— nie za wcześnie?—zapytałam.
— lekarze są również zaskoczeni. Parametry ma dobre, jeśli nie będzie potrzeby, to nie będą jej ponownie usypiać.
Pędziliśmy do szpitala w zawrotnym tempie. Jazda sportowymi samochodami miała swoje ogromne plusy. Na trasie reszta samochodów była z nami bez szans. Wymijaliśmy kolejno wolniejszych kierowców i nie zdejmując nogi z gazu, pokonywaliśmy kolejne kilometry,
nim Vincent zatrzymał samochód na podjeździe, w pośpiechu otwierałam drzwi gotowa wyskoczyć i pędzić do szpitalnej sali ile sił w nogach. Kilka minut później, zdyszani staliśmy pod salą, czekając na informacje od Fabia na temat stanu Izy. Kiedy tylko nas zauważył, wyszedł do nas, zostawiając Izę z lekarzami.
— Jak sytuacja? — zapytałam nieco poddenerwowana.
— Monitorują ja, budzi się powoli. Chociaż lekarze uprzedzają, że dziś może jeszcze niezbyt kontaktować. Na razie co jakiś czas otwiera i zamyka oczy, rusza rękami i nogami. Jest dobrze. — odpowiedział z uśmiechem. Widać było, że jest zmęczony całą tą sytuacją. Przez kilka dni pobytu w szpitalu, postarzał się o 5lat. Kilkudniowy zarost zupełnie do niego nie pasował, odbierał mu młodzieńczego wigoru i dodawał powagi. W jego zmęczonych i smutnych oczach pierwszy raz od kilku dni tliła się nadzieja.- Może pojedziesz do domu się przespać? My z nią zostaniemy.- zaproponował Vincent.
Fabio, przez dłuższą chwilę się wahał, jednak zmęczenie już mocno dawało mu się we znaki, więc przystał na propozycję Vinsa.
- gdyby się obudziła lub działo się cokolwiek z nią czy Adriano, dzwońcie do mnie natychmiast. - Przytaknęliśmy zgodnie z Vincentem i pożegnaliśmy się z Fabiem.
Po godzinie sala, w której leżała moja przyjaciółka opustoszała i mogliśmy do niej swobodnie wejść. Tuż obok jej łóżka stał inkubator, w którym leżał maluszek. Kruszynka podłączona była do milionów kabelków, rureczek i monitorów. Sam Adriano ważył nie wiele więcej niż paczka cukru. Patrząc na niego, czułam bezsilność i wściekłość.
- Zabiję tę kurwę! Przysięgam ci Vins.- powiedziałam przez łzy.-Za to, co robiła Izie i za to, że Adriano nie mógł normalnie przyjść na świat, tylko musi tu leżeć i walczyć o każdy następny dzień. Vincent wtulił mnie w swoją klatkę. Nie odzywał się, tylko gładził moje włosy, cierpliwie znosząc moje żale i ocierając łzy. Pozwolił mi się wypłakać i czekał, aż moje emocje opadną. Jego miarowo bijące serce działało na mnie kojąco i wyciszająco. Po kilku minutach w sali nie było słychać mojego szlochu, tylko pikanie monitorów, które kontrolowały funkcje życiowe zarówno Izy, jak i Adriano. Niespodziewanie, Vincent odwrócił mnie w stronę inkubatora.
- Spójrz, uśmiecha się przez sen. To krew Vitellich, waleczny chłopak. Zobaczysz, jak nam da wszystkim popalić za rok w willi. Otarł moje łzy i pocałował mnie lekko w czoło.
- Kochanie, oboje z tego wyjdą, a Elenę spotka surowa i zasłużona kara.
- Niech suka zdycha w męczarniach. Nie mam dla niej litości i o ile zawsze byłam zwolenniczką pokojowego rozwiązywania konfliktów, o tyle dla tej kurwy zrobię wyjątek. Chcę, żeby cierpiała, bo kulka w łeb byłaby dla niej zbyt łagodnym wyrokiem.
Kątem oka dostrzegłam, jak Vincent z uwielbieniem wpatruje się we mnie. Spojrzałam na niego wymownie, dając mu do zrozumienia ,że nie wiem, o co chodzi.
- Jesteś wymarzoną kandydatką na żonę mafiosa. Szybko się uczysz kochanie. Zastanów się, czy na pewno chcesz zrezygnować z takiego życia, bo widzę,że już się całkiem wkręciłaś w nasz klimat. - Mówiąc to , puścił mi zadziornie oko. Wiedziałam ,że żartuje, chcąc rozładować i tak już dosyć napiętą atmosferę, jednak ja nie byłam w nastroju do żartów.
CZYTASZ
Kontrakt na seks : Kobiety Vincenta
Romance"Czekałam zestresowana przed wejściem do kościoła. Moja suknia ślubna, połyskiwała radośnie dzięki promykom opadającego na nią słońca. Wiatr rozwiewał łagodnie moje włosy. Dziś miał nadejść najpiękniejszy i zarazem najszczęśliwszy dzień mojego życia...