ROZDZIAŁ 27

11.8K 401 178
                                    


— Nie chciałam ci odbierać radości z możliwości uczenia mnie. — odpowiedziałam, widząc minę Vinsa. — Nie pytałeś, czy miałam styczność z bronią, z góry założyłeś, że nie. Ty masz swoje sekrety, więc i ja chciałam mieć chociaż jeden.- zrobiłam minę niewinnego dziecka, słodko wydymając usta. To spowodowało, że Vincent, zamiast złościć się na mnie, objął mnie w talii i przytulił do siebie.

- zasłużyłaś na karę za oszustwo. - Jego wzrok przeszywał mnie na wylot, powodując ciarki na całym ciele, skupiając się szczególnie w jednym punkcie. Jego dziki wzrok i czarne źrenice zakrywające błękitne tęczówki, dawały mi jasny sygnał, jaka kara mnie dziś czeka. Wewnętrznie płonęłam. Brakowało mi naszych wspólnych chwil sam na sam. Przez natłok problemów nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu. Vincent omawiał dniami i nocami plan działania z Vladimirem i chłopakami. Czasami miałam wrażenie, że niemal w ogóle nie sypiał. Sytuacja z Eleną dawała nam wszystkim mocno w kość a fakt, że brata się z Ruskimi wcale nas nie pocieszał.
— czekam z niecierpliwością na twoją karę. — powiedziałam tak, żeby tylko on to słyszał.
— będziesz błagała, żebym przestał. — odpowiedział, a oczy jeszcze bardziej mu zapłonęły.
— równie dobrze, mogę błagać, żebyś nie przestawał. — podpuszczałam go, grając w jego grę.
Widziałam, jak jego szczęka nerwowo się zaciska, a mięśnie się spinają. Mimowolnie opuściłam wzrok, zerkając na jego krocze, usatysfakcjonował mnie widok, jego sztywnej męskości próbującej, się wyrwać na wolność.
—ekhm — dobiegło nas, wymowne chrząkniecie mojego ojca.
Odwróciliśmy się niemal równocześnie w jego stronę, niemo pytając, o co chodzi.
— Jeśli skończyliście, już wzajemnie rozbierać się wzrokiem to jedzmy już, bo nie ukrywam, że jestem głodny, a Maria gotuje wyśmienicie.
Vincent roześmiał się i wypuścił mnie z objęcia.
— To fakt, Maria gotuje po mistrzowsku. Marco jedź do szpitala, chłopcy podjadą po Grzegorza i go zabiorą do domu, a my porozmawiamy Z Fabiem.
Marco skinął głową i udał się do samochodu, zajmując miejsce kierowcy. Ojciec usiadł z przodu a my z Vladimirem i Vincentem z tyłu.
Przez całą drogę do szpitala moje myśli skupiały się tylko i wyłącznie wokół naszego wieczoru i kary wymyślonej przez Vincenta. Jego palce stale gładziły moją dłoń, co jakiś czas przesuwając się po udzie. Robił to odruchowo, bo sam pogrążony był w rozmowie z Vladimirem. Mijaliśmy kolejne cyprysowe alejki, wyjeżdżając na główną trasę, żeby za jakiś czas ponownie wjechać w mniej uczęszczane drogi. Nim spostrzegłam, Marco parkował samochód przed szpitalem.

Ojciec przesiadł się do drugiego samochodu, a my udaliśmy się na górę do mojej przyjaciółki.
Szpitalne korytarze w dalszym ciągu wzbudzały we mnie obrzydzenie i powodowały, że złość jaką czułam do Eleny, przybiera na sile. W przeciągu ostatnich kilku miesięcy byliśmy praktycznie stałymi gośćmi tych murów.
—puk, puk — powiedziałam, otwierając jednocześnie drzwi.
— Lenson, jak dobrze was widzieć. — usłyszałam rozradowany głos przyjaciółki.
Fabio, drzemał na kanapie obok łóżka Izy.
— gdzie Adriano? — zapytałam, zaniepokojona brakiem inkubatora w pokoju.
— pielęgniarki zabrały go na badania, wszystko jest w porządku. Sprawdzają, czy nic złego się nie dzieje. A cos ty się tak bojowo ubrała? Wracacie z misji czy co? — zapytała rozbawiona.
