Rozdział 11

111 13 9
                                    

Na zachodnim niebie malowały się ciepłe barwy, pomarańcze i szkarłaty.

Już od paru minut po lesie rozprzestrzeniała się delikatna szata mgły. Unosiła się ponad głowami wędrowców i szerzyła się po krańce cichej puszczy, w ogóle nie słabnąc na sile. Nie roztaczała wokół chłodu, czy wilgoci.

Horacy poruszył się niespokojnie. Nie bał się lasu, jednakże odczuwał niepewność, co też może czaić się ,,za rogiem". Las po zmroku był nieprzyjemnym miejscem.

Umysł młodego rycerza zapisywał obrazy, by później odtworzyć je w koszmarach. Zdawało się jednak, że spojrzenie starszego zwiadowcy było chłodniejsze niż nieprzyjazny obraz puszczy.

- Coś mi tu śmierdzi - stwierdził z przekonaniem, marszcząc nos.

Horacy przekrzywił głowę i wlepił wzrok w twarz starszego towarzysza, który zdawał się nosić w sobie masę teorii, których jeszcze nikt nie poznał.

- Halt, co ci chodzi po głowie?

- Nie teraz, Horacy - ostrzegł Halt i uniósł dłoń w geście, który nakazywał młodszym towarzyszom milczenie.

Rycerz spojrzał na Gilana, zaś ten skinął głową, by zrobić tak jak Halt nakazał.

Horacy posłusznie zamknął usta. Rozglądał się, chcąc ogarnąć spojrzeniem cały ponury krajobraz. Chciał chociażby spróbować uśmiechnąć się, aby rozwiać mroki napływające do umysłu. Czuł jednak, że nie powinien tracić czujności. Skoro czuł, że coś wisi w powietrzu, nie powinien tego tuszować. Nagle zobaczył coś w oddali przed sobą. Zmrużył oczy, naśladując reakcję obu zwiadowców.

- Halt, tam chyba coś się rusza - powiedział Horacy najwyraźniej podekscytowany. Od bardzo wielu godzin był zdany na wyłączną obecność mrukliwych zwiadowców, którzy po starcie Willa nie byli zbyt chętni do rozmowy.

Teraz posępny zwiadowca ożywił się, badając czujnym wzrokiem zakątki lasu. Oblał go zimny pot, gdyż pomimo przeczuciach, nie odnotował nigdzie zagrożenia.

Zatrzymał objuczonego Aberalda, chcąc skupić się na tym, co go zewsząd otaczało.

- Gdzie?

Gilan uniósł niecierpliwie dłoń do karku, udając że coś go drażni na skórze i wskazał łokciem na trakt przed sobą.

- Tam, na drodze. Poszukiwacz w czarnej pelerynie w kapturze. Maskuje się prawie tak samo jak my.

Rzeczywiście, w dalekiej odległości szedł im na spotkanie enigmatyczny wędrowiec. Przybrany w długą czerń, opadającą do ziemi i z przysłoniętą twarzą. Horacy spojrzał na niego i poruszył się w zaniepokojeniu. Jego ręka powędrowała na rękojeść miecza.

Tajemniczy poszukiwacz poruszał się powoli. Na przygarbionych plecach niósł zwiniątka ze skórami zwierząt, swobodnie opadającymi na czarny korpus.

Rycerz zaniepokoił się nie na żarty. Wiedział, że najważniejsze w danej chwili było to, by się nie poruszyć w żaden niewłaściwy sposób i nie dać po sobie poznać zdenerwowania.

- Nie wierzę, że to jedynie wędrowny handlarz skórami - odezwał się Halt, ściszając głos. - Zbyt podejrzany.

- Powinniśmy się zatrzymać? - Horacy miał jeszcze więcej do powiedzenia. Jednak dzięki Willowi wiedział jak pytania działały na Halta i trzymał usta zamknięte. Poza tym Halt musiał uważnie obserwować ruchy poszukiwacza, nawet najmniejsze drgania, by właściwie odczytać intencje.

W swoim zwyczajnym tempie jechali przed siebie, by w pewnym momencie minąć się z podróżnikiem.

Horacy spoglądał na niego z wysokości, odnosząc wrażenie, że wzrok czarnej postaci prześlizguje się po nim niczym wąż. Dziwne uczucie odeszło wraz z zanikiem złowróżbnej bliskości.

Zmartwychwstanie Zwiadowcy (tom III)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz