko co widział zaczęło dwoić się i troić. Bardzo ostrożnie spojrzał na wrogów. W jego mglistym spojrzeniu pojawił się jasny strach. Wreszcie obraz zaczął zlewać się w jedno.

Po jednej z jego stron stał kat z łańcuchem w ręku. Drugi zacisnął swoje palce wokół jego szyji. Wiedział już, że jest zgubiony. Zack nie przyjdzie. Oderwał łzawe spojrzenie od widoku swoich dręczycieli.

Mężczyźni w czarnych pelerynach byli srodzy. Stać ich było na okrucieństwo. Czy Zack był taki sam?

Will uronił łzę, ponieważ poczuł że pęka w środku. Powoli zamknął oczy i znienawidził samego siebie, za to, że krwawił jak najgorszy tchórz. Chciała uciec w sen, jego jedyny ratunek. W tej chwili pozwolił na kolejny cios. Poczuł na dłoni jakby ukłócie sztyletu.

I nagle jakby niebo zesłało mu anioła, o którego prosił. Jego głos przedarł się przełykanych łez.

- Willu! Co ty tam robisz?

Will odwrócił głowę i spostrzegł, że w otwartych drzwiach stał Zack, a jego ukryta pod płaszczem sylwetka odcinała się na tle szarości jaśniejszego korytarza.

- Zostawcie go - warknął złowrogo Zack na swoich pobratymców. - Jest mój.

Will podniósł się chwiejnie i wyszedł na spotkanie z Zackiem, który utorował mu już wyjście z komnaty.

Zack złapał go za ramiona, objął zanim ten zaczął protestować i stanowczo skierował go w przeciwną stronę. Sam zaś odwrócił głowę, aby popatrzeć na podstępną grupę pobratymców.

- Nie zważaj na nich, Willu - powiedział z przkąsem, jakby to oprawców chciał ugodzić jadowitym spojrzeniem. - Nie warto.

- Co tu się stało? - zapytał zaskoczony, chcąc obejrzeć się za siebie. Dłoń Zacka mu na to nie pozwoliła.

- Naprawdę - upierał się chłopak. Nie w smak mu było przykre spotkanie z Kosiarzami Umysłów i zdecydowanie nie w planach. - Nie zważaj na nich. Zawsze byli surowymi wojownikami.

Zack odetchnął na chwilę, przygotowując się do drugiej części wypowiedzi. Tym razem kierował słowa w stronę mężczyzn w pelerynach.

- A wy!? Nie macie prawa dotykać tego, co moje!

Wówczas oboje wyszli, przechodząc przez niedługi tunel.

Will cały czas szedł za Zackiem, a w miarę stawiania kolejnych kroków głowa opadała mu coraz niżej.

Na końcu korytarza stanął niepewnie i uniósł dłoń z rozciągniętymi palcami, aby móc zasłonić nią słońce migoczące dalekosiężnym blaskiem. Kilka promieni przechodziło mu między palcami.

Potem oboje stanęli, a Zack się odwrócił i uderzył w gniewie pięścią w ścianę, patrząc na pokorną postawę Willa.

- Czy ty nie wiesz kim są ci mężczyźni!? Lepiej trzymaj się od nich z daleka! - mówił Zack ostrym tonem jakim nigdy wcześniej nie był w stanie przemówić. Prawdopodobnie sam był zdezorientowany nagłą sytuacją.

Will trzymał odpuszczoną głowę, gdyż pomimo obecności Zacka o jego pozornej opieki, czuł że w tym wszystkim został sam i nikt mu nie pomoże. Straszna pustka jaką odczuwał zdawała się pogłębiać jak otchłań.

- Dziękuję, że po mnie przyszedłeś - powiedział pokornie. - Oddaliłem się tylko na chwilę. To oni mnie zaatakowali, nim zakatowali tamtego chłopaka.

Zack westchnął przeciągle słysząc to. Patrzył w bok i szukał właściwych słów. Młody zwiadowca poczuł na swoim policzku łagodny dotyk dłoni Zacka.

- Willu... - zaczął łagodnie, najwyraźniej uspokojony. - Nie wolno ci jednak być niezdecydowanym lub działać bez przekonania, ponieważ wtedy rozproszysz swoją moc i nic nie osiągniesz. Musisz przebyć tę drogę jak wojownik pewny swego zwycięstwa.

Jednak tak nie jest... - pomyślał z rozżaleniem Will, nie podnosząc głowy.

- Niezależnie od tego, co stoi ci na drodze, niezależnie od tego, w jakim punkcie drogi znajdujesz się obecnie, niezależnie od tego, jaka przeciwność losu cię spotyka, musisz dążyć do osiągnięcia swego celu - kontynuował Zack.

Will zacisnął zęby. W tym momencie w jego umyśle pojawiła się pewna myśli.

Właśnie dlatego też wy, ludzie w czarnych płaszczach, możecie równie dobrze zdecydować się na coś i wziąć to sobie. Myślicie, że możecie mieć wszystko, czego pragniecie, a kiedy to stwarzacie, staje się wasze. Nie będę waszym więźniem.

Mam nadzieję, że jakoś przebrniemy przez tą sytuację. Ja też wyczekuję momentu, kiedy Will spotka się z przyjaciółmi.:)

Zmartwychwstanie Zwiadowcy (tom III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz