ROZDZIAŁ 12

10.8K 335 22
                                    

  
Do hotelu, w którym odbywał się bal, dotarliśmy dziesięć minut przed czasem. Gdy wysiadaliśmy z samochodu, uderzył mnie oślepiający blask fleszy fotoreporterów.
— Uśmiechnij się. — Powiedział Vincent, obejmując mnie w talii. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, jednak pod warstwą makijażu, jaki miałam na sobie, na szczęście nie było go widać. Vincent dał znać fotografom, że już wystarczy i poprowadził mnie do wejścia. Budynek składał się z kilkunastu oszklonych pięter. Przed samym wejściem znajdowała się ogromna, podświetlona fontanna. Liczne latarnie i lampiony oświetlały budynek oraz alejkę do niego prowadzącą. Przeszliśmy przez hol i prowadzona przez Vincenta dotarłam do sali bankietowej, w której odbywała się cała impreza. Ludzi było sporo. Nie byłam w stanie, ogarnąć myślami jak wiele osób znajduje się w tej jednej sali. Okrągłe stoliki rozstawione były wokół sali, tworząc na samym środku parkiet do tańczenia. Pomieszczenie wypełnione było tysiącami światełek i lampionów. Tuż obok podestu, na którym ustawiony był zespół, znajdowała się gigantyczna, przystrojona choinka. Całe pomieszczenie finalnie przypominało odrobinę pracownie świętego Mikołaja. Było nastrojowo, świątecznie i klimatycznie.
Vincent, prowadząc mnie do stolika, co rusz z kimś wymieniał uściski dłoni i krótkie uprzejmości, przedstawiając mnie. Jednak po którejś osobie z kolei zgubiłam totalnie rachubę, a wszystkie nowo poznane imiona zaczęły mi się mieszać, więc w zasadzie wciąż nie wiedziałam, kto jest kim.
Udało nam się zająć miejsca przy stoliku, przy którym siedzieli już Iza z Fabiem i moja matka z Alfredem. Ci drudzy, byli pochłonięci niemal nieustannie wzajemna rozmowa, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi. Co jakiś czas wymieniałam z Izą dwuznaczne spojrzenia. Obie zastanawiałyśmy się, dlaczego się znają i w jakich okolicznościach się poznali. Ich relacja nie dawała mi spokoju. Vincent ścisnął moje uda dłonią, wyrywając mnie z zamyślenia.
— Dowiesz się w swoim czasie, o co chodzi, nie myśl o tym. — Powiedział, trafnie analizując moje myśli.
Westchnęłam ciężko i odwróciłam wzrok, w kierunku sceny, obserwując człowieka, który wygłaszał przemówienie. Było po włosku, więc nie wiedziałam, o co chodzi, natomiast przyglądałam mu się zainteresowaniem.
—Kto to jest? — zapytałam, wskazując głowa na Włocha, który przemawiał na scenie.
— To Paolo. Manager tego hotelu, on cię znalazł i ściągnął do Włoch. — odpowiedział, patrząc mi namiętnie w oczy.
Sięgnęłam pamięcią do wydarzeń lipcowego wieczora, kiedy to pierwszy raz spotkałam się twarzą w twarz z Vincentem. Nie przypuszczałam, że sprawy tak się potoczą i będziemy wspólnie planować przyszłość. Czułam w sobie ogromną wdzięczność do tego człowieka, że postanowił dać mi szanse i sprowadzić mnie do Florencji.
Paolo skończył przemawiać, a goście zaczęli bić brawa. W tej samej chwili. Vincent wstał od stołu i udał się w kierunku sceny. No tak, to było logiczne. Skoro był właścicielem hotelu i organizatorem tej imprezy, musiał wygłosić przemówienie. Wpatrywałam się w mojego mężczyznę, poruszającego się z gracją, czując narastające we mnie podniecenie. To jak na mnie działał ten człowiek, było wprost nie do opisania. Rozejrzałam się po sali, nie tylko na mnie działał,rozpalająco.Większość kobiet wpatrywała się w niego, wzdychając. Niektóre zagryzały nerwowo usta, inne nieświadomie zataczały palcami koła na piersiach. Vincent na niemal wszystkie kobiety działał w ten sposób. Uśmiechnęłam się pod nosem, z dzika satysfakcja, że oto ten Włoski Bóg jest moim mężczyzną.
Przyglądając się gościom, napotkałam wzrok ślicznej blondynki, siedzącej kilka może kilkanaście stolików dalej. Nie zwracała najmniejszej uwagi na Vincenta. Jej spojrzenie skierowane było w moją stronę. Lustrowała mnie wzrokiem od góry do dołu, nie dając za wygraną. Kilkanaście sekund później, odwróciłam się do Izy i dałam jej znak, żeby przysunęła się do mnie bliżej.
— Co jest? — zapytała.
— spójrz Na tamten stolik, numer 67 o ile dobrze pamiętam. Tylko tak dyskretnie.
Iza wychyliła się lekko, namierzając stolik o którym mówiłam.
— Stolik, jak stolik, co z nim? — zapytała.
— Siedzi tam taka blondyna, wpatruje się we mnie jak jakaś nawiedzona.
— Jaka blondyna? Lena coś Ci się przewidziało, tam sami faceci siedzą.
Odwróciłam głowę ponownie w stronę stolika. Dziewczyny która się we mnie wpatrywała, już przy nim nie było.
— Mówię ci, była tam taka dziewczyna. Nie wiem czemu, wydała mi się znajoma. Wpatrywała się we mnie, jak by miała ochotę mnie zamordować.
—Lena, daj spokój. Zobacz, ile tu jest ochrony, nawet jeśli to jakaś kolejna wariatka to nie sądzę, żeby jej się udało.
Uspokojona słowami przyjaciółki, wróciłam do obserwacji mojego mężczyzny. Uwielbiałam, kiedy mówił po włosku, dodawało mu to niesamowitego seksapilu.
Nachyliłam się ponownie do Izy, zwracając się do niej tak, żeby Fabio mnie nie słyszał.
— Stara, od jutra uczę się włoskiego. Chcę zrobić Vincentowi niespodziankę.
— Jest szansa, że raz-dwa się nauczysz z twoją pamięcią do języków. Ja już od dłuższego czasu się uczę i ni w ząb nie wiem, co mówią. Znam pojedyncze słowa, ale tak, żebym zdaniami ogarniała, to nie ma szans.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz