6. Blair, czasami cię nie znoszę

2.2K 166 5
                                    

        Chociaż wydarzenia sprzed czterech lat prześladują mnie każdego dnia, ledwo widzę je w pamięci. Nie pamiętam mamy w czarnych włosach, samochodu taty, wyrazu twarzy mojego pierwszego chłopaka, kiedy z nim zrywałam. Nie pamiętam siebie w spódniczkach i koszulach z falbankami.

        Pamiętam za to dźwięki. Krzyki. Rozbijane talerze. Krzyki. Głośne śmiechy na korytarzu. Krzyki. Muzyka puszczona na tyle głośno, żeby słyszała ją cała ulica. Krzyki. Łzy skapujące na dłonie. Kap, kap. I kolejne krzyki.

        No i, cholera, nawet jak już wszyscy przestali ciągle krzyczeć, nie zrobiło się cicho. Długo myślałam, że już nie mam co liczyć na tę ciszę, tylko do końca życia będzie mi rozsadzać czaszkę od wszystkich hałasów. Jednak nastało lato, skończyła się szkoła, pojechałyśmy z mamą na tydzień do Kalifornii.

        Na plaży w Malibu stwierdziłam, że warto wejść do wody, chociażby tylko po to, żeby sprawdzić, czy jakiś rekin nie chciałby odgryźć mi głowy. Więc weszłam, po ramiona, bo słona woda źle działa na włosy. A potem jeden z tych blond, opalonych surferów wpadł na mnie tak gwałtownie, że prawie się utopiłam.

        Muszę go znaleźć i podziękować, bo kiedy mój tyłek dotykał dna, zrozumiałam jedną z najważniejszych rzeczy. Po wodą jest cicho.

        Głucho.

        Zapisałam się na zajęcia w basenie miejskim, kiedy tylko wróciłyśmy do Breezy Point. Potem, w liceum, do drużyny. Dopiero w tym roku dostałam się do reprezentacji, co z jednej strony jest świetnym osiągnięciem, z drugiej kompletnym przekleństwem.

        Na przykład dzisiaj, teraz, w tej sekundzie, kiedy po czwartkowym treningu trener Wilson prosi mnie na rozmowę. Mam mokre włosy, zero makijażu i szkolną bluzę, czyli nawet wygląd nie doda mi pewności siebie. Muszę liczyć na wątpliwą charyzmę.

         — Jakiś problem, trenerze? — pytam tylko po to, żeby przyspieszyć czas.

         Wilson wywala się na krześle, zakłada nogę na nogę. Liczne dyplomy na ścianach przypominają o jego umiejętnościach. Wskazuje mi szary taboret.

        — Problem, problem... ty mi powiedz, Mitchell.

        — Czuję się świetnie.

        — W to nie wątpię. — Jego wzrok mówi co innego. — Ciekawi mnie, dlaczego ją wtedy popchnęłaś. Raczej nie bez powodu.

        Oczy otwierają mi się trochę szerzej. Ani dyrektor, ani pani Song, ani wszyscy uczniowie, którzy znali historię znad basenu wyłącznie z filmiku, nie zapytali się mnie dlaczego. A przecież to najbardziej oczywiste pytanie. Dlaczego? Dlaczego nikt nie zapytał?

        — Bez powodu. Po prostu nie lubimy się z Topaz.

        Dlatego.

        — Ja nie lubię naszego dyrektora, a jakoś nie wrzucam go do basenu za każdym razem, jak przerywa mi lekcję. Jak wielkiej ochoty bym na to nie miał — dodaje ciszej. — Nieważne. Chcę ci tylko przypomnieć, że taka akcja na terenie szkoły równa się wywaleniu z reprezentacji. Odczujesz to ty, ale też cała drużyna. Jesteś nam potrzebna.

        Ostatnie zdanie mówi, jakby to była część zupełnie innej wypowiedzi, jakby przy niej nawet nie myślał o pływaniu, basenie, wodzie czy szkole. Przynajmniej chciałabym, żeby tak było. Przynajmniej potrzebuję, żeby tak było.

        — To się nie powtórzy. Obiecuję.

        — Obiecaj tylko tyle, że nie wydarzy się tutaj. Jasne? Nie można obiecywać za dużo.

Słodka jak cytrynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz