9. Dziwny sen

208 9 3
                                    

Otworzył oczy przekonany, że właśnie miał najdziwniejszy i najwspanialszy sen na świecie. Uśmiechnął się i od razu poczuł ból policzka. Wciągnął głośno powietrze i poczuł intensywny, piękny zapach. Rozejrzał się po pokoju, który zdecydowanie nie był jego własnym. „Czyli to jednak nie był sen" pomyślał i z niemałym wysiłkiem usiadł na łóżku. 

Na szafce obok leżał ręcznik, czysta koszulka i karteczka „ łazienka drugie drzwi po lewej". Szybko wstał i ruszył we wskazanym kierunku. Po drodze rozejrzał się nieco. Dom był bardzo ładnie urządzony. Białe i szare ściany, ciemnobrązowe deski na podłodze. Mnóstwo kolorowych obrazów i przede wszystkim okna, wpuszczające mnóstwo światła. Wszedł do równie estetycznej łazienki. Wziął szybki zimny prysznic dokładnie zmywając pozostałości wczorajszego spotkania z Ryanem. 

Gdy owinięty ręcznikiem stanął przed lustrem nie mógł ukryć obrzydzenia. Wielki siniak na brzuchu, kolejny na lewym policzku i rozcięta prawa brew. I jak on ma się tak Louisowi pokazać? Skarcił się za tę myśl. Przecież wczoraj na pewno wyglądał gorzej. 

Kręcąc głową ubrał się i wrócił do sypialni. Była imponująca. Jedna ze ścian była całkowicie przeszklona i ukazywała niekończący się las. Harry westchnął, bo zawsze marzył o takim widoku. Pościelił po sobie łóżko i ostrożnie zaczął schodzić po schodach. Jakimś cudem dotarł do kuchni, gdzie już czekało na niego śniadanie i kawa. 

Z jednej strony, bał się zobaczyć Louisa po tym co wczoraj zaszło i cieszył się, że go nigdzie nie zastał. Z drugiej był trochę rozczarowany. Jego nastoletnia strona miała nadzieję, że to nie był jednorazowy pocałunek. O jak bardzo się mylił. 

Harry właśnie kończył posiłek, gdy drzwi wejściowe się otworzyły. Tomlinson wszedł. Miał na sobie dresy i biały t shirt. W uszach sterczały słuchawki, a włosy kleiły się do czoła od potu. Biegał. Wkroczył do kuchni i nie zwracając uwagi na gościa wyjął butelkę wody z lodówki.

-Cześć -Powiedział niepewnie Styles. Szatyn skierował na niego wzrok i tak jak Harry się spodziewał, był on zimny i obojętny. Nie siląc się na odpowiedź Tomlinson opuścił pokój, wbiegając po schodach. Harry nie miał pojęcia co zrobić. Czekać? Dzwonić po kuzyna? Taksówka? Autobus? Przecież jest dziesiąta rano, nic mu się nie stanie. Siedział chwilę bez ruchu. Postanowił jednak wstać. Umył po sobie naczynia i ruszył w stronę drzwi szukając swoich conversów.

-Co ty odpierdalasz?- Usłyszał za plecami szorstki głos.- powtórki ci się zachciało?- „tak" pomyślał Harry.

-Nie.- Powiedział, spuszczając głowę.- Nie chciałem robić ci dłużej problemu. Miałem wrażenie, że nie podoba ci się moja obecność tutaj.- Dodał ciszej. 

Louisa „tylko trochę" zabolały jego słowa. Ale nie dał nic po sobie poznać. Przecież wszystko sobie przemyślał biegając przez trzy godziny po lesie. Wszystko!

-Problem to mi zrobisz jak ci debile cię zabiją.- Trochę dwuznacznie to zabrzmiało, więc sprostował.- Liam by mnie obdarł ze skóry. 

Milczeli chwilę niezręcznie. 

- Chodź, odwiozę cię- Tomlinson podszedł do chłopaka z kluczykami do auta w ręku. Zatrzymał się przy drzwiach, chwycił brodę młodszego i uniósł ją. Nie był to delikatny dotyk. Nie był tym samym, co wczoraj.

-Pięknie nie wygląda, ale będziesz żył.- Skomentował krótko. Brunet tylko kiwnął głową i opuścił dom za gospodarzem. Gdy tylko wsiedli do Porche, Harry od razu spojrzał na tylną kanapę.

-Przepraszam.- Wyszeptał, widząc spore plamy własnej krwi.- Mogę pomóc to jakoś doczyścić.

-Nie pierwszy nie ostatni raz. Dam radę.- Mruknął w odpowiedzi Louis. 

Jechali w ciszy. Bardzo niezręcznej. Styles miał tyle pytań, ale wiedział, że na zdecydowaną większość nigdy nie otrzyma odpowiedzi. Po dwudziestu minutach byli na miejscu. Siedzieli chwilę bez ruchu. Obaj widzieli, że to ostatnia chwila spokoju przed burzą nazwiskiem Payne. Ostatnia okazja na pytania.

-Czy my?- Zaczął Harry zanim zdążył ugryźć się w język. Louis spojrzał na niego. W jego oczach na sekundę pokazał się błysk, czegoś co można by nazwać czułością. Ale szybko zgasł.

-Tak, ale nie wyobrażaj sobie za wiele gówniarzu. Czego się nie zrobi, żeby pocieszyć zbitego psa?- Zakpił. 

I tego brunet bał się najbardziej, że wczorajsza troska była wynikiem litości. Przytaknął na znak zrozumienia i wyszedł z samochodu. Gdy tylko znaleźli się w przedpokoju naskoczył na nich wkurzony Liam.

-Ja pierdole jak ty wyglądasz, dzieciaku.- Harry stwierdził, że „mamo" nie było najgorszym przezwiskiem.- Czy nie wyraźnie powiedziałem, że masz nigdzie po ciemku nie łazić?!

-Przynajmniej odzyskał to.- Louis odezwał się wyciągając z kieszeni kolorową naklejkę.

-Na chuj mi teraz ona.- Warknął Payne, ale wziął kawałek papieru z wyraźną ulgą, ku rozbawieniu swojego przyjaciela.- A ty się tak nie ciesz, kretynie. Gdzie te twoje jebane obietnice, że będziesz go pilnował „włos mu z głowy nie spadnie" jasne kurwa. Tak to z tobą jest Tomlinson, że przy tobie ludziom spadają włosy z głowy.- Przegiął i dobrze o tym wiedział. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, szatyn wyszedł. Chwilę później wrócił i rzucając pod stopy Liama swoją jeansową kurtkę powiedział

-Myślałem, że jesteśmy braćmi.- W jego głosie nie było jadu, nie było złości, nie było nawet agresji, był tylko smutek. Za chwilę usłyszeli tylko warknięcie Jane i pisk opon. Harry stał próbując cokolwiek zrozumieć, ale nie miał pojęcia co się właśnie stało. Wiedział, że dużo.

-Zjebałem.- Jęknął zrezygnowany Payne, siadając ciężko na schodach.

-Ale stary ja nic nie rozumiem, przecież mi się nic nie stało i koniec końców Louis mi pomógł.

-Tu nie chodzi o Ciebie Harry. To sprawa po między nami.- Westchnął smutno.

-Ok, a co to znaczy, że on zostawił tu kurtkę?

-To znaczy, że serio zjebałem, mamo. 

I'll drive all nightOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz