ROZDZIAŁ 7

12.9K 325 49
                                    

   — Ładnie ci już widać brzuszek. Może wykorzystamy urok wyspy i zrobimy zdjęcia? — zaproponowałam przyjaciółce podczas przygotowań do wyjazdu. Iza z entuzjazmem przyjęła moją propozycję i udała się na poszukiwanie odpowiedniej stylizacji. Pomimo tego, że była kalendarzowa jesień, w powietrzu poza większą wilgotnością nie było czuć chłodu. Dawało nam to, niemal nieograniczone możliwości.
Po przeszło 40 minutach przygotowań byłyśmy gotowe. Sebastian znudzony czekał na nas w ogrodzie.
Iza postawiła na styl podkreślający jej kształty. Założyła na siebie miętową sukienkę do kostek, z długim rękawem, odkrywająca ramiona. Była idealnie dopasowana, dzięki czemu znacznie uwydatniła jej niewielki, okrągły brzuszek. Ja jak zawsze ubrałam się wygodnie. Dopasowane rurki z dziurami, idealnie podkreślały moje smukłe nogi. Luźny, cienki, biały sweterek opadał z jednego ramienia, nadając mi odrobinę seksapilu. Całości dopełniły białe conversy i przewieszony przez ramię sprzęt fotograficzny. Upięłam włosy w luźny kok i podkreśliłam oczy kreskami.
Obie wyglądałyśmy świeżo i promiennie.
— Boże, czy ty nigdy nie możesz ubrać się bardziej seksownie? Wiecznie ukrywasz figurę pod tymi swetrami i bluzami. — Komentowała Iza.
— Po co mam się ubierać seksownie, skoro po pierwsze, nie ma Vincenta, a po drugie to ty będziesz pozować, a nie ja. Ja lubię wygodę. Wiesz, że wszystkie stroje formalne i wizytowe działają na mnie jak płachta na byka.
— To fakt, zapomniałam, że masz alergie na elegancję. — Przekomarzał się ze mną. Westchnęłam ciężko, po czym powolnym krokiem ruszyłam w stronę samochodu.
— Jak dla mnie, obie wyglądacie świetnie. — Wtrącił się Seba.
—Widzisz. —Pokazałam jej triumfalnie język.
— Widziałem was w gorszych stanach, więc to jak dziś się prezentujecie to niebo a ziemia.

Mimowolnie wróciłam w pamięci do wspomnień trudnego miesiąca, spędzonego samotnie w Polsce bez naszych mężczyzn. Z zamyśleń wyrwał mnie gest Sebastiana, który objął nas obie w pasie i szedł dumnie pośrodku. Na oczach miał okulary przeciwsłoneczne, a koszulę pod szyją rozpiął. Jego łysina połyskiwała w słońcu, a na twarzy gościł szelmowski uśmiech w stylu macho. Szczerzył się niczym Hugh Hefner, idący ze swoimi króliczkami playboya. Chociaż wiekowo, Sebie brakowało jakiś 100 lat do Hefnera, w tym momencie tak akurat wyglądał. Dostałam ataku śmiechu. Oboje spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
—Nic, nic. — odpowiedziałam, na ich nieme pytanie,ocierając łzy z oczu.
— No kurwa, powiedz, co cię tak bawi, też się pośmiejemy. — rzuciła Iza.
Nim opowiedziałam o swoim skojarzeniu, zdążyliśmy dotrzeć do samochodu.
— Bo widzicie, kiedy Seba szedł taki szczęśliwy pomiędzy nami, to poczułam się jak króliczek playboya. Seba. Od dziś będziesz naszym osobistym Hugh Hefnerem, tylko nie licz na numerki.
Tym razem Iza wpadła w histeryczny śmiech. Rechotała co jakiś czas w trakcie jazdy, zapewne wyobrażając sobie Sebastiana jako sutenera. Seba również co jakiś czas uśmiechał się pod nosem, wspominając moje skojarzenie.

Jechaliśmy kamienistymi dróżkami, które prowadziły nas przez alejki cyprysowe i oliwne. Podziwiałam przez szybę samochodu krajobraz, który mijaliśmy. Drogi prowadziły w górę wyspy. Im wyżej się znajdowaliśmy, tym lepszy miałam widok na kamienne miasteczka, porośnięte winoroślami i gajami oliwnymi zbocza gór i mieniące się w oddali morze. Im bardziej wjeżdżaliśmy w głąb wyspy, tym lepiej rozumiałam określenie Elby, jako wyspy Wenus. Jednym słowem była cudowna.
— Mogłabym się tu zestarzeć. — powiedziałam na głos, wpatrując się w widoki za oknem.
— Wiesz, masz taką możliwość. Przypominam ci, że twój narzeczony kupił tę wyspę. Więc nie krępuj się. — Szturchnęła mnie lekko. — o co chodzi? — zapytała, widząc moją posępną minę.
— Przeraża mnie to. — Odpowiedziałam.
—Ale co konkretnie, bo nie mogę nadążyć za twoimi fazami.
— Wszystko. To, że stać go na wszystko. Dosłownie i w przenośni. Znasz kogoś, kogo stać na kupno wyspy, poza naszymi mężczyznami?
— Iza wzruszyła ramionami.
— No właśnie.
— Boże, Lenson nie rób problemów, gdzie ich nie ma. Źle ci? Z głodu nie umrzesz. Na bezdomność też nie masz co narzekać! Żyjemy jak pączki w maśle, mamy wszystko. Czego chcieć więcej? — Pogładziła mnie po ramieniu i oparła głowę o mój bark. Oparłam się wygodniej o fotel, pogrążając się w myślach.
— Czuję, że to nie kwestia wyspy tak cię uwiera. O co właściwie chodzi, co? — zadała pytanie, o które obawiałam się najbardziej.
— O ślub.
— Kurwa, wiedziałam.
— Dopiero dostałam rozwód. Teraz znów ślub. Ja pierdolę. Wiesz, jak to będzie wyglądać? Poleciała na typa z kasą i jej się w głowie popierdoliło. Już widzę tę etykietkę oczami wyobraźni. — Wyrzuciłam z siebie nagle.
— Czym ty się przejmujesz? Ludźmi? Od kiedy? Lena, zawsze miałaś wyjebane na ludzi. Nigdy cię jakoś zbytnio nie obchodziło, to co mówią ludzie, nawet gdy każdy odradzał Ci, żebyś się chajtała z Marcinem. Więc nie wiem, czym się teraz martwisz? Kochasz go? — zapytała nagle.
— oczywiście! Świata poza nim nie widzę. — odpowiedziałam bez namysłu.
— Więc pierdół ludzi i ich zdanie. Oni za ciebie życia nie przeżyją. Myślałaś już nad listą gości? — spojrzałam na nią zrezygnowana.
— Nie. I w zasadzie nie muszę nad nią myśleć.
Moja przyjaciółka Spojrzała na mnie zdziwiona.
— Jak to?
— Dobrze wiesz, że nie mam zbyt dobrych relacji z rodziną. Dla mnie istotne jest, żeby byli ze mną rodzice, babcia i ty. Reszta się nie liczy.
— No to Vincent się zdziwi, jak go uświadomisz, ile osób chcesz zaprosić.
— Trudno. Nie chcę ogromnego ślubu w stylu Sophie. Wiesz dobrze, że mi na tym nie zależy. Nie lubię grać pierwszych skrzypce ani być w centrum zainteresowania. Tak, prawdę mówiąc, to równie dobrze mogłabym wziąć ślub tu na plaży, w waszej obecności i bez całej tej otoczki.
Iza pokiwała głowa z niedowierzaniem.
— cała ty!
— Ja już jeden ślub miałam i mi wystarczy. Tamten byk dla gości. Ten chce dla siebie, po mojemu.
— myślę, że Vincent mimo wszystko zaprosić ze 200 osób. Wiesz sami najbliżsi znajomi. — odpowiedziała ironicznie, uśmiechając się. Spojrzałam na nią przerażona. Moja mina wprawiła ją w radosny śmiech.
—Rozluźnij się, od tych nerwów i zmartwień dostaniesz zmarszczek.
— Łatwo ci mówić.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz