ROZDZIAŁ 13

10.2K 290 28
                                    

   — Dziękuję Panowie za spotkanie. To dla nas wszystkich był owocny rok. Na zakończenie mam dla Was drobny, świąteczny upominek.
Skinąłem głową na kuso ubraną dziewczynę. Podchodziła do każdego z moich kontrahentów z drewniana szkatułkami. W każdej z nich znajdowało się sto gramów najlepszej kokainy.
Każdy z moich gości z zadowoleniem oglądał zawartość szkatułek.
— Dziękujemy Vincencie za Twoja hojność. — Powiedział Don Maracas.
— To najnowszy i najlepszy towar. Wszystkie transakcje zrealizujemy po nowym roku wraz z dostawami. Życzę wam udanych, rodzinnych świąt, a teraz zapraszam na licytacje charytatywne, myślę, że czas już wracać do naszych Pań.
Goście poderwali się do wyjścia. Czym prędzej chciałem znaleźć się u boku mojej ukochanej. Ciężka dłoń wuja Montinello spoczęła na moim ramieniu.
— Brawo synu. Kupiłeś ich tym drobnym gestem. Nie sądziłem, że będziesz tak dobrze odnajdywał się w roli, jaką powierzył ci ojciec.
— Dziękuję wuju. Staram się żyć w zgodzie ze wszystkimi. Chciałbym z Tobą porozmawiać.
Alfred spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
— Wiem, o czym chcesz rozmawiać. Wiem, że moja córka żyje i jestem zrozpaczony jej zachowaniem. Zrób, co będziesz musiał, żeby chronić Lenę, nawet jeśli będzie się to wiązało ze śmiercią Eleny.
Jego słowa były stanowcze i chłodne. To, czego dopuszczała się Elena, było równoznaczne ze zdradą rodziny, a to było niewybaczalne.
—Jak ci się układa wasz związek? — zapytał z zainteresowaniem. — Widzę twoją przemianę. Jesteś zupełnie innym człowiekiem synu. Cieszę się, że w końcu odnalazłeś spokój i szczęście. — poklepał mnie po plecach.
— Jestem szczęśliwy wuju. Po tylu latach znalazłem to, czego szukałem. Nie wiem, jak mam Ci opisać to, co czuję .
— Nie musisz. Widzę. — Uśmiechnął się.
— Wracamy do naszych Pań? — zapytał.
Skinąłem głową w odpowiedzi.
— Alfredzie, co cię łączy z Gabrielą ? — zapytałem.
— To długa historia. Zbyt długa, żeby teraz tracić na nią czas, ale nie martw się, dowiecie się niebawem wszystkiego.
Wiedziałem, że nie chciał drążyć tematu, więc nie wnikałem w szczegóły.
Udaliśmy się na salę bankietową, gdzie powinna czekać na mnie moja kobieta. Podszedłem do stolika Vanessy, jednak tam jej nie było.
— Gdzie jest Lena?
— Poszła do toalety jakieś 20 minut temu i wciąż nie wróciła. Myślałam, że jest z Tobą.
Pospiesznie ruszyłem w stronę toalet. Przeczuwałem, że wydarzyło się coś strasznego. Byłem wściekły na siebie, że kolejny raz przedłożyłem interesy nad jej bezpieczeństwo. Fabio, pędził za mną, nie pytając o nic, znał mnie na tyle, by wiedzieć, że bez powodu i żadnego słowa wyjaśnienia nie wychodzę z tego rodzaju spotkań ot, tak.
Adrenalina podskoczyła mi do gardła, kiedy ujrzałem miłość mojego życia w kałuży krwi. Była nieprzytomna. Życie z każdą sekundą coraz bardziej ulatywało z jej wątłego ciała. Dobiegłem do niej i padłem na kolana w kałuży krwi.
— Lena, kochanie. Otwórz oczy, spójrz na mnie! — Krzyk, który się ze mnie wydobywał, był krzykiem rozpaczy. Chciałem nią potrząsnąć, żeby otworzyła oczy, chciałem ja tulić i wierzyć, że będzie dobrze. Nie reagowała. Słabła w oczach.
— Sanitariusze natychmiast!!! — wydarłem się na cały głos. Gdzie oni do cholerny są?! Fabio, wprawnie mierzył palcami jej puls, usiłując mnie uspokoić. Nie chciałem jej ruszać, żeby nie pogorszyć stanu.
— Nie umieraj, błagam! — prosiłem szeptem. Nie było sensu krzyczeć.
— Gdzie są kurwa sanitariusze?! Gdzie była ochrona!
— Vins, weź ją na ręce, musimy ja zanieść do karetki i jak najszybciej jechać do szpitala. Jeszcze parę minut i może być za późno, traci zbyt dużo krwi.
Jego słowa podziałały na mnie orzeźwiająco. Natychmiast podnieśliśmy ją ostrożnie i pospiesznie ruszyliśmy w stronę karetki. W połowie drogi natrafiliśmy na sanitariuszy, którzy ją przejęli.
— Jadę z wami. — Powiedziałem do medyków.
—Jest Pan z rodziny? Jeśli nie to...
Wyjąłem broń i przystawiłem do skroni sanitariusza.
— Powiedziałem, że kurwa jadę z wami. Czy to jest jasne?!
— Vins nie ma czasu do stracenia, daj im pracować.
Fabio, położył dłoń na moim ramieniu w geście, który miał, oznaczać — uspokój się. Sanitariusz przestraszony moim zachowaniem, więcej nie protestował. Wsiadłem do karetki.
— Zabiorę Izę i pojedziemy za wami. — Rzucił Fabio, zanim zamknięto drzwi.
Karetka pędziła na sygnale jak oszalała, chociaż dla mnie podróż do szpitala trwała wieczność. Patrzyłem, jak miłość mojego życia umiera, nie mogąc nic zrobić. Sanitariusze usiłowali tamować krwotok na wszelkie sposoby. Starałem się im nie przeszkadzać, miałem świadomość tego, że każda próba uspokojenia mnie może skończyć się jej śmiercią. Trzymałem jej dłoń i modliłem się jak nigdy przedtem do Boga, żeby ją uratował.
— Boże, jeśli istniejesz, wysłuchaj mnie. O nic w życiu cię nie prosiłem. Nigdy nie wierzyłem w to, że istniejesz. Wiem, że jestem skurwysynem, mordercą, alfonsem i dilerem. Władam ludzkim życiem, odbierając je w kilka sekund. Wiem, że jestem złym człowiekiem, być może bez duszy, ale jeśli jest cień szansy na to, że kiedykolwiek się zmienię, to ona nią jest. Proszę cię, nie odbieraj mi sensu mojego istnienia. — Prosiłem go w myślach.
Łzy bezsilność opadały na podłogę ambulansu. Miałem ochotę pozabijać wszystkich dokoła. Chciałem krzyczeć, chociaż wiedziałem, że nic to nie zmieni. Jej życie leżało w rękach tych ludzi, którzy krzątali się przy niej. Dojeżdżaliśmy do szpitala.
Poczułem delikatną ulgę, że już za chwilę zajmą się nią specjaliści. Nim drzwi karetki się otworzyły, usłyszałem ciągły sygnał. Jej serce przestało bić.
— Ratujcie ją! — Krzyknąłem.
Ktoś wyciągnął mnie z karetki. Sanitariusze krzątali się przy niej, reanimując i intubując ją.
— Proszę cię Boże! Ten jeden raz!
Krzyknąłem w przestrzeń. Wierzyłem w niego jak nigdy wcześniej.
Po kilku minutach, sanitariusze wraz z lekarzami, pospiesznie wyciągali nosze, na których leżała nieprzytomna Lena. 
— Mamy ją. — Krzyknął do mnie człowiek, któremu groziłem bronią.
Biegli pospiesznie w stronę sali operacyjnej, podając jej stałe tlen.

