Aiden wygląda trochę na zdziwionego i trochę na zmartwionego, czyli nic nowego. Pierwszy raz w życiu widzę go w swetrze, co jednocześnie mnie dobija i rozczula. Patrzy nad moją głową, jakby szukał czegoś, co doprowadziło mnie do tak dziwnego stanu.
Kiedy tylko otworzył drzwi, poziom mojego stresu wystrzelił w powietrze jak rakieta. Chociaż udało mi się wziąć kilka oddechów, muszę zamknąć oczy. Nie ufam im wystarczająco, a nie mogę pozwolić, żeby się zaszkliły. Czuję, że trzęsą mi się dłonie i dolna warga, więc obejmuję się ciasno ramionami.
— Blair? — Mam wrażenie, że jego głos dochodzi zza grubego muru. — Co się stało? Dobrze się czujesz?
— Przepraszam — udaje mi się wydusić. — Jezus, Aiden, ja tak strasznie przepraszam. Jestem chujową przyjaciółką, w ogóle chujową osobą, przepraszam, nie umiem inaczej. Tak po prostu wychodzi, przepraszam. Tak okropnie mi przykro.
Czuję, jak ciepła dłoń delikatnie dotyka mojego ramienia. Aiden prowadzi mnie do środka, mamrocząc uspokajające słowa.
— No już, nie przepraszaj, wszystko jest w porządku. Chcesz powiedzieć, co się stało?
— Ja wiem, że to nie przez rodziców. Ani przez Topaz. Ani przez Isaaca. Mam zły charakter z natury i nie da się tego zmienić.
Sadza mnie na kanapie w salonie. Z oparcia zdejmuje puchaty koc i owija mi go wokół ramion. Zaciskam roztrzęsione palce na materiale, jego miękka struktura trochę mnie uspokaja. Aiden siada na podłodze przede mną i patrzy. Patrzy. I patrzy. Nic nie mówi. Pierwszy raz w życiu jego wzrok mi nie przeszkadza.
— Mogę dzisiaj u ciebie przenocować? — pytam niewiele głośniej od oddechu.
— Oczywiście — odpowiada od razu. Nie pyta dlaczego, chociaż raz w życiu bym na to pytanie odpowiedziała. Pewnie jeszcze nie wie, że sięgnęłam nowego dna i że w końcu chciałabym się od niego odbić.
— Mój ojciec przyjechał do Breezy Point.
Nie sądzę, żeby ta informacja go zdziwiła. Pewnie cała ulica słyszy krzyki z mojego domu, ale i tak chciałam to powiedzieć. Opieram łokcie na kolanach, a twarz chowam w dłoniach. Nie chcę widzieć, nie chcę słyszeć, nie chcę czuć. Chcę tylko spokoju.
Aiden lekko gładzi moją skórę, jakby bał się, że przestraszę się i ucieknę. Nie ma się o co martwić, bo i tak nie mam gdzie. Poduszka kanapy przed nim jest jedynym miejscem, w którym mogę teraz przebywać. Znowu patrzę na różową chmurkę na moim nadgarstku. Przypominam sobie, jak to było, kiedy moje stopy nie dotykały ziemi i znowu gardło zaciska mi się od łez.
— Ten chłopak, który zabił się w Portland, taki miał — mówię do Aidena. — Tatuaż. Zrobiłam sobie taki sam, żeby na pewno o nim nie zapomnieć. Nie. Żeby na pewno ktoś o nim pamiętał. To jednak różnica.
Wyciąga rękę w moją stronę, więc podaję mu dłoń. Myślałam, że chce oglądnąć różową chmurkę z bliska, ale tylko zamyka ją w silnym uścisku. Patrzy mi prosto w oczy, na jego twarzy pojawia się smutny uśmiech. Zaciska dłonie trochę mocniej, co jest naprawdę przyjemne. Daje pewność, że dalej należę do tego świata.
— Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś ze złym charakterem zrobił coś takiego.
Niewidzialna ręka zaciska mi się na sercu. Muszę odwrócić wzrok gdzieś w bok, żeby jeszcze mocniej się nie rozpaść.
— Gówno prawda.
— Nie słyszałem też o ludziach złych z natury. Ani dobrych z natury, jeśli cię to interesuje. Ludzie to po prostu ludzie, nie ma żadnej filozofii. Wymyślasz ją dopiero potem.
CZYTASZ
Słodka jak cytryna
Teen FictionBlair Mitchell żyje dzięki plotkom, nienawidzi filozofii i czasami też swojego sąsiada. Skoro wszystko jest takie paskudne, można właściwie wyskoczyć z czwartego piętra. Prawda? 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙝𝙤𝙬 𝙄 𝙬𝙤𝙣𝙙𝙚𝙧 𝙬𝙝𝙮 𝙔𝙚𝙨𝙩𝙚𝙧𝙙𝙖𝙮 𝙮𝙤�...