EPILOG

3.6K 215 66
                                    

Mężczyzna powoli popchnął drzwi i ostrożnie wszedł do niedużego pokoju skąpanego w białych kolorach. 

W środku po lewej stronie stało jednoosobowe łóżko z zieloną pościelą, a na przeciw niego po prawej, nieduży stół z dwoma krzesłami. Nad łóżkiem znajdowała się półka wypełniona różnymi książkami, ale wydawała się być zakurzona, tak jakby ktoś nie chciał ich czytać. Na przeciw niego było też wielkie okno, którego widok pokazywał szumiące morze i znajdującą się w oddali latarnię okrążoną przez latające mewy.

Wstrzymał oddech, widząc siedzącą na parapecie dziewczynę. To była ona. Choć była teraz już trochę starsza od ich ostatniego spotkania to, jednak wciąż ją poznawał. Wyglądała jakby błogo marzyła by znaleźć się na tej latarni i stamtąd obserwować morze. 

Evelyn powoli odwróciła się w jego stronę i przekrzywiła głowę, jakby chciała się upewnić czy to naprawdę on. W jej oczach dostrzegł cierpienie przeplatające się z odrzuceniem. Wiedział, że musiała przejść wiele. Nie zasługiwała na to wszystko. 

— Proszę, powiedz mi, że jesteś prawdziwy, że już nie jesteś moim własnym wymysłem tęsknoty za tobą — odezwała się cichym, niemal błagalnym głosem, a po jej policzku spłynęła samotna łza, która sprawiła, że ból w sercu Severusa się nasilił. — Proszę...

Przełknął ślinę po czym podszedł wolnym krokiem do niej, ostrożnie, tak jakby była płochliwym zwierzęciem, mogącym w każdej chwili uciec. Nie poruszyła się jednak. Wciąż z łamliwą nadzieją mu się przyglądała i czekała na odpowiedź, która nie będzie kolejnym rozczarowaniem. Nie chciała powtarzać tego przez co przeszła. Nie zniosłaby tego drugi raz. Nie teraz, gdy zaszła już tak daleko, że niemal widziała już wyjście z tego miejsca.

— Jestem prawdziwy, Evelyn. — Usiadł na parapecie obok niej. — Nie jestem twoim kolejnym wymysłem tęsknoty. — Szatynka jakby chcąc się upewnić, złapała go za rękę i ścisnęła ją. — Jestem tutaj, na prawdę — wyszeptał współczującym głosem, kreśląc małe kółka kciukiem na jej skórze dłoni. 

Evelyn zamrugała oczami, jakby nie mogła uwierzyć w jego słowa. Łzy napłynęły jej do oczu, a usta rozciągnęły się w małym uśmiechu ulgi. Razem z nim usiadła twarzą do całego pokoju i położyła głowę na jego ramieniu, chcąc poczuć ciepło jego ciała, którego tak bardzo jej brakowało i które było jedyną rzeczą, która mogła ją naprawdę w pełni uspokoić. Mężczyzna ostrożnie zaczął gładzić jej dłoń, jakby sam chciał się upewnić, że jest tutaj, a ona jest prawdziwa. 

— Dziękuję ci — powiedziała po chwili cichym, wdzięcznym głosem. Spojrzał na nią, marszcząc brwi i rozchylając usta.

— Za co? — zapytał, nie rozumiejąc jej podzięk. Powinna krzyczeć. Powinna go nienawidzić. Powinna nim gardzić za to, co jej zrobił. Ale zamiast tego... Hopens wtuliła się bardziej w jego ramię, jakby nie chciała by ją zostawił, samą w tym szarym pozbawionym uczuć pokoju.

— Za to, że jesteś — odpowiedziała, uśmiechając się szerzej i wywołując ciepło w sercu Snape'a, który po raz pierwszy od kilku lat poczuł, że naprawdę mu na kimś zależy. Wiedział, że oddałby za nią życie, gdyby tylko mógł, byle tylko nie musiała tego wszystkiego cierpieć, ale teraz jedynie, co mu pozostawało to upewnić się, że ta młoda kobieta, która zajęła miejsce w jego sercu, będzie wreszcie naprawdę szczęśliwa. — Tak po prostu. 

Severus nic nie odpowiedział, po prostu pochylił się i tak delikatnie, jak tylko mógł, jakby bał się, że może ją zranić tym aktem, pocałował ją w czoło, przytulając do siebie i pozwalając, by jej łzy naznaczyły jego czarny surdut. Dziewczyna przytuliła się do niego z cichym westchnieniem. Sam nie wiedząc kiedy, również zaczął płakać, ale żadne z nich nie zwróciło na to najmniejszej uwagi.

Liczyła się dla nich tylko ta wspólna chwila, która uświadomiła im, że być może jeszcze nie wszystko zostało stracone i na tych ruinach mogli odbudować swoje szczęście. Tak jak powinni to zrobić na samym początku. 

Razem.








KONIEC


Serpent Actress • S. SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz