I znów powtarzająca się rutyna. Tak bardzo miałem dość ciągłości w moim życiu, Brook ją choć na chwilę przerwał, ale nie trwało to długo, nagle zniknął. Niby wiedziałem, że wszystko z nim dobrze, ale potrzebowałem w jakikolwiek sposób jego obecności, mimo iż nie odbudowałem zaufania do niego jego obecność dawała mi poczucie spokoju. Jak zwykle wykonując uprzednio moją poranną rutynę ruszyłem do szkoły w pełni gotowy. Miałem, że ten dzień będzie lepszy od poprzedniego. Mógłby być tak miły jak weekend. Taki pełny Wyatt'a. Wszedłem do szkoły z nadzieją na to, że Brook pojawi się dzisiaj w szkole lecz jak szybko wszelkie moje nadzieję się pojawiły, tak szybko zniknęły. To nic Duff, przez wszystkie lata byłeś sam, dasz radę. Próbowałem się przekonać, ale mimo wszystko w pewnym stopniu przywiązałem się już do blondyna. Nigdy nie przywiązywałem się do nikogo zbyt szybko, jednak on był wyjątkiem. Cholernie za nim tęskniłem przez wszystkie te lata, a teraz znów mamy kontakt, dzięki czemu moje żmudne życie wydaje się nabierać więcej odcieni. Nie jest pokryte samymi szarościami, lecz są to raczej kolory podstawowe, monochromatyczne. Jednak dzięki niemu, miałem jakąkolwiek nadzieję na lepszą przyszłość. To tak jakby światło, które było przez wiele lat rozproszone dookoła obiektu zaczęło świecić na ukrywany w cieniu obiekt, odkrywając powoli jego barwy i ukryte w nim wszelkie emocje, a nawet niekiedy alegorie. Trochę zajęło mi dojście do tego, że jest już dawno po dzwonku. Nie chcąc przeżywać konfrontacji z nauczycielem angielskiego postanowiłem odpuścić sobie tą lekcję, poszedłem do biblioteki i postawiłem pouczyć się na sprawdzian z biologii. Może nie byłem najgorszy z tego przedmiotu, ale zależało mi w jakimś stopniu na ocenach więc to była najlepsza opcja na ten moment. Spędziłem tam całą lekcję powtarzając materiał, byłem w miarę przygotowany. Przerwa minęła mi dość szybko, nastał czas sprawdzianu, po napisaniu go sprawdzałem odpowiedzi po kilka razy chcąc mieć pewność, że wszystkie odpowiedzi są takie jakie powinny być. Wyszedłem z sali uprzednio oddając sprawdzian. Reszta dnia minęła mi dość spokojnie oprócz głupich uśmieszków w moją stronę czy obrażania mnie przez Sonnyego. Norma. Po szkole udałem się od razu do domu, nie miałem potrzeby przebywania dłużej w tym miejscu, dlatego chciałem po prostu wrócić do domu, okryć się kołdrą i zasnąć. Jak postanowiłem, tak zrobiłem, gdy wróciłem do domu szybko się przebrałem i dosłownie rzuciłem na łóżko szybko zasypiając.
Tak mijał mi cały tydzień, niczym jeden powtarzający się w kółko dzień. Jednak piątek był inny, niby towarzyszyło mi pozorne szczęście z powodu zbliżającego się weekendu, mimo wszystko dzisiaj było inaczej. Wstałem o wiele wcześniej niż nastawiłem co dawało mi więcej czasu, zjadłem w końcu śniadanie. Wyszedłem wcześniej do szkoły a pogoda była zaskakująco naprawdę piękna, słońce świeciło, nie było żadnych chmur, wszystko wydawało się takie idealne. Zbyt idealne. Byłem w szkole zdecydowanie za wcześnie dlatego postanowiłem wykorzystać pogodę panującą na dworze i zostałem tam siadając pod jakimś drzewem. Oparłem się plecami o pień drzewa i odchyliłem lekko głowę i przymknąłem oczy. Było bardzo przyjemnie, mógłbym siedzieć tutaj godzinami, gdyby nie to, że ludzie zaczęli się zbierać na ganku szkoły, co zakłócało mój spokój i niszczyło urok tego miejsca. Jednak póki było to możliwe postanowiłem ignorować to, do momentu, w którym usłyszałem charakterystyczny śmiech. Otworzyłem oczy by się upewnić. Tak, to Brooklyn. Nie był jednak sam, był w towarzystwie tego szatyna ze zdjęcia. Czy to właśnie jest Rye? Nie przypominam sobie by chodził z nami do szkoły, zauważyłbym go. Więc w takim razie co on tu robi? Postanowiłem się dłużej nad tym nie zastanawiać, siedziałem w tej samej pozie i obserwowałem ich. Brooklyn wyglądał zdecydowanie na szczęśliwego przy tym chłopaku. Blondyn stał teraz wtulony w niego, był uśmiechnięty, rozmawiali o czymś, oboje się zaśmiali po czym szatyn roztrzepał jego włosy, Brook odsunął się od niego z miną obrażonego dziecka i zaczął nieudolnie układać swoje włosy. Swoją drogą wyglądał uroczo. Nie, Jack, nie myślisz tak. Znów na nich spojrzałem, chłopak przytulał Brook'a. Usłyszałem dzwonek więc ociągając się jak tylko mogę wstałem z mojego miejsca i zacząłem kierować się w stronę szkoły. Znów spojrzałem na nich i pożałowałem, poczułem delikatne ukłucie w sercu, ale dlaczego?
