24. My heart's not going anywhere...

204 8 1
                                    

Niewiarygodne jak szybko powiększa się mój brzuch. Momentami odnoszę wrażenie, że rośnie w oczach. Apetyt wciąż mam za troje, ale bywają dni, że dokuczają mi jeszcze nudności. Oprócz tego puchną mi też kostki u nóg i czasem nie mam sił, żeby wyjść z łóżka. Miewam huśtawki nastrojów i dziwaczne zachcianki, które zawsze wydawały mi się bujdą. A mój ukochany znosi to wszystko tak dzielnie, że to jemu należeć się będą gratulacje po porodzie. Właściwie, to należą mu się już nawet teraz. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego partnera i mężczyzny, który będzie ojcem moich dzieci.

W czwartkowy wieczór wyleguję się z książką, oczywiście na cudownym tarasie, który stworzył dla mnie Dawid. Czekam na niego, bo jest jeszcze w studiu nagrań. Zaczyna się zachód słońca, czyli moja ulubiona pora. Odkąd tu mieszkam, niemal codziennie obserwuję przepiękne spektakle przyrody i robię mnóstwo zdjęć. Nie ma dwóch takich samych zachodów. Każdy z nich jest wyjątkowy. A ten dzisiejszy zapowiada się równie obiecująco. Odkładam książkę i sięgam po telefon. Niebo przybiera barwę krwistej czerwieni. Zawsze obiecuję sobie, że zrobię tylko kilka fotek. To przecież w zupełności wystarczy. Ale tym razem też jest jak zwykle. Nie wiem, kogo ja chcę oszukać. Zrobiłam już chyba ze dwadzieścia ujęć. Parskam śmiechem, tak bardzo siebie samą rozbawiłam. Dawid się nie odzywa. Pewnie jeszcze pracuje. Zapadam się w fotelu i przymykam powieki. To silniejsze ode mnie. I nawet nie wiem kiedy odpływam. Śni mi się, że idę przez łąkę. Tą samą, na której wyznałam Dawidowi miłość, tuż u podnóża Tatr. Słońce chowa się już powoli za horyzont, malując niebo kolorami tak zjawiskowymi, że aż zapiera dech w piersiach. Mam na sobie białą sukienkę. Jest koronkowa i przepiękna. Prosta, ale cudowna w tej swojej prostocie. W rękach trzymam bukiet polnych kwiatów. I wtedy go dostrzegam. Jest ubrany w elegancki, ciemny garnitur, który leży na nim wprost idealnie. Mój Dawid. Stoi tyłem i podziwia pasma gór, ale gdy tylko słyszy kroki odwraca się w moją stronę. Uśmiech rozjaśnia jego twarz. Bóg jeden wie, jak bardzo kocham tego człowieka. Przyspieszam, niemal biegnę. Chcę być blisko niego. W jego ramionach. W mojej bezpiecznej przystani. Nasze usta odnajdują do siebie drogę. Ta chwila mogłaby trwać wiecznie...

Przebudzam się, gdy Dawid przykrywa mnie kocem. Tak mi się przynajmniej wydaje. On naprawdę tu jest, czy to wciąż mi się śni?

- Dawid? – mruczę, gdy ciemnowłosy gładzi mnie po policzku. Wciąż mam przed oczami tą łąkę i to szczęście wymalowane na twarzy ciemnowłosego.

- Jestem. Uśmiechałaś się przez sen. Co Ci się przyśniło? – pyta, kładąc ciepłą dłoń na moim brzuchu.

- Nie co, a kto. Ty, Dawidziu.

- Naprawdę?

- Obudziłeś mnie w takim momencie... - wzdycham cicho, uśmiechają się na samo wspomnienie.

- Niech zgadnę... - Dawid czyta ze mnie, jak z otwartej książki. Przysuwa się bliżej i jego usta spotykają moje.

- Dokładnie tak – uśmiecham się, gdy musimy w końcu zaczerpnąć powietrza. – Jak Ci minął dzień, Skarbie?

- Ta płyta będzie niesamowita. Zresztą sama wiesz, bo już słyszałaś co nieco. A to wszystko dzięki Tobie.

- Hej, przecież to Ty tu jesteś artystą, Kochanie.

- Ale każdy artysta potrzebuje inspiracji. Ty jesteś moją, Słońce – Dawid schyla się i całuje mój okrąglutki brzuch. – I ta dwójka też.

- Zanim się znowu rozkleję ze wzruszenia, chodź do kuchni. Podgrzeję Ci kolację – mówię szybko i biorę Dawida za rękę. Muszę przyznać, że ja też znowu zgłodniałam. 

Gdy już leżymy w łóżku, Dawid jak zawsze wieczorem przytula głowę do mojego brzucha i śpiewa dzieciom na dobranoc. Za każdym razem mnie to rozbraja. Teraz też emocje biorą górę.

On jej i ona jemu pięknem dniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz