ROZDZIAŁ 21

10K 308 27
                                    

   Siedziałam przed szpitalem na mokrym od deszczu krawężniku. Chciałam krzyczeć, ale głos ugrzęzł mi w gardle. Oczy bolały mnie od płaczu, a serce kołatało jak szalone. Czarna rozpacz, która mnie dopadła, zdawała się, tłamsić we mnie ostatnie chęci do życia.
—Lenuś.. — usłyszałam kojący głos Vincenta. — wszystko będzie dobrze.
—Nic kurwa nie będzie dobrze! Ona nie żyje, słyszysz?! Nie żyje! A to wszystko moja wina, bo zachciało mi się życia we Włoszech. Bo wymarzyłam sobie, że podbije ten pierdolony świat i będę kimś! Ile ludzi będzie musiało, zginąć, żebym mogła normalnie żyć?! Ile ofiar będzie wymagało moje szczęście, żebym mogła żyć w spokoju?! — krzyczałam coraz głośniej, nie zwracając uwagi, na mijających nas ludzi.
—Kochanie, Iza żyje. Fabio, nie zdążył dokończyć, bo uciekłaś. Stanęło jej serce, ale jest silna, żyję i ona i maluch. Co prawda jest w śpiączce, żeby organizm się zregenerował, ale lekarze mówią, że dobrze rokują oboje.
Vincent uśmiechnął się lekko, widząc niedowierzanie na mojej twarzy. Ujął moją twarz w dłonie i przytulił mnie do siebie.
—Wszystko będzie dobrze. — mówił uspokajającym głosem, kołysząc mnie lekko.
Moje serce zwolniło nieco a adrenalina opadła. Uczucie nagłej niemocy powoli odchodziło.
—Boże, zrobiłam niezły dramat.
— Kochasz ją, więc twoje zachowanie jest w pełni zrozumiałe. Nie obwiniaj się za wszystko, bo to nie twoja wina. Szukamy już człowieka odpowiedzialnego za ten wypadek. Skończy w męczarniach, przysięgam Ci.
— Chodźmy do Fabia, nie powinien zostawać sam.

Kiedy dotarliśmy pod salę operacyjną, Fabia już tam nie było.
Vincent szybko wybrał jego numer i po chwili kierowaliśmy się w stronę odpowiedniej sali.
Na wyraźny rozkaz Fabia, jego kobieta została przewieziona do prywatnej sali. Wnętrze jak na warunki szpitalne było przestronne i mniej więcej przytulne o ile pobyt w szpitalnej sali może taki być. Na samym środku sporego pomieszczenia stało łóżko, na którym znajdowała się moja przyjaciółka. Wokół niej znajdowały się przeróżne monitory kontrolujące czynności życiowe jej i dziecka. Odgłos bijącego serduszka Adriano rozczulił mnie i przyniósł uczucie ulgi. Monitor wskazujący pracę serca Izy pokazywał miarowy wykres.
— Co się właściwie stało? — zapytałam Fabia, przyglądając się leżącej przyjaciółce.
Fabio, nie bardzo wiedząc, co mam na myśli, spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
—Dlaczego ją operowali. — poprawiłam swoje pytanie.
— Kiedy ten skurwiel nas zepchnął i uderzyliśmy w drzewo, samochód po stronie Izy był doszczętnie zgnieciony. Nie jechałem wolno, więc siła uderzenia była potężna, za co jestem na siebie wściekły. Próbowałem ją wyciągnąć, ale była zakleszczona. Zobaczyłem dużo krwi i najszybciej jak to możliwe ściągnąłem chłopaków. Pomogli mi ją wyciągnąć i przywieźć tutaj, gdybym czekał napogotowie,  wykrwawiłaby się, bo niestety jej noga miała złamanie otwarte. Stąd ta krew na moich ubraniach. Z tego, co lekarz mówił, tętnica udowa była uszkodzona i straciła dużo krwi.
Gdyby zginęła, zabiłbym się, nie umiem i nie chcę bez niej żyć.
Czułam się winna tej sytuacji. Podeszłam do Fabia i przytuliłam go zwyczajnie po przyjacielsku.
—To moja wina Fabio. Gdyby nie ja, nie byłoby tych wszystkich tragedii wokół was. Przepraszam.
—Lena, gdyby nie to, że Vincent cię sprowadził, nigdy nie poznałbym miłości swojego życia. Nie miej do siebie żalu i nie obwiniaj się. Nasz świat tak funkcjonuje, mamy wrogów wszędzie. A ten, kto za to wszystko odpowiada, zostanie osobiście przeze mnie zabity, już ja tego dopilnuję.
Wiedziałam, że nie żartuje. Jego błękitne oczy były lodowate i wściekłe. Na samą myśl o wypadku wszystkie jego mięśnie napinały się, a szczęki nerwowo drgały.
Niespodziewanie rozbrzmiał dzwonek telefonu Vincenta.
— Mów. — rzucił do telefonu.
— Okey.
Rozłączył się i schował telefon do kieszeni spodni.
Oboje z Fabiem wpatrywaliśmy się w niego, czekając na informacje.
— chłopcy go mają.
— Kto to jest? — zapytał Fabio.
—Pamiętasz Rafaela Vasceza? — zapytał Vins.
—To ten skurwysyn, który nas wystawił na pewną śmierć?
— Dokładnie ten sam. Przekupił ludzi Alfreda na polecenie Eleny.
— czułam pod skórą,że to ona za tym stoi. — powiedziałam wściekła.
— Dobra, ale co Alfred zamierza dalej? Teraz już nie wie, komu może ufać a komu nie. — zauważył trafnie Fabio.
— Z tego, co wiem, właśnie robi czystki. Będziemy musieli posłać do niego cześć naszej ochrony dla bezpieczeństwa. Zaczęła się pierdolona wojna i dopóki ta kurwa nie umrze, nie będzie bezpiecznie. — Vincent był wściekły, jego oczy płonęły czystą złością.
— Musimy jechać, muszę załatwić sprawę związaną z waszym wypadkiem i opracować plan działania. Poradzisz sobie? — zapytał Fabia.
— Tak, zostanę tu z nią w razie, gdyby się obudziła.
— Dzwon, jeśli będzie ci czegoś trzeba. — Powiedziałam i przytuliłam Fabia na pożegnanie.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz