ROZDZIAŁ 10

13.7K 323 8
                                    


Listopad dobiegł końca. Nastał grudzień, a wraz z nim wystawy sklepowe zamieniły się w istny jarmark świąteczny. Wszechobecne ozdoby, choinki i lampki przypomniały nam, że najwyższy czas wracać do willi we Florencji. Vincent chodził nakręcony na samą myśl o naszym ślubie. Kwestię dekoracji, dodatków i menu zlecił Sophie. Jego siostra przyjęła tę prośbę z ogromną radością i od następnego dnia zamęczała na zmianę mnie i jego telefonami. Uznaliśmy więc, że najwyższa pora pożegnać się z Elbą i wrócić. Iza z Fabiem polecieli tydzień wcześniej do willi, żeby dać nam odrobinę prywatności i udać się na wizytę u lekarza. Ostatni tydzień spędziliśmy intensywnie, zwiedzając okoliczne miejscowości, kosztując wybornego wina i jedząc w najlepszych lokalnych knajpkach. Dni stawały się krótsze i nieco chłodniejsze, jednak wszechobecna zieleń to wszystko mi rekompensowała. Uznaliśmy, że wrócimy do Florencji w ten sam sposób, w jaki przybyliśmy na wyspę - jachtem.
Gdy dobiliśmy do brzegu w porcie, nie wiadomo skąd pojawił się ochroniarz naszym audi.
Ciężko mi było przyzwyczaić się do tego, że Vincent miał pod sobą całe mnóstwo ludzi, którzy posłusznie wykonywali jego wszelkie rozkazy, było to irytujące i imponujące jednocześnie. W gruncie rzeczy nie miałam na co narzekać, a zaakceptowanie tego było kwestią przyzwyczajenia.

Gdy wjeżdżaliśmy na kamienisty podjazd posesji, ochroniarze czekali na nas niemal na baczność.
- czemu są tacy spięci? - zapytałam.
- Wiedzą, że Sebastian był kretem. Boją się o siebie, bo wiedzą, że jeśli wykaże jakiekolwiek powiązania ich z nim, stracą głowę. Nie zamartwiaj się tym kochanie. - Powiedział, po czym pocałował mnie w czoło.
Kiedy przechodziliśmy obok ochrony, napięcie, jakie im towarzyszyło, niemal rozrywało ich od środka.
Skinęli nam głowami na przywitanie, po czym rozstąpili się na boki i stali nieruchomo jak w oczekiwaniu na wyrok.
- W salonie czeka na ciebie niespodzianka. Ja muszę iść trochę popracować do gabinetu, uwinę się szybko i wracam do ciebie.
- Niespodzianka? - zapytałam.
- idź, ucieszysz się, jestem pewien. - Na odchodne, klepnął mnie w pośladek i zniknął w korytarzu prowadzącym do gabinetu.
Podeszłam wolnym krokiem w kierunku sof. Na jednej z nich siedział młody mężczyzna, ubrany w garnitur. Kiedy się zbliżyłam, odwrócił twarz w moją stronę i zobaczyłam wesołe oczy chłopaka.
- Marco! - krzyknęłam radośnie, rzucając mu się w ramiona. -Kiedy wróciłeś?
- Ja też się cieszę, że cię widzę żywą. - odpowiedział z uśmiechem. - Vincent przywrócił mnie po śmierci Sebastiana. Mało tego awansowałem na szefa ochrony, więc od dziś jesteś pod moimi skrzydłami. - odpowiedział z dumą.
- To wszystko twoja zasługa, to że żyję, także możesz być z siebie dumny.
- Tak naprawdę to Vincent przywrócił mnie dzięki tobie. Gdybyś nie powiedziała mu o tym, że cię ostrzegłem i nie nagrałabyś wszystkiego w piwnicy, nie uwierzyłby mi. On strasznie się o ciebie martwi i staje na głowie, żeby cię chronić. Mam zamiar mu w tym pomóc, więc nie rób mi pod górkę, proszę. - Powiedział z uśmiechem.
Skinęłam głową na znak, że się zgadzam.
- Praca na mnie czeka, więc wybacz, ale muszę omówić z Vincentem wszystkie szczegóły twojego bezpieczeństwa i dokonać zmian w ochronie. - puścił mi oko i udał się do gabinetu.
Zadowolona z faktu, że Marco wrócił, udałam się do kuchni. Potrzebowałam kawy w dużej ilości. Krzątając się między szafkami, czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Wychyliłam się znad mebli i dostrzegłam mądre oczy Marii.
- Buniu! - rzuciłam się jej w ramiona. - Jak ja za tobą tęskniłam.
- Lena, kochanie jak dobrze, że jesteś. Cieszę się, że Vincent sięgnął po rozum do głowy i się opamiętał.
Trwałyśmy tak w uścisku dobrych kilka minut. Ciepło i serdeczność Marii były dla mnie lekiem na całe zło tego świata. Uwielbiałam jej obecność, czułam się przy niej jak przy swojej ukochanej babci.
- Napijesz się ze mną kawy? - zapytałam.
- oczywiście, poczekaj chwilkę, to zrobię.
- Nie, nie. Siadaj i opowiadaj, dzisiaj ja będę się rządzić w kuchni.
Kilka minut później siedziałyśmy przy wyspie, słuchałam wszystkiego, co Maria mi opowiadała, później ja opowiadałam jej wszystko, co się wydarzyło w czasie mojej nieobecności w willi.
Gdy skończyłam, nie kryła złości.
- Wiesz kochanie, ten Sebastian to od początku mi się wydawał podejrzany, ale nie mnie się wtrącać w decyzje Vincenta. Źle, że ma na rękach jego krew, ale z drugiej strony to wcale dziada nie żałuję.
Patrzyłam na nią w szoku. Maria, wiecznie opanowana i ułożona kobieta, była jawnie zdenerwowana.
Jej reakcja była dowodem na to, że nie jestem dla niej obojętna, co jeszcze bardziej mnie rozczuliło.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz