- Znowu wygrałaś, ty małpo. - Zaśmiał się pod nosem widząc jak traci kolejne żelki, o które grali w Magicao.
- Robisz to specjalnie, Potter. - Odparła i wsunęła żelkowego misia do ust.
- W życiu, Misie Żelusie to moje ulubione słodycze, zaraz po Czekoladowych Żabach! - Oburzył się, ale poczuł coś ciepłego w środku na widok Panny spożywającej w jego obecności jedzenie. Nawet jeżeli to były jego ulubione żelki.
Wyglądała o wiele lepiej. Trochę przytyła, jej twarz nabrała koloru a do oczu powrócił błysk.
Ta Pansy w porównaniu do tej sprzed czterech miesięcy była pełna życia.
Nie mógł jej wtedy nie odwiedzić, nie potrafił przekonać samego siebie, że skazuje się na kolejne tortury i cierpienia. Bo nie chciał jej oglądać w takim stanie - jego serce mogłoby tego nie wytrzymać.
A wyglądała koszmarnie, jak obraz nędzy i rozpaczy. Na jej twarzy nie gościł uśmiech tylko coś przerażającego. Jakiś straszny grymas. Z kolei jej oczy... Nie chciał tego pamiętać, tego martwego spojrzenia, wypranego z emocji. Bezosobowego.
Nie wyrzuciła go jednak, może nie miała na to siły. Potem zaś sprawiała wrażenie, jakby niecierpliwie oczekiwała każdej kolejnej jego wizyty.
Przychodził najczęściej jak tylko mógł, był jednak zbyt ważną figurą w Ministerstwie i angażowało go wiele spraw i wielu ludzi.
Była też kwestia Hermiony, która ponoć całkiem nieźle już sobie radziła - tak przynajmniej donosił mu Malfoy. Był także Goldstein, który wyjechał do Nowego Jorku i nie było po nim śladu od miesiąca. Zastanawiał się czasem, czy nie uciekł na dobre z obawy przed wyrokiem.
Był też Theo... Który ostatnio rzadko bywał w dobrym humorze. Nie, w zasadzie od kilku miesięcy nie widział go uśmiechniętego. Nott jednak nie dawał wmanewrować się w jakieś poważniejsze rozmowy, bo z reguły po jednym drinku uciekał do domu zasłaniając się zaległymi sprawami i dokumentacją sądową.
A on był tutaj, w Szpitalu Świętego Munga, w towarzystwie jego żony, która zdawała się wracać do siebie.
- Oddawaj! - Powiedział nagle, gdy sięgnęła po ostatniego żelka, a on złapał ją delikatnie za rękę.
Oboje zamarli, a on odwrócił powoli jej dłoń by dojrzeć nieduży tatuaż, który miała na nadgarstku. Symbol nieskończoności, znak, który tatuowała w jego obecności przed kilkoma laty.
Kazała mu kiedyś iść ze sobą nie zdradzając celu podróży. Gdy zaś przybyli do mugolskiego studia tatuażu, bardzo się zdziwił. Ale taka była Pan - szalona, przewrotna, z głupimi pomysłami.
Mówił jej często, że ten symbol, to co nosiła na sobie każdego dnia - to jego miłość do niej. Nie żartował, był poważny. Jego deklaracje zawsze były poważne i autentyczne. Ona zaś często płakała po jego wyznaniach, bo nie potrafiła sobie z tym poradzić.
- Nic się nie zmieniło, wiesz? - Szepnął muskając kciukiem zasłoniętą tatuażem skórę.
Zadrżała pod wpływem jego dotyku, ale odwróciła wzrok. Jak zwykle, gdy zaczynał mówić o swoich uczuciach.
- Harry, proszę... - Wymruczała, ale zrobiła coś, co oboje ich zaskoczyło.
Splotła palce z jego palcami łaknąc bliskości, czułości, kontaktu z drugim człowiekiem. Człowiekiem, który kochał ją od lat. Wciąż tak samo mocno.
- Panny... - Spojrzał jej w oczy, w których zawsze się gubił, tonął w tej głębokiej zieleni.
- Nie dam już rady. - Powiedziała ściskając go mocno. - Nie mam już siły...
Oparła się o niego, o jego ramię, wtulając się w jego ciepłe ciało.
A on pogłaskał ją po głowie, a potem pochylił się nad nią i złożył na jej ustach krótki pocałunek - pełen szczęścia, smutku, pogardy do samego siebie. I tej tęsknoty, która w końcu znalazła ujście.
- Kocham cię, Pan. - Powiedział po raz setny w swoim życiu, ale tym razem skinęła sztywno i nie odwróciła głowy tylko mocniej ścisnęła jego palce.
CZYTASZ
HISTORIE - HARRY POTTER
FanfictionOto historie ich dorosłego życia - bo kogo kocha trzydziestoletni Harry Potter? Jaka jest Luna Lovegood? I co przyniosło życie Draco Malfoyowi? Chodź i zobacz.