-- Wielki Dzień - -

40 2 0
                                    


Po tej jakże niezwykłej wizycie w domu państwa Jagieńskich, coś się zmieniło. Małgosia niby z każdym dniem zyskiwała nowych sił, lecz jej uśmiech zyskał sztucznej barwy. Już nie była tą uśmiechniętą od ucha do ucha dziewczyną, lecz stała się obojętną, ze smutnym wyrazem twarzy kobietą, która dużo przeszła. Mam nadzieję, że kiedy tylko wyjaśni się zagadka znikającego Franka, na pewno powróci stara, dobra przyjaciółka Gosia. Oby ta historia znalazła szczęśliwe zakończenie...

  Przez ostatnie tygodnie byłam tak pochłonięta przygotowaniami do ślubu mojego brata, że całkowicie straciłam głowę do nauki na moje komplety. Na szczęście, po rozmowie z wyrozumiałym profesorem Drzewieckim, mogę opuścić jego zajęcia na nie dłużej niż miesiąc. Rozumie, że mamy trudną sytuację i jakoś z jej powodu stał się bardziej otwartym i ciepłym profesorem. Jeszcze przed wojną, był zimny i czasem arogancki, dlatego jestem mile zaskoczona jego przemianą. Wojna rzeczywiście zmienia człowieka i udowadnia mi to na każdym kroku.

  Aktualnie stoję przed kościołem, w którym za moment mój brat połączy się więzem małżeńskim z moją przyjaciółką. Ten dzień wyobrażałam sobie zupełnie inaczej. Przede wszystkim nie sądziłam, że weźmie ślub zimą. Pomimo grubego bolerka, który sięga mi do wysokości pasa, jest mi tak okropnie zimno, że przeczuwam chorobę. Jeżeli jutro nie obudzę się z bolącą głową i katuszą gorączki, będę naprawdę zadowolona. Ponadto nie myślałam, że pobierze się w czasie wojny. Byłam prawie pewna, że jako racjonalny człowiek, za którego uchodził, weźmie ślub po wojnie. Ale cóż, nie ma co narzekać. Ważne, aby cieszyć się jego szczęściem i wspierać go na nowej drodze życia.

  Na ślub zaprosiliśmy tylko najbliższe osoby. Matka nie chciała niepotrzebnych komplikacji związanych ze zbyt hucznym weselem, ponieważ Niemcy ostatnio znów zaostrzyli obostrzenia. Zaprosiliśmy tylko państwa Jagieńskich, którzy byli dla nas jak rodzina oraz tylko pięć osób od strony Jasi, w tym jej mamę. Ponadto Jurek się uparł, że pragnąłby zaprosić dwóch swoich najlepszych przyjaciół,  Antka i Smutnego. Chyba nigdy się nie dowiem, jak ma w rzeczywistości na imię. Poza tym, zaprosił majora Białego, ponieważ ostatnio bardzo się ze sobą zżyli.

  Podczas ślubu, wciąż trzymałam moją mamę za rękę, ponieważ nie potrafiła poradzić sobie z potopem łez szczęścia. Wciąż się uśmiechała i nie byłam pewna, czy przypadkiem nie bolą ją od tego policzki. Była ubrana w zielony komplet: dopasowaną spódnicę za kolano oraz butelkową marynarkę. Na głowie miała skromny berecik, obity kilkoma perełkami. Od zawsze mi się on podobał, ale nigdy nie zdałam się na odwagę go pożyczyć.
— Chciałabym, aby ojciec tu był. — powiedziała szeptem, kiedy tylko para młoda zakładała na swoje dłonie obrączki. Jasia wyglądała dziś tak pięknie w śnieżnobiałej sukni ślubnej. Może i bez bukietu kwiatów w ręku, ze względu na porę roku, ale blask i piękno materiału jej odzienia wszystko rękopensował. Miała długo rękaw oraz została wykonana z delikatnej, zdobnej siateczki. Aby nie zmarzła, miała na sobie białe, puchate bolerko, lecz nie wiem, czy dawało choć odrobinę ciepła.
— Na pewno nas teraz widzi i jest szczęśliwy. — odpowiedziałam szeptem, patrząc na zmęczoną twarz mojej rodzicielki. Później nie odezwałyśmy się ani słowem, ponieważ każda z nas przeżywała tą pamiętną chwilę.

  Ślub Jasi i Jurka był z pewnością jednym z najbardziej szczęśliwych momentów podczas wojny. On, wprowadził nieco słońca do naszej szarej rzeczywistości. Patrząc na to wydarzenie mogę teraz śmiało stwierdzić, że ślub podczas tego trudnego czasu, był najlepszym pomysłem, na jaki się zdecydowaliśmy. Choć na moment mogliśmy zapomnieć o codziennych trudach życia. W umysłach każdego z nas na pewno wybrzmiało zdanie: jakby nie było wojny.

  Niestety, sielanka nie trwała zbyt długo, ponieważ od razu po wyjściu z kościoła w cudownych nastrojach, zauważyliśmy niemiecki patrol. Na moment, cała gromadka zamarła, wsłuchując się w silnik pojazdu zielonych. Moja matka, która wciąż nie odstępowała mojej ręki nawet na krok, jeszcze bardziej ją ścisnęła. Obok siebie zauważyłam Antka, który bacznie obserwował każdy ruch uzbrojonych żołnierzy. Przez moment, cały patrol zastygł i rzucił w kierunku pary młodej kilka słów, które miały oznaczać życzenia na nowej drodze życia. Niestety, nic nie zrozumiałam z ich bełkotu, ponieważ stałam na szarym końcu. Po chwili odjechali, a całe zgromadzenie odetchnęło ulgą.

Dziewczyny nie strzelająOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz