- Pola, otwórz. - usłyszałam głos Kuby, który dobiegał z drugiej strony drzwi. - Chce porozmawiać, proszę.
- Ale ja nie chce. - wytarłam policzki, które były mokre od łez. Nie mogę tak ciągle płakać, muszę wziąć się w garść.
- To nie jest sytuacja do żartów, więc nie zachowuj się jak dziecko. - nic nie odpowiedziałam. Usiadłam na ziemi i oparłam się o drzwi pomieszczenia. Chłopak powtórzył to samo, bo poczułam jak jego ciało uderza o drzwi, ale ze strony korytarza. - Pogodziliśmy się z nim.
- Super. - rzuciłam z oburzeniem.
- Jednak nie na długo. Po dłuższej rozmowie z Karolem wyciągnęliśmy od niego... To, że jak byliśmy w szpitalu w dzień wypadku... Chciał cię zgwałcić. Nie wiedzieliśmy o tym. Przepraszam. - Nie odezwałam się. Nie miałam siły by powiedzieć chociaż jedno słowo. Jednak nie mogę być na nich zła, nie wiedzieli o tym, a raczej chcieli dobrze. Wstałam, wytarłam twarz i otworzyłam drzwi. Chłopak, który siedział oparty o nie poleciał do tyłu, uderzając całym ciałem o podłogę. Zaczęłam się śmiać. - Chciałaś mnie zamordować? O nie, tak się nie bawimy, moja droga. - Kuba szybko wstał, złapał mnie i przerzucił przez swoje ramię jak worek kartofli. Skierował się do sypialni, rzucił moją osobę na łóżko i zaczął łaskotać.
- Prze - przestań! - próbowałam powiedzieć przez śmiech. W końcu chłopak się uspokoił i położył się obok mnie, a ja się do niego przytuliłam.
- Kocham cię. - złożył delikatny pocałunek na mojej głowie.
- Ja ciebie też.
Resztę dnia spędziliśmy na rozmowach. Kuba jest naprawdę fajnym chłopakiem i nie żałuje, że go poznałam, że się z nim zaprzyjaźniłam i związałam. Jest najlepszym człowiekiem chodzącym na tej ziemi (oczywiście nie licząc moich rodziców, brata oraz najlepszej przyjaciółki).
Następnego dnia dostałam telefon od Łukasza z prośbą o przyjechanie do Ekipatonosi w celu pomocy im w pakowaniu paczek. Około dwunastej już byłam w samochodzie. Czekałam tylko na Pateckiego, bo musiałam go zawieźć do domu ekipy, wziąć stamtąd Kasię, Martę i Łukasza.
- Ile można na ciebie czekać?! - nakrzyczałam na chłopaka, kiedy ten wszedł do mojego auta.
- Trzeba było mieć więcej kluczy. - rzucił we mnie kluczami. Na tym kółeczku miałam faktycznie dużo kluczy. Nie moja wina, tak? - Po co ci one wszystkie?
- Ponieważ jeden jest do klatki, żebyś mógł wejść do bloku. - zaczęłam jechać. - Drugi jest do bramy do domu rodzinnego, trzeci jest do drzwi od domu rodzinnego. Kolejny jest od mieszkania. Też mam klucz i do bramy i do drzwi domu ekipy, jak też do domu ekipatonosi. Nawet chyba też mam klucz do swojego pokoju w domu rodzinnym.
- I tak uważam, że ich jest za dużo.
- Narzekasz.
Po chwili dojechaliśmy do właściwego miejsca. Brama była otwarta, co w sumie nic nowego. Jednak kiedy zobaczyłam, że jakieś dzieci stoją pod domem i krzyczą "Friz, Friz" to się zdenerwowałam. Jakby tak nie patrzeć, dom jest miejscem prywatnym. Mieszkają tu zwykli ludzie. Nie przyjeżdżamy tutaj na nagrywki, na weekend, czy na wakacje lub w celu zrobienia imprezy. Po wyjściu z samochodu zmierzyłam do nich.
- Hej, wiecie, że to nie jest miejsce publiczne? - zapytałam się najgrzeczniej jak umiałam.
- Tak. - powiedział jeden chłopak z tych wszystkich dzieci. Na oko miał może z dwanaście lat. - I co z tym faktem zrobimy? - reszta z jego towarzystwa zaczęła się śmiać.
- To, że to jest normalny dom. Mieszkają tu zwyczajni ludzie. Chcą też tu odpocząć, więc proszę nie krzyczeć i sobie stąd pójść. - uśmiechnęłam się.