— byliśmy na strzelnicy — odpowiedziałam, szczerząc się jak dzieciak.
— i jak, Vins nauczył cię strzelać? — wtrącił się do rozmowy Fabio.
— stary, patrz. —Vincent podał Fabiowi tablicę ze strzelnicy. Fabio przez chwilę się jej przyglądał, po czym spojrzał wymownie na Vincenta.
— to znaczy, że albo ty jesteś tak dobrym nauczycielem, albo...
—albo ona umiała strzelać. — dokończył za niego.
— nie mów, że mu nie powiedziałaś.— roześmiała się Iza.
Wzruszyłam ramionami.
— nie pytał.
Rozmowę przerwał Marco wraz z Vladimirem, którzy weszli do sali. Oczy Izy momentalnie zrobiły się ogromne. Lustrowała nowo przybyłych z góry na dół. Wiedziałam, że Vlad jest w jej typie, z resztą nie znałam żadnej kobiety, która mogłaby mu się oprzeć.
— Pozwolicie, że porwiemy Fabia na jakiś czas? Musimy omówić pewne kwestie. — zapytał Vincent.
— pewnie, bierz go, ale zostaw nam tego Pana. — odpowiedziała Iza, zauroczona osobą Vladimira.
— Gdzie moje maniery, jestem Vladimir. — przedstawił się po polsku.
— Kurwa! To znaczy Iza, ją pierdole czemu mi nie powiedziałaś, że zna Polski? — odpowiedziała zmieszana.
— nie zdążyłam. — powiedziałam rozbawiona sytuacją. — widzę, że wracasz do zdrowia. — puściłam jej oko.
— bardzo zabawne.
— no no, bez takich mi tu. — powiedział Fabio, kiedy wychodził za Vincentem, gestem pokazał nam, że ma na nas oko.
Kiedy drzwi się zamknęły, Iza jak to było w jej zwyczaju przeszła do sedna. Poprawiła nieco poduszki pod plecami i nie spuszczając ze mnie wzroku cerbera, zaczęła mnie bombardować pytaniami.
— Kto to jest? Skąd się tu wziął? Dlaczego z wami przyjechał? Gdzie mieszka? Czemu jest taki piękny? — pytała jednym tchem.
— oddychaj i spokojnie, zaraz ci powiem, to co wiem. — usiadłam na krześle obok łóżka i założyłam nogę na nogę.
— to przyjaciel Vincenta z Rosji, przyszedł, żeby nas ostrzec przed Eleną, mieszka w willi, był z nami na strzelnicy, dlatego jest tutaj.
— jak to was ostrzec? Co on wie?
— Elena ponoć się brata z Ruskimi, namierzała Vincentowi w interesach i teraz planują odwet. To tak w skrócie. Nie ogarniam tego i ty też nie musisz. Mniejsza z tym, masz dbać o siebie, a nie zamartwiać się wszystkim. Oni to ogarną. — powiedziałam uspokajająco, chcąc zmienić temat.
— muszę przyznać, że wyglądasz dużo lepiej. — powiedziałam.
Faktem było, że odkąd się wybudziła, nabrała kolorów, nie była już tak przeraźliwie blada, a kiedy Vlad pojawił się w sali, na jej policzkach zagościły urocze rumieńce.
— czuje się lepiej, Fabio o nas dba, jak tylko potrafi, wkurza mnie, że jeszcze nie mogę wstawać i muszę leżeć. Nie jestem nauczona robić wszystko na leżąco. Czuje się tak bardzo nieporadna.— zawiesiła głos.
— przepraszam cię za to wszystko, gdyby nie ja nie doszłoby do tego i mogłabyś się cieszyć zdrowiem i spokojem. Czasami mam wrażenie, że przyciągam same nieszczęścia na swoich najbliższych.
— Lena, weź nie pierdol! Gdyby nie to, że podjęłaś tę pracę, w życiu bym się tu nie znalazła. Nie poznałabym Fabia, tylko dalej rwałabym przystojniaków w klubach, a o założeniu rodziny nawet bym nie myślała. Mam cudownego faceta i kochanego syna, a to , że jakaś psychopatyczna była, się mści to nie Twoja wina. Nie obwiniaj się za to, bo to niewielka cena za to życie, jakie mamy. Żyję, Adriano też i wiem, że w końcu ta męczarnia dobiegnie końca. Dzięki tobie mam rodzinę i życie, o jakim mogłam marzyć, a tę sukę w końcu spotka los, na jaki zasłużyła, tego jestem pewna.
— Fajna mi praca jak nie przepracowałam ani jednego dnia. Tak czy inaczej, źle się z tym czuję, szlag mnie trafia, jak pomyśle o tym wszystkim, co złego nas spotkało, odkąd tu jesteśmy. — odpowiedziałam.
— wahasz się, czy chcesz tak żyć? — zapytała zdziwiona.
— nie, ale chciałabym, żeby już było po wszystkim. Żeby problem w postaci Eleny zniknął i żebyśmy mogli wreszcie normalnie żyć. Zmieniając temat, co mówią lekarze?
— wszystko dobrze, mam świetną opiekę, badają nas systematycznie, mam leżeć, nie denerwować się i słuchać co mówią. Chciałabym już być w domu, dobijają mnie te szpitalne ściany.
— ani się obejrzysz, a już będziecie w domu i będziemy razem piły kawę na tarasie.
Naszą rozmowę przerwał Vincent, który pojawił się w sali z całą resztą.
— zbieramy się do domu, jutro któryś z chłopaków cię przywiezie do Izy, bo będę potrzebował Fabia na kilka godzin. -Powiedział Vins.
Wymieniłyśmy z Izą spojrzenia pełne obaw i niechętnie przytaknęłyśmy.
—Do jutra mała. — rzuciłam, całując ją na odchodne w czoło.
—Do jutra — odpowiedziała, łapiąc mnie za szyję i tuląc do siebie.
Bała się, podobnie jak ja, o naszych mężczyzn. Obie wiedziałyśmy, że nigdy nie będziemy pewne tego, gdzie jadą, po co i czy wrócą. Każdy ich wyjazd był dla nas niczym katusze, godzinami modliłyśmy się w duchu, żeby wrócili cali i zdrowi. Chłopcy, widząc nasze zbolałe minut, roześmiali się w głos.
— nie jedziemy na żadną akcję, musimy ogarnąć parę spraw papierkowych, sam nie dam rady się z tym uporać. — zapewnił nas Vincent.
Spojrzałam na niego przenikliwie. Jego oczy zdradzały prawdę, mógł oszukać każdego tylko nie mnie, wiedziałam doskonale, że to żadna papierkowa robota, mieli trop i chcieli go sprawdzić. Udawałam, że mu wierzę, chociaż w głębi duszy wiedziałam, co się święci.
Vincent przytrzymał mi drzwi, żebym mogła wyjść przed nim i Vladimirem. Szliśmy szpitalnym korytarzem w milczeniu. Pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, kiedy siedziałam w aucie prowadzonym przez Marco. Chłopcy rozmawiali o czymś szeptem, tak żebym nie słyszała zbytnio, o co chodzi, co według mnie nie miało sensu, bo oboje rozmawiali po rosyjsku więc i tak nie wiele z tego mogłam wyłapać.
— znaleźliście coś, prawda? — powiedziałam głośno, patrząc w rozmazujący się obraz za szybą. —Nie jestem głupia i nie chcę, żebyście mnie tak traktowali. —Powiedziałam, odwracając twarz w ich stronę.
Oboje zamarli.
Wpatrywali się we mnie, bijąc się z myślami, ile mi mogą powiedzieć.
—Stary, ja nie wiem, jak ona to robi, że wszystko wie. — odezwał się zszokowany Vlad.
— Jestem dobrym obserwatorem. — odpowiedziałam beznamiętnie.
— Skoro i tak już wiesz, że coś jest na rzeczy, myślę, że nie ma sensu cię oszukiwać. Mamy trop i pewne podejrzenia gdzie ukrywa się Elena. Nie wiemy, czy trafnie, chcemy to sprawdzić. Alfred da nam kilku chłopaków, ja zabiorę kilku naszych. Nie wiemy, czy jest sama, czy z obstawą, nie możemy ryzykować wpadki. Wszystko się uda, nie martw się kochanie.