Opadłem bezsilnie na krawężnik. Ukryłem twarz w dłoniach i płakałem jak nigdy przedtem.
— Dziękuję. — powiedziałem.
Nigdy specjalnie nie wierzyłem w Boga, działałem wbrew jego prawom. Wiodłem życie w sposób taki, a nie inny, w rodzinie, w której się urodziłem. Łamanie boskich praw, zabawa w Pana życia i śmierci były moją codziennością. To ja decydowałem o tym, kto ma żyć a kto nie. Dziś pierwszy raz, zwróciłem się z prośbą, do kogoś, kto udowadniał mi przez ostatni czas, że wszystko, w co wierzyłem, nie ma, najmniejszego sensu. Nie byłem Bogiem.

Mój wewnętrzny monolog przerwał pisk opon. BMW zatrzymali się tuż obok mnie. Fabio, wyskoczył jak poparzony a za nim Iza, Gabriela i Alfred.
— Co z nią? — zapytała Iza, przez łzy.
— Zabrali ją na salę operacyjną. — odpowiedziałem, usiłując uspokoić nerwy.
— Chodźmy, niech nam powiedzą coś więcej. — Krzyknęła zapłakaną matka Leny.

Nim zdążyłem dotrzeć do recepcji, Gabriela prowadziła rozmowę z drugim lekarzem, który się nią zajmował.
— Pani córka potrzebuje krwi. Straciła jej zbyt dużo, jeśli to możliwe musimy zacząć przetaczać ją natychmiast.
— Oczywiście. Chodźmy, nie traćmy czasu. —Odpowiedziała pospiesznie.
— Pójdziesz ze mną? W razie potrzeby będziesz tłumaczem. — dodała pospiesznie
— Oczywiście.
Ruszyli za lekarzem. Usiadłem przed drzwiami prowadzącymi na salę operacyjną.
Czekałem, a minuty dłużyły się w nieskończoność.
—Fabio?
Odwrócił się w moją stronę.
— Sprawdź kamery, chce mieć wszystkie nagrania i zobacz, co w tym czasie robiła ochrona. Pozabijam ich wszystkich. —Siliłem się na spokojny ton, jednak emocje rozrywały mnie od środka.
— Vins, jeśli pozabijasz kolejnych ludzi, nie będziemy mieli nikogo zaufanego. Uspokój się.
— Byłbyś spokojny, gdyby na stole leżała twoja kobieta ze sztyletem w brzuchu? — warknąłem na niego.
—Przepraszam, wiem, że to dla ciebie ciężki moment. Wyjdzie z tego, twarda jest. Nie raz nam pokazała, ile ma w sobie siły. —Poklepał mnie po ramieniu.
—Stary, ja jej nie mogę stracić. Po prostu nie mogę. Nie przeżyję tego, jeśli ona umrze.
W moim głosie zabrzmiała szczera rozpacz.
Iza zanosiła się szlochem w kącie korytarza. Spojrzałem na Fabia.
— Jedź z nią do domu, nie powinna tu być w tym stanie. Zaopiekuj się nią, nic tu po was. Teraz wszystko jest w rękach lekarzy.
— Na pewno?
— Jedź. Po drodze zapytaj o leki uspokajające dla ciężarnych, nie powinna się tak denerwować.
Fabio, wziął Izę pod ramię i wyprowadził. Zostałem sam.

Trzy godziny później, z sali operacyjnej zaczęli wychodzić lekarze. Poderwałam się na równe nogi, gdy jeden z nich podszedł do mnie.
— Pan Torrini? — zapytał lekarz w średnim wieku.
— Tak to ja. Co z moją narzeczoną?
— Było ciężko, ale operacja przebiegła pomyślnie. Pani Lena jest w śpiączce farmakologicznej, żeby jej organizm odpoczął i zaczął się regenerować. To twarda dziewczyna wyjdzie z tego raz-dwa.
Uścisnąłem lekarza. Był w równie wielkim szoku co ja.
— Dziękuję. — Odpowiedziałem.
— Nie ma za co. Kiedy przewiozą ją na salę, będzie Pan mógł do niej iść. — Powiedział, po czym się oddalił.

Czekałem na szpitalnym korytarzu, na matkę mojej kobiety i na wuja. Minęło trochę czasu, kiedy przyjechał Marco z laptopem.
— Szefie? Mam nagranie z monitoringu. Zdziwi się szef, kto ją zaatakował.
— Elena? — zapytałem bez chwili namysłu.
Marco skinął głową.
— Obejrzysz? — zapytał.
Wziąłem laptopa, żeby się upewnić, że to ona. Kiedy oglądałem nagranie, nie czułem do tej kobiety niczego poza nienawiścią i żądzą mordu.
— jeśli się nawinie, zabijcie ją.— Odpowiedziałem beznamiętnie.
— A Don Montinello? — zapytał Marco.
— Wyraził zgodę. Nie będzie problemów.
Marco wziął laptopa, po czym wyszedł.

Alfred i Gabriela podeszli do mnie. Gabriela przytuliła się do mnie.
— Wyjdzie z tego kochany. —Powiedziała.
— Jedź do domu się przebrać. Zostaniemy tutaj, gdyby się coś działo zadzwonimy.
— Alfredzie?
— Tak synu?
— wyjaśnisz mi to wszystko?
Nie musiałem mówić, o co mi chodzi. Wiedział. Wuj nie był głupi, miał świadomość, że mnie również nie brakuje inteligencji i potrafię łączyć fakty. Podał mi teczkę.
— Usiądź, zanim ją otworzysz. — polecił.
Zrobiłem, jak kazał. Usiadłem na krześle obok Gabrieli.
Otworzyłem teczkę i przejrzałem jej zawartość. Sprawdzałem każdą stronę po kilka razy, żeby mieć pewność, że to, co widzę to prawda. Zamknąłem ją.
— Ja pierdolę. Po prostu nie wierzę.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz