*THEODOR*

671 37 2
                                    

- Pan, wstajesz? - Szturchnął żonę lekko w ramię, a gdy ta kazała mu spierdalać mamrocząc pod nosem, doszedł do wniosku, że jednak nie ma co liczyć na wspólne śniadanie.

Skierował więc swoje kroki ku kuchni mając w perspektywie kolejny samotny posiłek.

Pansy nie jadała z nim od dłuższego czasu. Zauważył oczywiście, że bardzo schudła, ale musiała pilnować wagi, bo przecież modeling rządził się swoimi brutalnymi zasadami. Trzeba nosić rozmiar "0", żeby liczyć się w tym pieprzonym świecie rozkładówek i wybiegów.

Rozumiał to, nie tolerował, ale rozumiał, bo jego empatyczna, mało ślizgońska natura kazała mu popierać żonę w jej karierze. Bo ją kochał. A tak przynajmniej sobie usilnie wmawiał już od roku, kiedy zauważył, że Panny nie ma ochoty na bliższe interakcje z nim. Unika jego dotyku, rzadko się przy nim śmieje. Że momenty kiedy pokazywała dawną siebie były chwilami, gdy przesadziła z alkoholem.

Bolało go to. Ta rosnąca przepaść między nimi. Chowali się oboje w pracy, bo tak było łatwiej. Tak było wygodniej.

- Mów do mnie, Zab. - Odebrał telefon po kilku sekundach głuchych wibracji na kuchennym blacie.

Uwielbiał to, że czarodzieje w końcu otworzyli się na mugolskie technologie i urządzenia. Smartfony i płaskie ekrany LCD robiły furorę wśród magicznej społeczności. A Dean Thomas, który to wszystko zainicjował, był teraz cholernie bogaty.

- Muszę odwołać nasze spotkanie wieczorem. - Głęboki głos rozległ się po drugiej stronie. - Cal się rozchorował, zaraz pewnie złapie i Danny'ego...

Theo mruknął coś pod nosem, co miało wyrażać głębokie zainteresowanie, smutek i empatię. Nie miał jednak własnych dzieci i tak naprawdę gówno o nich widział. Nie było dla niego oczywiste, że jeden malec zaraża drugiego. No bo skąd miał o tym wiedzieć?

Przestał prosić Pansy o dzieci już dawno, niemal rok ślubie. Odkrył, że miała inne ambicje. Nie chciała powiększać rodziny. Kariera była dla niej wszystkim. Przystał na to. Nie miał wyjścia.

- Dobra. - Powiedział i sięgnął do lodówki po zimny sok. - I tak mam nawał pracy, więc...

- Świetnie. - Blaise rzucił tylko i się rozłączył.

A Theo odłożył komórkę na blat i zaparł się o niego dłońmi wzdychając.

Czasem miał wrażenie, że jego życie, że życie jego przyjaciół... Że wszystko jest nie tak.

HISTORIE - HARRY POTTEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz