W salonie zapadła głucha cisza. Słyszałam, jak mrówki drążą tunele pod ziemią. Mój ojciec toczył pojedynek na spojrzenie z Alfredem. Mijały sekundy, minuty. Wszyscy milczeli.
— Może nadszedł czas, żebyśmy sobie wszystko wyjaśnili, skoro już tu jesteśmy. —Odezwałam się, przerywając głuchą ciszę.
— Tato, to Alfred. —Przedstawiłam ojcu, towarzysza mojej matki.
Ojca zamurowało. Skojarzył fakty.
—Ten Alfred... — odpowiedział szeptem. W jego oczach widać było rezygnację i złość.
— Alfred Montinello— wyciągnął dłoń do mojego ojca. Chwilę się wahał, ale odwzajemnił uścisk Alfreda.
—Grzegorz Maj.
—Skoro już wszyscy jesteśmy w tym jakże zacnym gronie, chciałbym poruszyć pewną kwestię. —Powiedział Alfred.
Zastanawiałam się, o co może temu człowiekowi chodzić i dlaczego chce, żeby mój tata był przy tej rozmowie. Usiedliśmy na sofach w salonie. Podwinęłam kolana pod brodę, trzymając w ręce kubek z kawą. Czekałam, na to, co Alfred chce powiedzieć.
— Wiem, że ojciec ze mnie żaden, ale mam do ciebie prośbę. — zwrócił się w moją stronę. — Chciałbym, żebyś zmieniła nazwisko na moje.Zakrztusiłam się. Zamurowało mnie. Mój ojciec wyglądał jak by za chwilę, miał dostać spazmów. Oboje byliśmy wstrząśnięci propozycja Alfreda.
—Mogę wiedzieć po co? —Odezwałam się nieco ostrzej, podnosząc ton. — Po co mi twoje nazwisko?!
— Widzisz, w obecnej sytuacji to dla ciebie forma ochrony. Dałoby ci to gwarancję większego bezpieczeństwa.
— A ilu nowych wrogów może mi to przysporzyć? Bo jak na razie to twoja córka usiłowała mnie zabić i z tego, co wiem, nikomu więcej nie przeszkadzam.
— Jakich wrogów? Jakie bezpieczeństwo, dziecko kto cię chciał zabić?! — pytał zrozpaczonym tonem tata.
—Opowiem Ci wszystko później tato.
— Alfredzie, nigdy w życiu nie byłeś i nie będziesz dla mnie ojcem. To, że dałeś mi życie, nie znaczy, że możesz sobie rościć do mnie jakiekolwiek prawa. Ja mam ojca i z pewnością nie jesteś dla mnie nim tym.
—Lena, przemyśl to. Nie chcę w żaden sposób cię kupić, pragnę cię jedynie chronić dziecko. Vincent staje na rzęsach, żeby Ci się nic nie stało, a i tak ciągle coś się dzieje.
—Jeśli chcesz mnie chronić to do jasnej cholerny, znajdź Elenę!
—Szukają jej moi najlepsi ludzie. To nie takie proste, Elena wie jak się skutecznie ukryć, szkolili ją najlepsi z najlepszych.
—To widocznie słabych masz tych ludzi od poszukiwań, skoro nie potrafią znaleźć twojej córki. —Wtrącił mój tata.
Wiedziałam, że Alfred wewnątrz się gotował z nerwów, chociaż wizualnie było to niemal niewidoczne. Drobne gesty zdradzały stan jego mocnego wzburzenia. Szczęka nerwowo mu drgała, a w oczach płonęła złość.
— Nic o nas nie wiesz. —Odpowiedział Alfred.
—Wiem tyle, ile powinienem. Jesteś zwykłym tchórzem, który ucieka od odpowiedzialności, zwykły pozer. — wygarnął mu Grzegorz.
—Jak śmiesz...
— A no wyobraź sobie, że mam pełne prawo, żeby tak mówić. Zjawiasz się, chuj wie skąd, robisz dziecko i zostawiasz samotną dziewczynę w ciąży. Żyjesz sobie jak król, a ona wychowuje twoje dziecko wraz ze mną, do którego się nie przyznajesz, po 28 latach jak gdyby nigdy nic chcesz, żeby moja córka, bo z tobą nic ją nie łączy poza genami, nosiła twoje nazwisko! Co ty w ogóle o niej wiesz?! Wieś, z jak miał na imię jej pierwszy chłopak? Wiesz, jaki lubi kolor? Co sprawia, że się uśmiecha? Cokolwiek o niej wiesz?!
Mój ojciec nie mówił, krzyczał, co było dosyć rzadko spotykane.
Alfred jawnie gotował się ze złości.
— Dosyć! — warknęła moja matka. —Wystarczy tego cyrku.
—Ależ oczywiście, teraz jest świetnie. Big love. Gratuluję ci Gabrielo. Przyszedł na gotowe. Zmajstrował dziecko, samo się odchowało i kiedy nie ma już pieluch na głowie, wspaniałomyślnie chce tworzyć z tobą rodzinę.
Nim ktokolwiek z nas zareagował, Montinello przycisnął mojego ojca do ściany i celował bronią w jego głowę.
—Zamknij pysk do kurwy nędzy!
Nie myśląc, podbiegłam do Alfreda i chwyciłam za lufę pistoletu, który trzymał. Wypchnęłam ojca i zajęłam jego miejsce.
— śmiało strzelaj! — warknęłam. —Jeśli chociażby włos spadnie z głowy mojego taty, wiedz, że cię zabije i pierdoli mnie to, że dałeś mi połowę swoich genów. Możesz mi dać wszystko, ale ja nigdy nie uznam cię za swojego ojca i nigdy nie przyjmę twojego nazwiska. A teraz albo pociągnij za spust, albo zabierz tę broń i siądź na dupie, bo mam serdecznie dosyć!
Nie zauważyłam, kiedy Vincent, Fabio i Iza weszli do salonu. Wszyscy przyglądali się z niedowierzaniem sytuacji, która rozgrywała się na ich oczach. Alfred opuścił broń i uśmiechnął się do siebie.
— To świadczy tylko i wyłącznie o tym, że masz połowę moich genów. Nikt nigdy nie zwrócił się do mnie w taki sposób z taką pewnością siebie. Mogłem cię zabić, a ty ani drgnęłaś. Godne podziwu. —Odpowiedział widocznie zadowolony z mojej postawy.
—Kim wy do cholerny jesteście? — zapytał mój ojciec, wciąż jeszcze zdezorientowany obrotem wydarzeń.
—Kimś, kogo byś nie chciał spotkać w ciemnej ulicy. —Odpowiedział Alfred. —Chodźmy Gabrielo, wydaje mi się, że dziś zrobiliśmy wystarczająco sporo zamieszania jak na jeden dzień.
Moja matka obrzuciła mnie oburzonym spojrzeniem i posłusznie ruszyła do wyjścia wraz z Alfredem.
—Powiesz mi, co w ciebie wstąpiło? — Vincent nie krył oburzenia moim zachowaniem. —Nikt, nigdy nie zwracał się w ten sposób do dona. A każdy, kto próbował, skończył z kulką.
— Nie pozwolę, żeby rościł sobie do mnie jakieś prawa. Nie pozwolę, żeby ubliżał mojemu tacie. Nic o mnie nie wie, więc niech nie zgrywa tatusia roku.
Miałam dosyć tej pojebanej sytuacji. Wściekła zarzuciłam na siebie bluzę i wyszłam na taras zapalić. Łzy płynęły mi strumieniami. Byłam zmęczona ciągłymi problemami i pomysłami na moje życie wszystkich wokół.
—Lena...
Vincent stał za mną. Nie odwróciłam się, potrzebowałam spokoju, samotności i chwili dla siebie.
—Kochanie, przepraszam. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne.
—Serio? Kurwa jak fantastycznie wiedzieć, że wiesz. Mam dosyć tych pojebanych sytuacji. Z dnia na dzień dowiaduje się, że mój ojciec nie jest moim ojcem, a przyrodnia siostra chce mnie zabić. Nawet ja mam jakieś granice wytrzymałości.
Vincent przytulił mnie od tyłu. Jego uścisk spowodował, że wybuchłam niepohamowanym płaczem.
— Ciii... Nie płacz maleńka, ułoży się wszystko. Znajdziemy ją, obiecuję Ci.
CZYTASZ
Kontrakt na seks : Kobiety Vincenta
Romance"Czekałam zestresowana przed wejściem do kościoła. Moja suknia ślubna, połyskiwała radośnie dzięki promykom opadającego na nią słońca. Wiatr rozwiewał łagodnie moje włosy. Dziś miał nadejść najpiękniejszy i zarazem najszczęśliwszy dzień mojego życia...