x BLAISE x

498 38 6
                                    


Zamarł wchodząc do sypialni, bo na łóżku ze spuszczonymi z posłania nogami siedziała niewysoka kobieta o pięknych długich ciemnych włosach, które opadały miękką kaskadą na plecy i cudownych brązowych oczach, które śmiały się do niego uroczo.

- Kopę lat, Blaise. - Powiedziała wesoło i zaprosiła go gestem, żeby usiadł na fotelu stojącym niedaleko dużego, rzeźbionego w ciemnym drewnie łóżka, które od dłuższego czasu dzielił z Ginny.

Usiadł posłusznie nie mogąc oderwać spojrzenia od postaci, która znajdowała się tak blisko niego, niemal na wyciągnięcie ręki.

Nie był w stanie wydusić z siebie jednak ani słowa, patrzył tylko na nią niedowierzającymi oczami, bo jego mózg musiał płatać mu figle. To przecież było niemożliwe...

- Nasi synowie rosną jak na drożdżach. - Powiedziała z uśmiechem. - Dobrze o nich dbasz, skarbie.

Skinął tylko głową, nadal nie będąc wstanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

- Cal jest taki wrażliwy, ma to chyba po mnie... Za to Dan... To cały ty. Ma twój rozsądek. - Mówiła, a z jej ust nie znikał ten piękny uśmiech, który kiedyś spowodował, że się w niej zakochał.

- Wyrosną na mądrych ludzi. A to dzięki tobie. - Mrugnęła do niego i podniosła się wstając na równe nogi i zrobiła dwa drobne kroki by zatrzymać się przed nim.

Wyglądała dokładnie tak, jak zapamiętał - szczupła, o owalnej twarzy, długiej szyi i wąskich biodrach. To właśnie te wąskie biodra były przyczyną jej trudności z donoszeniem ciąży, a w efekcie, po wywołanym sztucznie porodzie, śmierci z powodu powikłań.

No właśnie. Przecież Alaia Zabini nie żyła niemal od siedmiu lat. Nie mogła więc tu być.

- Jesteś duchem? - Zapytał w końcu i spróbował jej dotknąć, ale jego dłoń przeszła przez nią jak przez mgłę. Poczuł tylko jakieś dziwne napięcie na palcach. Nie chłód. Więc...

- Nie jestem duchem, Blaise. Jestem marą, wytworem twoich snów. - Odpowiedziała cicho. - Czekałam aż będziesz gotowy.

- Gotowy na co? - Mruknął, bo chyba stracił zmysły.

Był zbyt racjonalnym mężczyzną by wierzyć w cokolwiek, czego nie dało się zmierzyć lub rzeczowo udowodnić.

- Żeby pozwolić mi odejść. - Odparła i znów od niego odeszła, tym razem podchodząc do okna, gdzie mógł zauważyć jak światło przebija przez kontur jej sylwetki.

- Ally, ja... - Rzucił nagle, bo jego serce zabiło mocno jakby dopiero zdało sobie sprawę z tego, co miało właśnie miejsce.

- Ja też cię kocham, Blaise. Zawsze będę. Ale nie możesz zamykać swojego serca ani duszy. One są potrzebne komuś innemu. Ginny to dobra kobieta, dobrze się tobą zajmie. - Powiedziała stanowczym głosem i zaczęła się odwracać w kierunku światła.

- Alaia! - Krzyknął podrywając się z fotela, bo nagle postać jego zmarłej żony zaczęła się rozmywać, stapiać z tłem. A ostatnią rzeczą, którą zobaczył był jej zadowolony uśmiech.

- Blaise. Blaise! Obudź się! - Drobna dłoń Ginny spoczęła na jego ramieniu potrząsając nim mocno.

Otworzył oczy i usiadł gwałtownie na łóżku.

Znajdował się w swojej sypialni, która skąpana była w półmroku. Przez źle zasłonięte okno wpadały pierwsze promienie słońca, bo właśnie nadchodził świt.

- Wszystko w porządku? - Zapytała cicho. - Strasznie się rzucałeś przez sen. Miałeś koszmar?

Jej głos był kojący, pełen troski i czegoś mocniejszego. Czegoś, czego nie chciał definiować.

Bo się bał. Bo nie rozliczył się z przeszłością.

- Tak, wszystko w porządku. - Odparł i przyciągnął ją do siebie tak, by mogła oprzeć głowę na jego szerokiej klatce piersiowej.

- Serce strasznie ci wali. - Mruknęła przykładając ucho do jego piersi i gładząc palcami skórę jego brzucha. - To był bardzo zły sen? Możesz mi powiedzieć.

- Nie był taki najgorszy. - Powiedział i przyciągnął ją bliżej do siebie zaciskając dłoń na jej plecach.

- Mam jednak wrażenie, że... - Zaczęła, ale przerwał jej swoim ciepłym, karmelowym głosem:

- Ginny, nie jestem typem, który zna piękne słowa i wyraża uczucia za ich pomocą. Nie umiem tak. Jestem prostym facetem, trochę staroświeckim, ale potrafiącym doceniać dobre rzeczy w swoim życiu.

Rudowłosa kobieta słuchała go z uwagą, bo rzeczywiście Blaise nie był zbyt wylewny. W większości przypadków musiała się domyślać, co czuł i myślał. W kontakcie twarzą w twarz był trochę wycofany, kiedyś gdy głównie rozmawiali nocami przez telefon było jej łatwiej. Teraz jednak musiała go rozszyfrowywać na każdym kroku.

- A ty jesteś jedną z nich. Najwspanialszą kobietą, która mogła stanąć na mojej drodze. Jesteś cudowną osobą, świetną przyjaciółką dla moich synów. Jestem bardzo wdzięczny, że cię mam. - Zmusił ją by na niego spojrzała swoimi wielkimi błękitnymi oczami. - Kocham Cię. - Dodał i pocałował ją lekko, a ona przywarła do jego ust czując jak serce jej rośnie pod wpływem jego wyznania.

Po ponad dwóch latach w końcu jej to powiedział. Opłacało się czekać.

- Ja ciebie też kocham, Blaise. - Odparła wtulając się w jego ogromne, mahoniowe ciało.

Tego dnia nastąpił przełom w ich życiu. Wszystkie zdjęcia Alai Zabini zostały zdjęte ze ścian i kominka i wsunięte w karty rodzinnego albumu.

Przeszłość została rozliczona i zamknięta.

HISTORIE - HARRY POTTEROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz