Autor: MaryWitcher
Tytuł: Spacer w pokrzywach
Fandom: Harry Potter
Nie sądziłam, że do kolejnej recenzji siądę już następnego dnia. Odczuwałam taką pewną nieufność do samej siebie, czy na pewno nie zajmie mi to miesiąca lub dwóch. Moje obawy okazały się całkowicie nietrafione, a dzisiejszy poranek spędziłam na pochłanianiu zgłoszonego fanfiction.
Co do okładki będę brutalnie szczera – jest okropna. Tym bardziej mnie to dobija, ponieważ nie zajrzałabym przez nią do środka historii, a w efekcie wiele bym straciła. Nie przyciąga wzroku w żadnym stopniu i co na nią spojrzę, mam ochotę sama natychmiast się jej pozbyć.Rozstanie z Harrym zmieniło Pansy. Zrezygnowała z magii, a przeszłość odrzuciła w niepamięć. Utkwiła w szarej rutynie, traktując wspomnienia jak koszmary, a dawnych przyjaciół jak wrogów. Niespodziewane zaproszenie na arystokrackie salony może jednak wiele zmienić. Będzie musiała poradzić sobie nie tylko z odnalezieniem się w zapomnianym świecie czarów, ale przede wszystkim z własnym złamanym sercem.
Opowieść o goryczy, smutku i cierpkim smaku bólu, które zatruwają każdy dzień i zabierają siłę do walki. Jak to jednak mówią - przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny, a osamotnione serce potrzebuje jedynie ciepła drugiej osoby.
Opis początkowo mnie przeraził, ale to dlatego, że nie byłam pewna, czy jestem przygotowana na dramę w nadmiernej ilości i spodziewałam się najgorszego. Gdy czytam go ponownie – już po lekturze – uważam, że pasuje idealnie i oddaje wszystko, co powinien.
Przede wszystkim kupuje mnie już sam początek – uwielbiam Hansy, więc oczekiwałam od tekstu naprawdę sporo i w końcu, po wzięciu głębokiego wdechu, weszłam w historię wyjątkowo entuzjastycznie.
Obserwujemy los Pansy, a zaczynamy towarzyszyć jej po rozstaniu z Harrym. Patrzymy na kobietę zmarnowaną, odrętwiałą, która wyraźnie nie radzi sobie z życiem, czy raczej samą sobą. Pansy pracuje w księgowości, osadziła się w mugolskim świecie i stara się jakoś związać koniec z końcem. Wiemy, że to, co posiada aktualnie, nie przyszło do niej samo, a gdzieś po drodze zniknęła Parkinson, jaką znamy z oryginału. Nie ma już w niej tej pewności siebie, sarkazmu i siły.
Może to właśnie to sprawiło, że opowiadanie czytało mi się tak… dobrze. Bo choć fabularnie nie jest nie wiadomo jak górnolotne, bowiem otrzymujemy dokładnie to, co zapowiedziane zostało w opisie – powrót starej Pansy i jej wyjście do ludzi – to coś sprawiło, że pochłonęłam całość za jednym podejściem.
Sama Pansy to filar tej historii i jej największy atut. W połączeniu z nietypowym, ale ładnym, stylem dostajemy kawał porządnego tekstu, ale coś widzę, że się zapędzam i wypadałoby zacząć od początku :)
Jak wspomniałam w kwestii fabularnej próżno szukać większej akcji, nie jestem nawet pewna, czy wpasowałaby się ona w klimat opowiadania. Pansy wychodzi na prostą powoli i jeszcze długa droga przed nią. Rozstanie z Harrym zniszczyło ją doszczętnie i jest to widoczne. Nie jest na szczęście ukazane w sposób sztuczny i ordynarny, muszę przyznać, że Autorka doskonale panuje nad tym, by z Parkinson nie zrobiła się sztuczna Drama Queen. Te drobne gesty, jak szczypanie czy wbijanie paznokci we wnętrze dłoni, sprawiają, że możemy poczuć, iż Pansy walczy; z tym, by nie dać po sobie znać, jak wielkim wrakiem człowieka się stała, choć otoczenie doskonale to wie, bowiem zaniedbanie kobiety widać z kilometra.
Z pomocą, o ile mogę to tak określić, przychodzą siostry Greengrass, czy raczej Dafne ze swoim nadchodzącym zamążpójściem. Nie zabrakło ukazania arystokratycznych zwyczajów, ograniczeń nałożonych na kobiety i wymagań ze strony rodziców, którym nie każdy jest w stanie się przeciwstawić, a chęć życia w dobrobycie góruje nad potrzebą niezależności i poznania smaku prawdziwej miłości. To właśnie Dafne jest tego idealnym przykładem, jak i obrazem tego, czym mogła stać się Pansy. W tym wszystkim starsza z sióstr i tak zaskarbiła sobie moją sympatię, czego nie mogę powiedzieć o młodszej – notabene o wiele sympatyczniejszej. Pomimo że Astorii bliżej do normalnego, szarego człowieka niż Dafne, nie mogłam nie zgodzić się co do niej z Nottem, a jej zachowanie w towarzystwie Draco jakoś mnie… dobijało.
Z kolei Teodor, który daje się udobruchać i odnawia znajomość z Pans pomimo tego, że kobieta niegdyś zniknęła z jego życia, był postacią, która naprawdę chwyciła mnie za serce. Jego zauroczenie w jednej z sióstr było niemal tak bolesne, jak miłość Parkinson do Harry’ego i było mi go tak ogromnie żal, że gdyby nie pewien Nieznajomy, kibicowałabym temu, by finalnie byli z Pansy razem.
No i owy Nieznajomy. Nie będę mówić, kto nim był, to byłby zbyt okrutny spoiler, który odebrałby potencjalnym czytelnikom zabawę na nich czekającą. Ale nie mogę go pominąć. Pansy poznaje człowieka mimochodem, choć mogę jedynie spekulować, że mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z tego, do jakiego autobusu wsiada. Natykają się na siebie jeszcze na Pokątnej, Pansy zostaje obdarowana prezentem, aż w końcu spotykają się na balu organizowanym przez Dafne. I tu… coś się podziało. Coś, czego się nie spodziewałam, szczerze mówiąc, i jednocześnie taki nagły rozwój wydarzeń mnie zadowolił, jak i pozostawił pewien niedosyt.
Potrzeba bliskości drugiej osoby u Parkinson jest niezaprzeczalna i z pewnością przyćmi jeszcze nie raz zdrowy rozsądek, nie jestem jednak jeszcze pewna motywu, który kierowało Nieznajomym w zbliżeniu się do niej aż tak. Czy była to jedynie chęć utarcia nosa Potterowi… Ale przecież to byłoby bez sensu. Mogę jedynie spekulować, niemniej jego inicjatywa co do pocałunku wydała mi się zbyt nagła. Jednocześnie radował się mój wewnętrzny fangirl, bo i tak mi się podobało. Niestety jako recenzentka nie mogłam tego nie wytknąć. Pairing ten sam w sobie jest co najmniej niespotykany, nie uznaję tego jednak bynajmniej za minus, wręcz przeciwnie. Wyszedł on o dziwo bardzo naturalnie, choć to chyba urok Nieznajomego tak oddziaływał na czytelnika.
Powolne stawanie na nogi Pansy wyszło wiarygodnie, a momenty, w których przebijał się jej dawny pazur, były jednymi z moich ulubionych, zabrakło mi jednak jednej ważnej rzeczy, która nie pozwoliła mi się całkowicie cieszyć. Przez osiemnaście rozdziałów nie dowiedziałam się, co konkretnie zaszło między nią a Harrym i za każdym razem, gdy pojawiło się jakieś nawiązanie do tej sytuacji, czułam niedosyt i powoli rosnącą irytację. W końcu ile można czekać?
Jednak, ponieważ historia zaraz trafi na listę moich ulubionych, wykażę się cierpliwością, w nadziei, że w końcu dowiem się, co tam się podziało.
Muszę wspomnieć jeszcze o stylu, który trafił w moje gusta. Tekst jest ładny, zadbany i choć przeważają w nim opisy uczuć, ani razu nie odczułam znużenia. Czytało mi się bardzo płynnie i szybko, co jest dla mnie ogromnym plusem, ponieważ niestety nie mam nieograniczonego czasu, który mogłabym poświęcić wattpadowi.
Mogę z czystym sercem polecić Spacer w pokrzywach. Jest to jedno z lepiej napisanych fanfiction o Pansy, z jakim się zetknęłam i cieszę się, że udało mi się na nie trafić. Jeśli ktoś szuka historii przepełnionej emocjami i walką z samym sobą, to ta będzie strzałem w dziesiątkę. Mogę życzyć już jedynie dużo weny, a ja idę w kącie czekać na kolejny rozdział.
Kagami
CZYTASZ
Alko Recenzje |fanfiction|
RandomPiszesz i lubujesz się w tym "okropnym" gatunku, jakim jest fanfiction? My też! Dlatego tym razem przychodzimy pełne chęci, by podzielić się radą i przeczytać Twoją twórczość. Zapraszamy do naszych fanfikowych recenzji!