Opuściłam głowę i ukrywam twarz w dłoniach. Miałam serdecznie dosyć ciągłego życia w strachu o siebie i Vinsa.
—Ej, mała, co jest? — zapytał Vins, łapiąc moją brodę i unosząc ją tak, żebym podniosła wzrok na niego.
— czy to się kurwa kiedyś skończy? Czy w końcu będziemy mogli normalnie żyć i funkcjonować? Jestem zmęczona ciągłym strachem o ciebie, siebie i naszych bliskich. Jestem gotowa ją zabić, byleby móc normalnie żyć! – łzy wściekłości spłynęły po moich policzkach, a w oczach szalał gniew. Vins pocałował mnie w czoło i objął ramieniem. Zanim zdążyłam się zorientować, Marco parkował na podjeździe przed domem. Vins okrążył samochód i otworzył moje drzwi. W milczeniu szliśmy do domu. Marco otworzył drzwi i czekał, aż wejdziemy do środka, żeby po chwili zniknąć za domem. "Pięknie, coś się kroi, skoro nawet on znika"—pomyślałam.

— Jak dobrze, że jesteście, właśnie nakładam obiad—usłyszałam ucieszony głos Marii.
— Fantastycznie, bo umieramy z głodu—odpowiedziałam.—Gdzie jest tata?
— już dawno zjadł i poszedł do siebie — odpowiedziała.
Usiedliśmy z Vincentem w milczeniu przy wyspie. Wpatrywał się we mnie, czułam na sobie, jego zatroskane spojrzenie, jednak starałam się, nie podnosić na niego wzroku.
— dzieci, co wy macie takie grobowe miny? Stało się coś? —zapytała Maria.
—nic.—odpowiedzieliśmy jednocześnie.
— nic.. No dobrze nie wnikam.
Postawiła przed nami talerze ze spaghetti i zniknęła nam z pola widzenia.
Jedliśmy oboje w milczeniu, na zmianę zerkając na siebie, w nadziei na to, że któreś podejmie rozmowę.
Vincent się złamał. Odwrócił się na krześle w moją stronę i ujął moją twarz w dłonie.
— wiesz, że muszę to zakończyć, żebyśmy mogli normalnie żyć.
— wiem.
— wrócę, zawsze wracam. Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, przynajmniej nie teraz. — powiedział.
Skinęłam głową na znak zrozumienia i wtuliłam się w jego ramiona. Gładził z czułością moje włosy, chcąc mnie uspokoić.
—Boję się, że któregoś dnia nie wrócisz. Nie chcę cię stracić. — wyszeptałam.
— a ja nie chcę stracić ciebie, dlatego musimy ją jak najszybciej znaleźć.
Trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, aż w kuchni pojawił się rozbawiony Víctor.
— Marco mówił, że chcesz ze mną porozmawiać, ale chyba jestem nie w porę co?
— zawsze się musisz o coś przypierdolić? — odpowiedziałam zirytowana.
— A tobie co się stało, okres masz? — odpowiedział zaczepnie.
Podniosłam się ekspresowo z krzesła i nim Vincent mnie zdążył powstrzymać, doskoczyłam do Víctora, łapiąc go za koszulkę, tuż przy szyi.
—nie twój pierdolony interes! — warknęłam.—to, że nie masz szacunku do nikogo w tym domu, a całe twoje życie to jeden wielki żart nie upoważnia cię do tego, żeby się w taki sposób do mnie odzywać. Naucz się odrobiny taktu.
Vincent położył dłoń na moim ramieniu, dając znak, żebym się uspokoiła. Puściłam koszulkę Víctora i odsunęłam się od niego. Kątem oka dostrzegłam, że kilku chłopców z ochrony przygląda się z uśmiechem całej sytuacji.
— Idę na górę. — zwróciłam się do Vincenta.
Kiedy dochodziłam do schodów, usłyszałam Víctora.
— no bracie, ma twoja kobieta charakterek.
—Pierdol się Víctor. —Krzyknęłam.
Byłam pewna, że właśnie w tym momencie Vincent uśmiecha się pod nosem.

Kontrakt na seks : Kobiety VincentaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz