Kraków. Wiosna na dobre zagościła w tym wyjątkowym mieście. Odkąd pamiętam, uwielbiałam tu przyjeżdżać. Ale nigdy nie pomyślałam, że będę tutaj mieszkać. Życie jednak pisze niespodziewane scenariusze. I tak, trafiłam miesiąc temu do Krakowa razem z Anią, moją przyjaciółką. Obie postanowiłyśmy, że pora na zmiany. Pora na to, żeby wziąć życie w swoje ręce. Żeby otworzyć się na nowe doświadczenia, znaleźć swoje miejsce na ziemi. Żeby żyć! Kraków, to bez wątpienia magiczne miejsce. Wiadomo, zawsze znajdą się jakieś minusy, ale dlaczego nie skupić się na plusach? Jest tu tyle miejsc do odkrycia. Tyle możliwości, tyle opcji. Tylu facetów! Co prawda, na razie żadni się na naszej drodze nie pojawili, ale wszystko w swoim czasie. Dziś mamy fajrant. Ania ma wolne od pracy, ja też, jest piątkowe popołudnie, więc okupujemy naszą ulubioną miejscówkę, którą znalazłyśmy niemal kilka dni po wprowadzeniu się do naszego małego, acz przytulnego mieszkania. Bulwary nad Wisłą, o tak. Leżymy więc sobie na kocyku, mamy koszyk z jedzeniem. Ania czyta książkę, ja leżę na brzuchu i rozwiązuję krzyżówki. Jest ciepło, słonecznie, coś pięknego. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że nagle, ni stąd ni zowąd, ktoś daje mi klapsa w tyłek! Natychmiast się podrywam. Ania też się podnosi. Wszystko dzieje się tak szybko. Widzę jakiegoś typa, który wraz ze swoim koleżką odchodzi sobie, jak gdyby nigdy nic, nawet nie patrząc w naszą stronę.
-Ania?! Czy Ty to widziałaś?!
- Co za burak! Chyba tego tak nie zostawisz? – Pyta przyjaciółka, a ja kiwam głową i idę za tym gościem.
- Ej, cwelu! Co ty sobie wyobrażasz, co?! – Szarpię go za ramię i muszę spojrzeć na tą jego parszywą gębę.
- Uuuu, co mała? Podobał Ci się klaps? Chcesz więcej? – Ten typ zaśmiewa się do swojego kumpla, a mnie krew zalewa.
- Słuchaj, palancie, może grzeczniej, co?!
- Zluzuj, laska. – Cwany uśmiech znika z jego twarzy, kiedy łapie mnie za rękę.
- Ała, boli! Puść mnie! – Próbuję się wyrywać, ale on ściska mnie jeszcze mocniej. Będzie siniak.
- Hej, zostaw ją! – Słyszę nagle jakiś męski głos, gdzieś za swoimi plecami. Nie mam pojęcia, kto to.
- A Ty, lamusie, co? Guza szukasz? – Obleśny typ puszcza mnie natychmiast i doskakuje do tego chłopaka, który znalazł się już za mną. Odwracam się szybko, mam złe przeczucia.
- Zostaw ją. Grzecznie Cię proszę. – Ostrzega mój „wybawca", czym rozwściecza tego gościa.
- Nie mów mi, jak mam żyć, baranie! – Warczy zbir i w jednej sekundzie, jego pięść ląduje na twarzy tamtego miłego chłopaka. Ten upada na trawnik, a bandzior wraz z kolegą biorą nogi zapas i uciekają tak szybko, że nie jestem w stanie zrobić nic.
- Ała... - Słyszę ciche jęknięcie i schylam się.
- Jezu, przepraszam...? – Dukam nie wiedząc, jak się zachować.
- Jasna cholera! – Ania podchodzi do nas, łapiąc się za głowę.
- Dzwoń po karetkę, policję, straż! – Piszczę, czując, że zaraz się popłaczę. Przeze mnie jakiś obcy gość dostał po gębie!
- Nie, nie. Nie dzwońcie. – Ten chłopak podnosi się do pionu. Na szczęście nie krwawi tak mocno, co dostrzegam dopiero teraz. I dopiero teraz dociera do mnie, kto to jest.
- Ekhm. – Ania chrząka i wybałusza oczy.
- Eeeee... - Mrugam szybko, jakby to miało coś zmienić. Ja chyba śnię. To się nie dzieje naprawdę.