Przecież nie byłem zazdrosny. Mogą robić co chcą, całować się gdzie chcą. Cokolwiek. Nie jestem zazdrosny.
Ruszyłem do szkoły, udałem się do odpowiedniej klasy i usiadłem w ławce mrucząc cicho typowe „Przepraszam za spóźnienie". Rozpakowałem się i skupiłem na lekcji. Brooklyn wpadł do klasy kilka minut po mnie, usiadł gdzieś na przodzie, gdyż nauczycielka traktowała to za rodzaj kary, cóż, jak kto woli. Wszystkie lekcje mijały mi dość mozolnie, Brook nie odezwał się do mnie ani razu, a ja nie zamierzałem robić tego pierwszy. Po skończonych lekcjach wyszedłem ze szkoły, zauważyłem tam tego samego chłopaka co rano był z Brookiem. Postanowiłem to zignorować i po prostu wróciłem do domu, rzuciłem plecak gdzieś w kąt swojego pokoju i położyłem się w łóżku.
Weekend spędziłem dosłownie na niczym, całymi dniami oglądałem seriale i jadłem coś co miało być śniadaniem i obiadem. Najczęściej były to suche płatki, ale to zbędny aspekt.
Po 2 dniach przerwy niestety musiałem wrócić do szkoły. Miałem nadzieję, że cokolwiek się zmieni jednak nadzieja jest matką głupich. Każdy dzień wyglądał tak samo, Brook przychodził z Ryanem, nie odzywał się do mnie cały dzień, potem Rye go odbierał ze szkoły. Piątek, znów miał nadjeść upragniony weekend, ostatnie 5 minut i mogę iść do domu. W końcu usłyszałem dźwięk oznaczający zbawienie i wyszedłem z klasy, gdy byłem już przy wyjściu poczułem, że ktoś łapie mnie za rękę.
-Hej-Powiedział, gdy się odwróciłem i uśmiechnął się.
-Umm, hej Brooklyn.
-Chciałbyś się może jutro ze mną spotkać?- Zmarszczyłem brwi niepewny tego co usłyszałem.
-Żartujesz, prawda?- Zmarszczył brwi, nie wiedząc o co mi chodzi.
-Dlaczego miałbym?- Zaśmiałem się ironicznie.
-Cholera, Brook! Ignorujesz mnie od ponad tygodnia, nagle ci się odwidziało i chcesz się ze mną spotkać? Po co? Znudziło ci się towarzystwo twojego chłopaka?- Zdecydowanie nie spodziewał się takich słów, ale nie chciałem dusić tego w sobie, chciałem jak raz być szczery co do siebie jak i do innych.
-Przepraszam Jack, masz racje, to było okropne. A tak poza tym Rye nie jest moim chłopakiem.- Uniosłem brwi, ale pokiwałem głową i postanowiłem tego nie komentować.- Naprawdę przepraszam, nie chciałem żeby tak wyszło. Proszę daj mi jeszcze jedną szansę.
-Brook wiesz, że było tych szans wiele podczas całej naszej znajomości.- Kiwa głową i spuszcza wzrok.- Ale dobrze wiesz, że nie potrafię się na ciebie gniewać.
Chłopak rozpromienił się i przytulił mnie mocno. Zaśmiałem się i delikatnie go objąłem. Chłopak odsunął się nieznacznie ode mnie i uśmiechnął się. Ma piękny uśmiech. Duff, przestań.
-Będę u Ciebie o 16:03, bądź gotowy.
-Cóż za dokładność.- Chłopak tylko wzruszył ramionami i znów mnie przytulił.
-To cześć Jack, do jutra.
-Do jutra.- Odsunął się ode mnie i poszedł gdzieś jeszcze.
Ja poszedłem do domu, byłem szczęśliwy, prawdziwe szczęśliwy od jakiegoś czasu. Nadal nie wiedziałem czym dokładnie ono było, ale wiem, że ten uroczy blondynek mi dawał jego poczucie.
Napiszcie swoje opinie
Rita xx
CZYTASZ
Routine| Jacklyn ✅
FanficJack i Brooklyn w końcu po latach udawania, że dla siebie nie istnieją, muszą się spotkać. Co wyniknie z ich spotkania? Czy ich kontakty się polepszą? Główny wątek Jacklyn poboczny Ryan.
