-LUNA-

491 42 1
                                    

Tego dnia wyglądała naprawdę ładnie. A przynajmniej tak jej się wydawało.

Postanowiła zakręcić swoje długie, jasne włosy, więc opadały teraz na jej plecy miękkimi falami. Na powieki nałożyła odrobinę srebrzystego cienia, żeby wydobyć błękit oczu i go nieco podkreślić. Ale na tym zakończyły się jej fanaberie, bo jako szanowany Magomedyk nie mogła chodzić po szpitalu wymalowana jak klaun.

Ze strojem mogła trochę bardziej poszaleć, bo i tak niemal cały dzień miała na sobie medyczny fartuch. Dlatego wsunęła na tyłek obcisłe jeansy i czarny przylegający golf, bo nie lubiła na co dzień chodzić w luźnych ciuchach. Wystarczyło, że musiała nosić obszerny, bezkształtny kitel zaprojektowany, żeby zeszpecić każdą sylwetkę.

Nie darowała sobie jednak śmiesznych kolczyków, które stanowiły niemal jej znak rozpoznawczy. Dlatego w jej uszach widniały dwie czarne puchate kulki całkiem sporych rozmiarów.

- Czasem się zastanawiam, czy pacjenci biorą cię na poważnie widząc twoją biżuterię. - Miły, męski głos rozległ się tuż nad jej głową przebijając się przez gwar panujący w szpitalnej kafejce. W końcu była przerwa obiadowa, a ona postanowiła wyskoczyć na kawę, bo obiady jadała z reguły o wiele później.

- Dzień dobry tobie też, Theodorze. - Powiedziała z delikatnym uśmiechem i gestem wskazała mu krzesło stojące naprzeciw niej po drugiej stronie stolika.

Usiadł z gracją, bo był dzisiaj bardzo elegancki w czarnym garniturze i nieskazitelnie białej koszuli znajdującej się pod marynarką. Nie umknęły jednak jej uwadze jego śmieszne skarpetki, gdy nogawki podjechały mu odrobinę do góry - intensywnie zielone w żółte miotły.

- Ale serio, nie robisz zamieszania... Tym? - Wskazał na jej kolczyki z uroczym uśmiechem.

- Nie bardzo. - Pokręciła głową wprawiając swoje loki w ruch. - Ludzie, z którymi rozmawiam mają zazwyczaj większe problemy niż moje dziwne upodobania co do biżuterii. - Odparła z rozbawieniem. - Byłeś u Pansy? Myślę, że niedługo stąd wyjdzie.

Przytaknął, a z jego twarzy zniknęła wesołość.

Przyjrzała mu się badawczo, bo Theodor Nott był... Naprawdę przystojnym mężczyzną.

Wysokim, o ciemnych włosach ułożonych w schludną fryzurę i nienagannej sylwetce. Był dobrze zbudowany, co doskonale uwydatniały jego szyte na miarę ubrania - ramiona miał szerokie, tak samo jak klatkę piersiową i plecy.

No i oczy. Granatowe jak pochmurne niebo, bystre i wesołe oczy, które robiły największe wrażenie. Przynajmniej na niej.

- Tak naprawdę to chciałem z tobą porozmawiać. - Powiedział rzeczowym tonem i odszedł na chwilę by niedługo wrócić z zamówioną kawą.

- O czym? - Zapytała z zaciekawieniem i założyła kosmyk za ucho nachylając się nad swoją filiżanką.

Nie umknęło jej to, że lustrował ją uważnym spojrzeniem, od którego robiło jej się dziwnie gorąco.

- Prowadzę pewną sprawę, wiesz chyba, że jestem prawnikiem?

Skinęła, a on kontynuował:

- Obrona zasłania się niepoczytalnością psychiczną sprawcy, ale sąd zażyczył sobie opinii biegłego psychomedyka. Słyszałem, że masz na to papier. Na sądowe opinie.

Ponownie kiwnęła głową i zapytała:

- Nie ma sądowego medyka na etacie?

- Przeszedł na emeryturę i jeszcze nie znaleźli nowego. - Odparł rzeczowo i upił łyk gorącej kawy parząc sobie język. - Cholera...

Odstawił kubek na blat i wystawił język jakby to miało w czymś pomóc.

Zaśmiała się cicho na widok jego miny, a on uniósł brwi w zdziwieniu.

- Że niby jestem zabawny, Lovegood? - Zmrużył oczy i po chwili zrobił zeza.

Teraz już nie mogła się powstrzymać i roześmiała się głośno zwracając na nich uwagę połowy ludzi spożywających posiłek w kafejce.

- Zdecydowanie. - Mruknęła ocierając łzę wesołości, a on wykrzywił usta w uśmiechu.

- Co powiesz? Na tą sprawę? - Spoważniał odrobinę i odchylił się na krzesełku by lepiej jej się przyjrzeć.

Była miła, to mógł o niej powiedzieć. Jej twarz wyrażała same pozytywne rzeczy: uprzejmość, spokój i zainteresowanie. Oczy błyszczały inteligencją, a całkiem ponętne usta uśmiechały się uroczo.

Zdecydowanie była przyjemną dla oka osobą.

- Nie wiem czy znajdę na to czas... - Opowiedziała szczerze. - Mam dwa etaty, dwa szpitale, prowadzę też zajęcia w Publicznym Ośrodku Barnabasza dla trudnej młodzieży...

Theo słuchał jej z podziwem. Bo siedząca przed nim kobieta zdawała się być najmniej egoistyczną osobą jaką miał możliwość poznać.

- Proponuję walkę na argumenty. - Rzucił wesoło. - Chodź ze mną na obiad do pobliskiej knajpki, a ja przy pomocy najlepszego makaronu w mieście przekonam cię, że na pewno możesz poświęcić tej sprawie trochę swojego czasu.

- Makaron, mówisz? - Udawała, że się zastanawia. - Dobra, masz moją uwagę.

Wstali więc od stolika i ruszyli ku wyjściu, a ona po drodze zostawiła na recepcji swój fartuch.

Tego dnia nie żałowała, że ubrała się całkiem ładnie. Bo widziała to coś w spojrzeniu Theodora Notta, co mówiło, że zdecydowanie dobrze wyglądała.

HISTORIE - HARRY POTTEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz